Witamy na prawdziwej sawannie (czyli WTF is minimalism for…)

W końcu dorosłem do tego aby stwierdzić, że to moje gadanie o minimalizmie nie ma większego sensu. Nie jest to spójna filozofia życiowa. Nie jest to nawet przemyślany sposób na życie. Można powiedzieć, że jest to jakaś idea. Ale po co roztrząsać się nad ideą, która nawet w jednym promilu nie jest nowatorska. Równie dobrze można by pisać bloga o tym, że tlen nadaje się do oddychania. Minimalizm po prostu nie ma sensu. Przynajmniej bez pewnego zastrzeżenia. Tak samo jak na przykład…. metformina.

Co to jest metformina? Jeśli nie macie cukrzycy lub kogoś bliskiego z cukrzycą to pewnie nie wiecie. Załóżmy na to, że ktoś pisze bloga o metforminie. Blog pieje z zachwytu: „Aplikujcie! To działa! Będzie wam lepiej!”. Ale nie ma w nim zastrzeżenia, że chodzi o lek dla cukrzyków.  Osoba zdrowa, czytając takiego bloga może mieć tylko jedną myśl: „o co, do cholery, tu chodzi?!”

Skąd nagle u mnie takie przemyślenia? Ponieważ fakt, że uważam siebie za minimalistę jest arcyśmieszny. Czytam o skłocie Elba, widzę na ulicy prawdziwych podróżników-włóczęgów, albo kolesi, dla których całym światem jest rower z ostrym kołem i wiem, że mój minimalizm do ich minimalizmu jest jak kopiec Kościuszki do Mount Everestu. Minimalizm jest jak wymysł antylopy gnu, że należy krzewić idee biegania po sawannie. Bezsens. Wariactwo. Zarówno dla antylop, które robią to od zawsze, jak i dla tych z  zoo, które nigdy o sawannie nie słyszały. Minimalista jest rodzajem Don Kichota, którego nikt nie rozumie. Niesie on lekarstwo na chorobę, na którą jedni nigdy nie chorowali, a inni nie mają pojęcia, że chorują.

Jako „antylopa-uciekinier z zoo” chciałbym złożyć oświadczenie:

  • dla tych, którzy zawsze biegali na wolności: piszę o sprawach, o których wiem znacznie mniej niż wy. Ale mam doświadczenie “ucieczki z zoo” i to powoduje, że wymyśliłem sobie, że mogą pomóc takim jak ja…
  • dla tych, którzy siedzą w zoo: ględzę o lekarstwie na chorobę, o której nic nie wiecie i nic wiedzieć nie chcecie. Jedyny efekt jest taki, że was wkurzam. Właściwie nikt z was pewnie tego nie czyta. Ale chociażby jedna osoba czytała i też z zoo zwiała to…. o to mi właśnie chodziło
  • i jeszcze dla tych, którzy tak sam jak ja z zoo uciekli: też Was bardzo lubię!

No dobrze to poświęćmy jeszcze chwile na odpowiedź na pytanie: czym jest to zoo… albo choroba, na którą rzekomym lekarstwem ma być minimalizm. Chciałby się powiedzieć, że to konsumpcjonizm, konsumeryzm czy materializm. Ale moim zdaniem to powoduje, że to lekarstwo dla nikogo. Nikt się nie uważa, że za konsumpcjonistę. Wszyscy myślą, że są w normie, a już na pewno znacznie poniżej ekstremum.

Ta choroba to coś bardziej powszechnego. Nazwałbym to tak: syndrom bardzo grzecznej dziewczynki/bardzo grzecznego chłopca.

Jeśli chcę być dobrym i grzecznym chłopcem, i chcę żeby inni to potwierdzali to muszę: w szkole podstawowej przynosić do domu super oceny. W liceum robić dokładnie to samo. Na studiach robić dokładnie to samo. W pracy robić dokładnie to samo.

