przestańmy wierzyć w arbeit

W wieku 35 lat po raz pierwszy odwiedziłem Auschwitz.  I to tylko dlatego, że miałem gościa z zagranicy, który chciał Auschwitz zobaczyć. Ciekawe,  że ludzie z całego świata  lecą tysiące kilometrów żeby zrozumieć to miejsce,  a pewne typy z Polski mają to pod nosem i nie próbują. Auschwitz to wielki emocje.  Chcę dzisiaj napisać tylko o skrawku tych emocji. O bramie.

Brama czyli „arbeit macht frei”. Oczywiście znałem ten napis dobrze, jednak dopiero zobaczenie na własne oczy, dopiero przejście pod, dopiero poczucie okrutnej grozy tego napisu na własnej skórze  skłoniło mnie do głębszych przemyśleń na jego temat.  Poczułem,  że kłamstwo zawarte w słowach tej bramy, to nie tylko kłamstwo nazistów wobec więźniów obozu. Poczułem, że to kłamstwo bardziej uniwersalne. Gloryfikacja pracy to uniwersalny symbol wykorzystywania, okłamywania i poniżania ludzi. Pracę wysławiały zbrodnicze systemy jak radziecki komunizm czy niemiecki nazizm. Natomiast Jezus czy Budda nie wydawali się szczególnie zainteresowani tematem pracy. A to dlatego, że praca nie czyni wolnym.  Praca nie ma takiej mocy i mieć nie będzie.  I nie chodzi mi tu tylko o pracę zawodową.  Każde „musisz ciężej pracować” to oszustwo.  Każde „musisz ciężej pracować” to Auschwitz. Od tzw ważnych prac (zawód, rodzina) do tzw mniej ważnych prac (sprzątanie domu, hobby). Zawołanie do ciężkiej pracy jest kłamstwem np w bieganiu.  Jeśli ktoś (prywatny trener, przyjaciel, ekspert z książki) mówi,  że musisz ciężko pracować żeby coś osiągnąć to kłamie. Składa ci obietnicę, która od samego początku jest kłamstwem.  Na serio. Sam nie do końca czuję o czym teraz piszę,  jednak równocześnie czuję,  ze piszę coś sensownego. Czuję,  ze dwa lata temu miałem rację zakładając bloga, który już w nazwie buntuje się przeciwko kultowi pracy.

To, co mam tu na myśli jest bardzo specyficzne i nie potrafię tej specyfiki dokładnie oddać. Zapewne czytając ten tekst ciężko być blisko myśli, którą chcę przekazać. Spróbuję zawęzić.  Nie chodzi mi o to, że praca jest zła.  Praca jest tak sama zła lub dobra jak siedzenie na krześle.  Nie chodzi mi o to aby być leniem i mieć wszystko w pupie. Niedawno ukończyłem swój pierwszy bieg na dystansie 100 kilometrów po górach, trzeba do tego wysiłku i woli, trzeba chcieć ciężko pracować przez długi okres czasu. O co zatem mi chodzi?

Chodzi mi o to, że w naszych głowach bardzo często lejce przejmuje obcy woźnica. Kieruje nami. Skręca nami. Batoży nas. Im ktoś mniej czuje o czym mówię,  tym większą władzę ma nad nim ma obcy woźnica. Jestem zdania, że u 80% ludzi woźnica ma pełna władzę. Ta grupa zatraciła możliwość zauważania woźnicy, woźnica decyduje o wszystkim.  Pojawia się silne przekonanie, że gdyby człowiek nie zmusił się do ciężkiej pracy to by do niczego nie doszedł. Woźnica jest warunkiem koniecznym, bez woźnicy, bez  stawiania sobie celów, bez zmuszanie się do ciężkiej pracy to człowiek by nie zrobił nic, zero, null. 

