Pewien dziennikarz utknął w korku spowodowanym przez Półmaraton Warszawski. Wydarzenie było inspiracją do artykułu, o tym jak bardzo biegaczy i biegania nie lubi. To zrozumiałe. Ja na przykład nie lubię żeglarstwa. Głównie dlatego, że podskórnie czuję, że to coś przyjemnego i ekscytującego, a zarazem coś, na co nie mam już w żołądku miejsca. Nie wystarczy uznać, że żeglarstwo jest gorsze, zdrowie psychiczne wymaga wytoczenia większych armat. Nudne, śmieszne, dla mało inteligentnych ludzi, ot co! Tak naprawdę to mój opis dotyczy przeszłości. Nie lubiłem żeglarstwa. Myślałem, że mam obiektywne argumenty i racjonalny osąd. Byłem w stanie pomyśleć „dlaczego inni nie widzą, że to takie słabe”. Teraz mam świadomość, że czy to u mnie z żeglarstwem, czy u dziennikarza z bieganiem prawdziwym problemem jest poczucie wykluczenia . Jednak nie o dziennikarzu miałem pisać. Inny tekst zainspirował mnie do pisania. Tekst napisała autorka bloga „Wyrwane z kontekstu”. Jest to zabawna odpowiedź na frustracje wykluczonego dziennikarza. Oto jeden fragment:
To także bardzo odważne, tak pisać, że „już 5 minut biegu powoduje u mnie poczucie nudy i kompletnego odmóżdżenia”. Bieganie to czas, kiedy jesteśmy sami ze sobą i ze swoimi myślami. Żeby zdobywać się zatem na takie wyznania, trzeba umieć się przyznać przed światem, że jest się strasznym nudziarzem. Samemu ze sobą nie umieć wytrzymać, to jednak jest smutek i zło.
Ostatnio podczas rozmowy powiedziałem, że największym bogactwem, jakie można posiąść jest umiejętność samodzielnego spędzania czasu. Mój rozmówca powiedział, że wystarczy mu książka. Może mieć pusty pokój, bez mebli, białe ściany, dostanie książkę i będzie bardzo szczęśliwy. Ja powiedziałem, że samodzielnego w sensie braku książki. W sensie bycia ze sobą „sam na sam.” W sensie pytania: czy wystarczającą zabawką może być własny umysł? W ekstremalnym przykładzie to umiejętność spędzania bardzo ciekawego i aktywnego czasu, przebywając w pustym pokoju bez ani jednego przedmiotu, i jeszcze w stanie całkowitego paraliżu.
Ja wierzę, że umysł to jest jedno wielkie gigantyczne centrum rozrywki. Tam w środku, pod naszą czaszką są kina, teatry, biblioteki, stadiony, konsole do gier i jeszcze wieczorowe kursy tańca. Moja wiara wynika z własnego doświadczenia. Jeszcze kilka lat temu, jeśli nie miałem mocnego dystraktora to czułem się jak ten dziennikarz podczas biegania. Poczucie nudy i odmóżdżenia. Pyk pilotem, telewizor coś gada i atak paniki mija. Umysł ma co robić, nie musi sam siebie obserwować. Coś jednak zaczęło się u mnie zmieniać. Nie wiem jak, może to właśnie bieganie było początkiem. Bieganie jest u mnie formą medytacji. Jest to o tyle dziwne, że gdy biegam w grupie to jestem strasznym gadułą. Jednak gdy biegam sam, to jest cisza. Wiele osób biegając planuje przyszłość, analizuje przeszłość. U mnie tego nie ma. Co robi mój umysł podczas biegania? Jest jak małe dziecko wypuszczone pierwszy raz na plażę. Podnosi kamyki, bada strukturę piasku, moczy nogę w wodzie. Buduje teatry, kina, muzea. Tak naprawdę to ja nie wiem, co on robi. Może nic nie robi. Po prostu jest. Jest wszystkim i niczym. Jest czystą obserwacją. Obserwuje i jednocześnie jest obserwowany. Ten stan jest zadziwiający. Jest absolutnie piękny, czysty, radosny. Potrafię czuć się w ten sposób nie tylko podczas biegania. Potrafię czuć się tak czekając w kolejce. Jedyne czego potrzebuje to mieć trochę czasu, delikatnie uspokoić oddech i już.