Proces zaskoczył na początku i potem już leci do samego końca. Być może na łożu śmierci przyjdzie myśl: o co w tym wszystkim chodziło?! po co i dla kogo robiłem taki popis? Przypomnę, że to numer jeden na liście tego, czego ludzie najbardziej żałują przed śmiercią.

System edukacyjny produkuje roboty głodne sukcesów i pochwał. Ktoś ich musi cały czas utwierdzać w przekonaniu „jesteś wartościowy”, muszą dostać odpowiednią laurkę żeby widzieć sens w swoim życiu. Konsumpcjonizm jest raczej efektem ubocznym. Coś jak wyrównanie ciśnienia w maszynie.

Co bardzo ważne, cała ta zabawa w kariery, lepsze auta i większe metraże mieszkań ma swoich szczerych amatorów. Tak samo jak amatorów ma jazda na rowerze i szydełkowanie. Problem polega na tym, że system nie pozwalając na refleksję, wchłania wszystkich.  Większość grzecznych dziewczynek i większość grzecznych chłopców po skończeniu dobrych studiów idzie do „dobrej” pracy. Według mnie, jest wśród nich wielu takich, co woli gapienie się na drzewa niż pochwałę od prezesa i zazdrość w oczach współpracowników. Niestety zapędzili się w to wszystko tak bardzo, zainwestowali tak dużo, że sami przed sobą udają, że nie mają innego wyjścia.

Minimalizm jest innym wyjściem. Dla antylop, które utknęły w zoo i czują głęboko w sercu, że to nie jest ich miejsce, minimalizm to plan ucieczki. Dla antylop hasających na wolności lub tych, dla którym zoo jest spełnieniem marzeń będzie to stek bzdur i dziwactw.

Zakończę niczym antylopi Morfeusz: welcome to real savannah!

Gnu (w cieniu zebr) na prawdziwej sawannie, fot. Marcin Mądry

Informacje o arrec

przez wielu uważany za wariata, przez siebie samego za osobę dużo za ostrożną...
Ten wpis został opublikowany w kategorii Antyporadnik, Konsumpcjonizm i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na „Witamy na prawdziwej sawannie (czyli WTF is minimalism for…)

  1. Jerzy Danisz pisze:

    Zarysuje problem w ten sposób: Nawet ci co im się wydaje, że uciekli z zoo (czyli np. ja), prawdopodobnie w nim dalej siedzą – na innym zoolevelu. Uciec z zoo jest trudno, bo zoo nie jest na zewnątrz człowieka, tylko w środku. Cóż więc robić?
    Nie wierzyć swoim myślom, (ugh… wiem jak to brzmi), lub co najmniej postawić znak zapytania przy niektórych z nich. Myśli to zoo, myśli to kartonowe pudła schematów – negować i doświadczać codziennie na nowo!

    • arrec pisze:

      Zgadzam się. Mamy stuprocentowe prawdopodobieństwo, że jeśli po zażyciu minimalizmu uda nam się uciec z tej choroby/zoo/pudła schematów to i tak zaraz wpadniemy w jakieś inne pudło schematów, inny zoolevel.

      Może to być solidny argument za tym, żeby trwać w pudle, które już niejako udomowiłem i oswoiłem. Lepsze to, co znam od niepewnego.

      Można też, tak jak napisałeś, negować każde udomowione pudło, doświadczać na nowo, wpadać w kolejne pudło, negować, doświadczać na nowo. Jedni nazwą to szaleństwem, a inni prawdziwą radością życia.

  2. Gadanie o minimalizmie nie ma większego sensu tak samo jak nie gadanie o minimalizmie. Całkowitego sensu nie ma nadawanie rzeczom/sprawom „sensu” (w całej skali: od braku do pełnego). Po co to komu? Na co wartościować?
    Żyje się, robi się, doświadcza się szczęścia lub nie.
    Stanie się to co ma się stać
    Bo dzieje się, to co ma się dziać
    Żyć, po prostu żyć, doświadczeniem się bogacić

  3. barnabar pisze:

    Trochę się boję tej ucieczki z zoo, bo zoo jest dość przewidywalne, a za murami zoo… wszystko się może zdarzyć.
    Chciałbym mieć pewność, że da się pogodzić wolność bycia poza zoo z pewnością, jaką mimo ciśnień i presji daje samo zoo.