Zostawmy tą grupę. Ten tekst jest do tych i dla tych, którzy przynajmniej delikatnie zauważają sprzeczności w własnych potrzebach i własnych aspiracjach. Takie osoby to podróżnicy i poszukiwacze. Osoby spoglądające do wewnątrz. Ja sam parę lat temu dołączyłem do tej grupy. Jestem przykładem na to, że nawet jak ktoś 99,9% czasu jest sterowany przez woźnicę, to gdzieś tam tli się nadzieja. Oczywiście nie czuję się ekspertem, wprost przeciwnie pierwsza klasa podstawówki, a nawet przedszkole . Także stawiane przeze mnie tezy to odkrycia przedszkolaka. I jedna z nich jest takie:

To całkiem proste wyłapać kiedy przestaje kierować nami nasza prawdziwa wewnętrzna natura i lejce przejmuje obcy woźnica. Woźnica zmusza nas do wysiłku, stawia cele, gloryfikuje ciężką prace,  składa nam obietnice nagrody w przyszłości, udowadnia, że nasza ciężka arbeit uczyni nas frei. Wewnętrzna natura tak nie robi. Nie robi też czegoś przeciwnego. Nie mówi, że nie musisz ciężko pracować. Pomysły wewnętrznej natury są neutralne w temacie jak ciężko należy nad nimi pracować. Przychodzą i pozwalają pracować tak jak masz na to ochotę.  Pomysły woźnicy są połączone z batem.

Kolejny przykład na bieganiu (innych chyba nie umiem wymyślać). Słuchanie woźnicy i zmuszanie się do ciężkiej pracy na treningach nic nam nie da. Nawet jak w efekcie tej ciężkiej pracy zdobędzie się tytuł mistrza świata nic to nie da. Próżność może osiągnąć chwilową satysfakcję,  jednak prędzej czy później pojawi się gorzki wniosek o życiu marnowanym na coś, czego się nie lubi. Treningowa arbeit nie uczyni cie wolnym. Wprost przeciwnie zniewoli cie. Zabierze ci wolność. Dokładnie jak brama w Auschwitz.

To wszystko jest szalenie trudne do zrozumienia.  Ponieważ można trenować godzinami dziennie bez woźnicy, bez przymusu.  Znam takich ludzi. Widać to na ich twarzach. Wygrywają oni poważne zawody. Ale znam też takich, którzy na twarzach mają głównie ambicje. Jednak wewnętrznie wszyscy myślą,  że motorem jest pasja do biegania wynikająca z wewnętrznej potrzeby. Woźnica sprytnie się kamufluje. Uważam nawet, że jest tak, że ci co są w 100% sterowani przez woźnicę są zarazem w 100%  przekonani o tym, ze robią to z pasji. Ci co jeszcze potrafią przeciwstawić woźnicy własne pomysły, wyczuwają momenty kiedy nie dają rady i kontrole przejmuje woźnica. Potrafią to wyłapać, przeanalizować i szczerze o tym mówić.

Podsumowując wymyśliłem  patent na rozróżnianie dwóch motywacji: bata od woźnicy i własnych potrzeb. Różni je zmuszanie do ciężkiej pracy.  Uwaga! nie ciężka praca sama w sobie, tylko zmuszanie się do niej. Uważam, że przy wewnętrznym naturze takie zmuszanie nie występuje. W działaniach opartych na własnych potrzebach sama praca jest już nagrodą. Nie ma obietnicy późniejszej nagrody. Natomiast woźnica manipuluje taką obietnicą. Mówi: pracuj ciężko, a dostaniesz to i owo.

Oczywiście proszę traktować mój patent z przymrużeniem oka. Cały problem polega na tym, że nie ma żadnego uniwersalnego patentu na takie odróżnienie.  Miejsce skrywania się woźnicy to rzecz skrajnie indywidualna. Jedyna słuszna droga to własne poszukiwania i kwestionowanie wszystkich patentów, filozofii czy religii.