Oczywiście nie jest w tym ekspertem. Gdybym został zamknięty w białym pokoju bez przedmiotów to nie wiem ile bym wytrzymał. Może tylko chwilę. Jednak wiem, że kilka lat temu od razu nie wiedziałbym, co robić, od razu bym był w panice. Nie wpadłbym na pomysł, że cały czas mam przy sobie doskonałą zabawkę, z którą jest tak wiele do roboty. Teraz to wiem, i wiem, że można to rozwijać, trenować, nabierać w tym coraz większej wprawy.
Ten dawny Arek, by miał niezły ubaw z tego tekstu. Jakieś bzdury dla głodnych naiwniaków. Zdaję sobie sprawę, że jeśli ktokolwiek rozumie czym jest obserwacja własnego umysłu to tylko dlatego, że tego doświadczył. Innymi słowy mój tekst jest zbędny. Jedni o tym i tak wiedzą, a drudzy to wyśmieją. Mimo wszystko wierzę, że warto o tym pisać. Wierzę w przebłyski intuicji. Wierzę, że nawet ten dziennikarz, który panicznie boi się zostać z umysłem sam na sam, głęboko w środku ma intuicyjne dążenie do wewnętrznych obserwacji. To dążenie jest zakrzyczane reklamami, zakupami, serialami, karierami, korporacjami, samochodami… jednak nagle, w dziwnym i niespodziewanym momencie jeden przebłysk intuicji może wystrzelić na wierzch.
Tak się złożyło, że w zeszłym tygodniu od dwóch różnych osób usłyszałam: „medytacja jest bardzo niebezpieczna” (powiedziane mniej więcej takim tonem jak „narkotyki są bardzo niebezpieczne” albo „skakanie na główkę do nieznanej wody jest niebezpieczne”) oraz „nie da się medytować”. I przyznaję, że w obu sytuacjach nie podjęłam pałeczki, tylko pozwoliłam rozmówcom zostać przy ich sądach. 😉 Ale ten pierwszy osąd ciągle mnie intryguje. Nie wiem, o co mogło chodzić.
Wydaje mi się, że medytacja może uchodzić za niebezpieczną w taki sposób, jak seriale czy supermarkety za bezpieczne 🙂
To oczywiste, że medytacja jest bardzo niebezpieczna. Chociażby dlatego, że życie jest bardzo niebezpieczne. Każda czynność jest niebezpieczna. Nawet zamknięcie się w bunkrze przed wszystkimi zagrożeniami niesie nowe zagrożenia. Kultura buduje iluzje bezpieczeństwa, wpaja przekonanie, że pewne normatywne zachowania dają większe bezpieczeństwo od nienormatywnych zachowań. Moim zdaniem to iluzja, ale iluzja skuteczna. Placebo, które pozwala ludziom spokojnie egzystować. To nie znaczy, że postępujący normatywnie nie giną wypadkach, albo nie chorują, jednak nie idą do pracy jak przez pole minowe. Wewnętrznie czują, że robią wszystko prawidłowo i nic im nie grozi. Każde nienormatywne zachowanie zaburza ten spokój. Robisz coś inaczej, narażasz się na ryzyko. A medytacja nie jest u nas powszechna.
To był taki poziom płytki, zwyczajny strach przed czymś innym. Jest też głębszy poziom. Medytacja tak naprawdę jest narkotykiem. Nawet z mojego tekstu wynika, że stoję w kolejce i mogę sobie „odlecieć”. A to niesie cały szereg ogromnych ryzyk. Tak naprawdę medytacja to wiedza, taka sama jak na przykład wiedza o ewolucji. Odkrycie Darwina miało wprowadzić wielką rewolucje i nieład społeczny, nic takiego się nie stało. Ciężko wyrokować czy wiedza daje szczęście, albo powoduje bycie lepszym człowiek. Czy fizyk kwantowy jest szczęśliwszy i lepszy niż bogobojna starowinka z Podlasia? Pewnie jest raz tak, a raz tak. Medytacje mogą pchnąć człowieka w różne strony. Mogę pchać do szczęścia, ale mogę też pchać do szaleństwo. Dla mnie są czymś, co daje przyjemność. I co najlepsze, w prosty sposób. Jeśli ktoś dla odczucia przyjemności musi być szefem korporacji, to ma przed sobą ciężkie zadania, jeśli ktoś dla przyjemności gra w squasha, albo jeździ na rowerze to ma już dużo łatwiej, jednak w pewnych sytuacjach może odczuwać wielką frustracje, tak jak w opisanym przeze mnie pustym pokoju. Medytacja jest dostępna póki my jesteśmy dostępni. Taki łatwy dostęp do szczęścia jest zapewne bardzo niebezpieczny.