  4. az pisze:

    mowiac o ucieczce trzeba okreslic z czego i od czego sie ucieka.
    I tutaj nie ma sensu mowic o chorych motywacjach, bo mozna od nich uciec w ramach rzeczywistosci niewolniczej orki w biurze/korporacji. Znam bardzo wiele osob ktore ma w d.. „dowartosciowywanie sie” grubszym portfelem, wyzszym stanowiskiem, bo pracuje dla kogos, przewaznie da swoich dzieci.
    I uwazalbym z ta apoteoza squotersow. W sporej czesci to dosc mocno zdegenerowani ludzie.
    Alkohol i uzywki to nie dodatek, to glowny cel i tresc takiego zycia. To co nazywaja „sztuka” to tylko dodatek.
    Wiem bo pracuje na codzien z podobnymi im, tylko na pozniejszym etapie. To nie jest wesole zycie, a juz tym bardziej nie jest to wolne zycie. To zycie ludzi bardziej zniewolonych niz ci w mordorach.
    Jeszcze jeden aspekt. Takie zycie jest zyciem samotniczym. Nie masz odpowiedzialnosci za nikogo oprocz siebie. Ma to swoje ogromne plusy: mozna sie wyrwac z niewolnictwa etatu, mozna robic fajne rzeczy. Problem polega na tym ze jest sie samotnym. I tu aktualna tymczasowa partnerka partner nic nie zalatwi. Jest a za chwile go nie ma. Rodzina to rodzina. Rodzina to stabilnosc. Rodzina to dzieciaki dzieki ktorym mozna poczuc sie mezczyzna. Ktos slusznie powiedzial ze czlowiek nigdy tak bardzo nie wychyli sie ze swojej skorupy osamotnienia i jednostkowosci jak wtedy kiedy ma transcendencje z wlasnym dzieckiem. A to jest cos.

    Spora czesc tych squotersow po przejsciach wzdycha do rodziny i „normalnego” zycia 24h na dobe jak juz wytrzezwieja i sa po wizycie w schronisku, terapii, wspolnocie.

  5. OlaG pisze:

    Arku, warto to wszystko pisać choćby po to, żeby można było pod spodem taką dyskusję przeczytać :o)
    z innej beczki; chęć bycia ‚(naj)lepszym’ albo ‚(naj)prawdziwszym’ minimalistą to też poniekąd gonienie za laurką, nie? Jak byśmy nie żyli, większość z nas nie umie nie tworzyć tych układów współrzędnych ‚jestem lepszy od tego, jestem gorszy od tego’ bo bez tego nie wiemy kim jesteśmy. Różnią się tylko wartości na osiach – może to być kasa, może to być wolność (choć jeśli wyznacza moją wartość to co to za wolność), mogą też być inne rzeczy. Pięknie byłoby po prostu być. „Umieć cierpieć biedę, umieć też obfitować”, nie bojąc się że się przywiążę :o) Nie spinać się, jak piszesz – to by był mój ideał :o)

  6. Pingback: Strach vs. odwaga | Pasja vs. Praca

  7. gviazdecka pisze:

    Wpadłam na twojego bloga jakoś przypadkowo, przez linki z innych blogów i jestem z tego faktu niezmiernie zadowolona. Dzięki niemu i innym podobnym uwierzyłam, że są jeszcze ludzie z oczami. Ludzi o podobnym rozumowaniu jak twoim, to ze świecą szukać 🙂 (hymm no właśnie ze świecą, ale gdzie?)

    pozdrawiam i zachęcam do odwiedzania mojego bloga 🙂

Dodaj odpowiedź do barnabar Anuluj pisanie odpowiedzi