Jeszcze do tych 80% którzy zupełnie nie czują istnienia woźnicy, czyli są w pełni przekonani, że wysiłek, praca, stawianie sobie celów to jedyny sposób na to aby dokonać czegokolwiek – wiem, że się ze mną nie zgadzacie, wiem,  że uważacie ten tekst za zabawne bzdury. Z waszej perspektywy macie 100% rację.  Byłoby bardzo nie dobrze jakbyście nagle mnie posłuchali. Bez wysiłku i ciężkiej pracy pojawiły by się  same porażki, same przykrości (i oczywiście tęgie lanie od wkurzonego woźnicy). Dlatego albo śmiejcie się radośnie z moich bzdur albo podejdźcie do tego bardzo ostrożnie. Jedyne co można zrobić to długo i spokojnie obserwować. Pierwsze eksperymenty są możliwe dopiero gdy dostrzeżemy bat woźnicy. Inna też sprawa, że bycie sterowanym przez woźnicę to życie prostsze i bezpieczniejsze,  dlatego lepiej dobrze przemyśleć czy warto jest podejmować  ryzyko ucieczki z obozu.

arbeit 

Informacje o arrec

przez wielu uważany za wariata, przez siebie samego za osobę dużo za ostrożną...
Ten wpis został opublikowany w kategorii Antyporadnik i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

19 odpowiedzi na „przestańmy wierzyć w arbeit

  1. KBG pisze:

    No to Ci się udało 🙂 Należysz niestety do tych ludzi, którzy widzą i myślą i żeby nie było łatwo to jeszcze posiadasz refleksyjny umysł. Zawsze czułam, że system praca- rodzina, coś jest nie tak. Teraz uderzyło mnie jeszcze bardziej. Jest tyle kłamstwa na świecie i co gorsza przechodzimy do tego z takim spokoje i akceptacją. Ty piszesz, że ludzie skądś – tam – przyjeżdżają aby zrozumieć… A Polacy się nie zastawiają. Większość ludzi się nie zastanawia. Nie chcę zmian – żyją i chcą żyć tak jak śpiewał Michał Bajor utworze Flamaandowie http://youtu.be/djPY5yarR3M

  2. Jerzy Danisz pisze:

    1. Zaobserwować bat woźnicy
    2. Przyglądać mu się spokojnie, bez nerwowych ruchów
    3. Wskoczyć na kozła i usiąść obok woźnicy
    4. Spojrzeć mu głęboko w oczy i uświadomić sobie, że to ty jesteś woźnicą
    5. Wedle uznania: zatrzymać wóz albo ruszyć z kopyta w dowolnym kierunku

  3. AnetaCuse pisze:

    Dziwne wyczucie czasu (albo telepatia): dokładnie wczoraj myślałam z goryczą, żeby popełnić u siebie trochę podobny wpis i też miałam w pamięci dokładnie tę bramę. Mój wczorajszy pomysł, chociaż go nie zrealizowałam, wziął się z goryczy nad faktem, że ostatnio niedosypiam po to, aby móc osiągać prywatne cele wokół grafiku pracy, bo jeśli tego nie zrobię, nic na prywatnym gruncie nie osiągnę, a wręcz będę prowadziła się niezdrowo, bo cała rzecz opiera się o czas na treningi (w tej chwili 5-ta rano, bo tylko to działa). I nie mam nic przeciwko pracy, wręcz przeciwnie, czuję się wdzięczna że takową mam, ale uważam że tryb, w jakim wychodzi nam pracować, nie jest przyjazny ani rodzinie, ani celom własnym i jest dokładnie tak, jak piszesz: on nas niewoli. Bo żeby to ode mnie zależało, mogłabym w pracy dostarczyć tę samą robotę w innym (dużo krótszym!) wymiarze godzin, zamiast marnować znaczną część życia na siedzenie na tyłku od-do bo taki jest wymiar godzin i kropka. Zresztą o tym pisał Tim Ferriss w książce „Czterogodzinny tydzień pracy.”