Umysł może być źródłem rozwoju, ale może też być przekleństwem. Nie wiemy jakie doświadczenia życiowe miał kierowca, ale raczej po prostu zdenerwowała go zablokowana droga : )
Oddzielam umysł od mózgu. I ani jednego, ani drugiego nie traktuję jak zabawki czy (na mój gust – co gorsza) centrum rozrywki. To centrum mnie (i umysł, i mózg) – bez którego nie byłoby również biegania.
Asiu, nie jest to powszechny pogląd, jednak istnieje teoria, że zabawa jest najważniejszą, najbardziej bazową funkcją ludzkości. Nie chodzi tu o zabawę w remizie, ale wszystko to, co wykracza poza biologiczne potrzeby organizmu. W tym kontekście zabawą jest nie tylko sport, kultura, hobby ale również robienie kariery czy rytuały religijne. Życie jednego człowieka różni się od drugiego tym w co i jak się bawi.
Żeby spojrzeć na ludzkość w ten sposób trzeba nabrać odpowiedniego dystansu. Na ogół traktujemy nasze czynności zbyt poważnie aby nazywać je zabawą. Nadajemy im odpowiednią wagę, nazywam je obowiązkami i powinnościami. Jednak gdyby obserwowali nas kosmici to by zauważyli, że wszyscy ludzie na Ziemi muszą pić, jeść, znaleźć sobie schronienie i płodzić kolejne pokolenia. Czynności te zajmują im jednak mało czasu. Większą część życia zajmuje im inna krzątanina. Można ją nazwać grami, zabawami społecznymi. Tak jak czynności biologiczne są identyczne dla wszystkich ludzi, tak zabawy wykazują zdumiewającą różnorodność. Czasami, w różnych miejscach Ziemi zabawa może mieć przeciwstawny cel. Kosmici mogli by też zauważyć, że ludzie bardzo na serio podchodzą do tych zabaw. Wielu potrafi zabijać w imię wiary w jakiś cel zabawy.
Dodam jeszcze, że widzenie tego całego bałaganu jako zabawy i zabawek, nie znaczy że człowiek przestaje w tym uczestniczyć. Jedyne, co można zrobić, to jak w kreskówce wyskoczyć na chwile, z kłębowiska bijących się ludzi, dojść do wniosku, że to wszystko jest tylko szaloną zabawą, przetrzeć rany, odetchnąć, a potem z uśmiechem ponownie wskoczyć w kłębowisko 🙂
Tu jeszcze trochę o zabawie: https://pasjavspraca.com/2011/02/23/bez-zabawy-ani-rusz/
Świetnie jest to pokazane w książce o twórcy Linuxa: Linus Torvalds, David Diamond „Po prostu dla zabawy: Historia przypadkowej rewolucji”. A tak w ogóle, to się cieszę, że znowu znalazłam Twój tekst… ostatnio rzadziej zaglądałam na wordpress i ponieważ nie mogłam znaleźc nic Twojego, myślałam, że już nie blogujesz. A tu, proszę, jaka miła niespodzianka!
Tak sobie czytam rozne Twoje rzeczy i mysle sobie skad u Ciebie ta potrzeba dzielenia sie wszystkim z innymi. Musze przyznac, ze pod wieloma Twoima pogladami moge sie podpisac, ale im wiecej siebie odkrywam i zyje bardziej swiadomie, tym wiecej we mnie milczenia.