  4. Gosia Goś pisze:

    „Uwaga! Tu i teraz, chłopcy!” 😉

  5. Wars Jotazof pisze:

    Pasja czyni wolnym?

  6. Franek pisze:

    „Róbta co chceta czyni wolnym”?

  7. edda pisze:

    „Arbeit macht frei” czyli „praca czyni wolnym”.
    Czy to nie jest przewrotne stwierdzenie?
    Rzeczywiście w Oświęcimiu i innych obozach ciężka praca czyniła więźniów wolnymi. Wolnymi, ale od trosk życia doczesnego, egzystencji na ziemi. W warunkach jakie tam panowały (głód, brak snu, itp.) ludzie byli w stanie ciężko pracować fizycznie (np. w kamieniołomach) średnio przez 2-3 miesiące, po czym odchodzili na tamten świat. Po nich przychodzili inni itd.
    Przypomina mi to trochę sposób działania niektórych korporacji, które stosowały (nie wiem jak jest obecnie) takie „odświeżanie kadry” co jakiś czas. Opisuję to na podstawie konkretnego przypadku. Mój znajomy pracując w pewnej korporacji oczywiście nie miał warunków obozowych, wręcz przeciwnie, pomijając materialne benefity stworzono mu iluzję wielkiej rodziny i poczucia bezpieczeństwa. Czuł się tam bardzo dobrze, starał się osiągać wyznaczone cele zawodowe pracując całymi dniami kosztem swojego czasu wolnego z przerwami na wyjazdy integracyjne, które jeszcze bardziej miały zacieśnić więzy ze współpracownikami. Jego eksploatacja nie trwała 2-3 miesiące i nie skończyła się zgonem, ale ok. 2 lat, po czym został zwolniony w ramach konieczności wprowadzenia do firmy „czystej krwi” (oficjalnie wersja była inna). On sam bardzo to przeżył, dość długo nie mógł dojść do siebie. Za bardzo „wsiąknął” w tamte środowisko i dał się zmanipulować. Myślę, że to nie pojedynczy przypadek. Nie twierdzę, że praca w korporacji jest zła, ale wybierając ją trzeba być czujnym i mieć świadomość istnienia zagrożeń, między innymi takiego woźnicy z batem.

  8. Pedro pisze:

    Mam jednak wrażenie, że ten woźnica, potrzeba i wolność mogą być paradoksalnie zbiorami na siebie zachodzącymi. W skrajnym przypadku przecież woźnica to potrzeba wynikająca z wewnątrz ale ukształtowana często nieświadomie przez to co nas otacza – rodzinę, znajomych, media, kulturę. Są one oczywiście zmiksowane i przefiltrowane przez naszą niepowtarzalną osobowość i charakter. A nasze marzenia – przejaw wolności? Czy przypadkiem nie staja się celami z batem i woźnicą? U mnie jest dużo pytań i wątpliwości i nie łudzę się, że znajdę odpowiedzi.

    Po co Arku startowałeś w oficjalnych zawodach a nie pobiegłeś sam przed siebie? Czemu nie jesz mięsa – czy przepadkiem woźnicą nie jest litość wobec zwierząt? Czy brak TV nie wynika czasem z „lansu” itd, itd…

    PS: To mój pierwszy komentarz na Twoim blogu. Czytam go regularnie od dłuższego czasu. Również biegam (nawet sporo i z pewnymi osiągnięciami), nie mam TV, nie jem mięsa (i tak naprawdę, gdy mnie ktoś pyta dlaczego – to odpowiadam, że nie czuję potrzeby 🙂 ale przypuszczam, że głębiej musi tkwić jakaś przyczyna.

  9. arrec pisze:

    Wars Jotazof i Franek zadali podobne pytania, moja odpowiedź w obu przypadkach brzmi „nie”. Cokolwiek uchwycone w ramy przestaje czynić wolnym. „Pasja”, „Róbta, co chceta” to tak naprawdę jedno i to samo z „Arbeit”. Kolejny patent na wolność, który zamiast do wolności prowadzi do przywiązanie się do metody, czyli tak naprawdę zniewala. Może to kwestia tego „czynienia” wolnym, zamiast bycia wolnym. Ta wolność tak naprawdę jest i nie potrzebuje czynów. Wszystkie czyny ku wolności mają odwrotny skutek. I nie ważne jakie to są czyny, czyny o przeciwnych biegunach jak „róbta, co chceta” i „przestrzegajcie dokładnie tradycji, kultury i normom społecznym” mogą prowadzić dokładnie do tego samego więzienia.

  10. arrec pisze:

    Do Pedro: zgadzam się z Tobą, że te zbiory na siebie nachodzą. Ponadto uważam, że opowiadanie o tej materii jest skazane na niepowodzenie, a nawet na śmieszność. Nie jesteśmy w stanie sami, w swojej głowie ocenić jaka była motywacja własnego, pojedyńczego zachowania. Nie ma możliwości aby to jednoznacznie osądzić. Nawet jeśli po długich rozmyślaniach, powiemy sobie „akurat to zrobiłem z czystej wewnętrznej motywacji” to możemy się mylić. Nie możemy sprawdzić na Wikipedii czy tak to jest na pewno. Tym bardziej możemy się wygłupić jeśli próbujemy oceniać motywacje innych. Dlatego dla mnie tak naprawdę ważne w tym wszystkim jest tylko jedno: zauważenie faktu, że w naszych głowach toczy się spór pomiędzy byciem sobą, a spełnianiem zewnętrznych oczekiwań. To ustalenie otwiera furtkę do zabawy w eksperymentowanie nad tym jak ten mechanizm działa. Zapewne nie uda się nam tej zagadki rozwiązać (a nawet jeśli się uda, bo podobno paru osobom się udało, to prawdopodobnie pomożemy tylko sobie, bo nasi uczniowie wszystko zrozumieją zbyt dosłownie) jednak wg mnie mimo wszystko warto się w eksperymentowanie bawić, dlatego że:
    a) sama zabawa w eksperymentowanie jest ciekawa, zajmująca i zawsze dostępna (nie trzeba do tego włączać tv)
    b) nawet mały postęp w odróżnianiu własnych potrzeb od zewnętrznych norm to dużo mniej frustracji i problemów w życiu

  11. Franek pisze:

    Skąd wziął się „bat i woźnica”? Zwierzęta stadne mają określoną hierarchię. Może po prostu mamy to wdrukowane w siebie ewolucyjnie?

  12. arrec pisze:

    Franek, moim zdaniem problem z woźnicą rodzi się z myślenia, a wręcz z potęgi ludzkiego mózgu. Czytałem książkę o terapii traumy, której autor (z wieloletnim doświadczeniem pracy z ludźmi w traumie) twierdzi, że mamy prosty fizyczny mechanizm radzenia sobie z traumą. Zwierzę po zagrożeniu życia się przez długi czas mocno się trzęsie, biega dziko, robi dziwne ruchy, dosłownie wyrzuca to z siebie. Człowiek robi to samo z takim samym efektem, jednak ludzki mózg ma siłę zablokowania naturalnych odruchów i w ten sposób rodzi się trauma. W książce był przykład kobiety, która zagapiła się w parku, jej dziecko uciekło na ulicę i zginęło pod samochodem. Przez wiele lat po wypadku kobieta nie była w stanie normalnie funkcjonować, jej mózg w kółko przewijał całą scenę wypadku. Skuteczną terapią było stopniowe uwolnienie naturalnych fizycznych mechanizmów zrzucenia traumy.

    Ludzki umysł to fenomenalne narzędzie, a potężnej mocy, jednak trzeba mieć świadomość, że ta moc nie zawsze jest dobrze wykorzystywana. Z całą pewnością potrafimy się bardziej radować życiem niż inne zwierzęta, jednak z pewnością potrafimy również bardziej się umartwiać, frustrować czy wściekać niż inne zwierzęta.

    Nasz organizm ma gotową reakcje na różne sytuacje, my na to nakładamy tysiące różnych myśli (będących najczęściej konsekwencją sposobu wychowania, kultury, wymagań otoczenia) w ten sposób powstają miliony kombinacji wyboru. Ten mechanizm jest naturalny i wspólny dla wszystkich. Dokładanie kolejnych myśli jest proste. Ciekawiej się robi, gdy nasze myślenie zaczyna obierać odwrotny wektor. Zaczyna dekonstruwać piramidę myśli. Bierze po kolei pod lupę, segreguje, odkłada. Niczym minimalista przedmioty, które posiada. Jest to trudne, bo wymaga wewnętrznego wglądu jednak tylko tak możemy mieć świadomość, że tak naprawdę mamy dużo wybór i nasze reakcje są naszą własną odpowiedzialnością.

    I jeszcze dodam, żeby nie było, że jestem zwolennikiem tych naturalnych zwierzęcych odruchów, że nie zawsze ten pierwotny odruch jest dobry. Akurat w przypadku traumy pierwotny odruch działa lepiej, a sposób wykreowany przez ludzką kulturę (umartwianie się) działa słabiej. Jednak w innych przypadkach kultura potrafi znacząco poprawić naturalne odruchy. Ja jestem tylko zwolennikiem zastanawiania się nad takimi sprawami 🙂

    • Franek pisze:

      No tak, „doświadczenie” zwierząt jest jednostkowe. „Mądrość” starego szympansa zdechnie wraz z nim. My wleczemy ze sobą „mądrości” poprzednich pokoleń, a do tego jesteśmy kuszeni by porównywać się z „wzorcami” … „Cysorz to ma klawe życie …” 🙂

  13. moleslaw pisze:

    Zatem pozostaje pytanie czy w ogóle możemy być wolni?

  14. Pedro pisze:

    Pewnie nie możemy ale warto myśleć, aby pozwolić sobie czasem popłynąć pod prąd i wbrew wszystkiemu znaleźć to co nas naprawdę cieszy i jest dla nas dobre (tą rzecz najbardziej właśnie cenię w blogu Arka – ten „dobry ferment”, choć nie ze wszystkim się akurat zgadzam).

    Arku, czy Ty przypadkiem nie biegałeś dziś rano na Kabatach 🙂 ?

    • arrec pisze:

      Nie biegałem na Kabatach 🙂 Aktualnie okupuje północ Polski.

      Podoba mi się to określenie „dobry ferment”, miło mi to słyszeć, bo niczego innego nie chcę osiągnąć. Piszę tu tylko po to aby bawić się w re-definicje. Nawet jeśli w 4 na 5 przypadkach próba znalezienia nowej definicji skończy się na starej to i tak warto. Myślę, że taka gimnastyka jest człowiekowi tak samo potrzebna jak ruch na świeżym powietrzu.

    • moleslaw pisze:

      Określenie „dobry ferment” faktycznie udatne 🙂

  15. mistrzu pisze:

    A Co z tymi dla których praca i pasja to jedno? Moja praca jest moją pasja i z woźnica czy bez woznicy nie ma to dla mnie znaczenia. Ja bawię się doskonale więc nie potrzebuje szukać dziury w całym.

  16. Grzegorz. pisze:

    „Wu- wei”- znaczy nie-działanie. (To z taoizmu). Nie chodzi tu o nic nie robienie, ale o tak zwane „działanie bezwysiłkowe”. Podczas takiego działania mam wrażenie, że coś „robi się samo”, a ja jestem tylko biernym obserwatorem , chociaż robię to własnymi rękami. Wydaje mi się, że taki sam albo bardzo podobny stan osiąga się działając z tzw. pasją. Oczywiście jest to możliwe tylko w sytuacjach, gdy przystępujemy do działania z własnej, nieprzymuszonej woli.

Odpowiedz na arrec Anuluj pisanie odpowiedzi

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s