Na środku rynku w małym miasteczku staje obcy człowiek i czeka. Ma zamiar wygłosić ważne przemówienie. Po chwili zbiera się tłum ciekawskich, jest tu właściwie całe miasteczko. Nagle człowiek wydaje z siebie głośny krzyk: „Uważam, że…”. Po czym zapada cisza. Wszyscy słuchają w skupieniu.
Cisza trwa i trwa. Czas jakby stanął w miejscu. I nagle ktoś nie wytrzymuje, zaczyna bić brawo, krzyczy „Prawda! Ma rację!”. Dołączają do niego inni. Po chwili potężna grupa wiwatuje na cześć przybysza. W innym rogu rynku, ktoś zbulwersowany naiwnością wiwatów odkrzykuje „Bzdury! Głupoty! Nie ma racji!”. Po pewnym czasie cały rynek kłóci się między sobą, o to czy przybysz ma rację czy też jej nie ma. Garstka osób nie bierze w tym udziału. Ludzie pytają „a wy, co?!”
- my nie wiem czy ma rację, poczekamy aż dokończy wypowiedź
- nie zanosi się na to, że dokończy – trzeba się zdecydować!
- mimo wszystko poczekamy
- tchórze!
Tak, tak, nie podejmę decyzji czy Bóg istnieje. Czuję się agnostykiem i uwielbiam agnostycyzm. Uważam, że agnostyczną postawę prezentowało bardzo wielu mistyków czy świętych. Na przykład św. Tomasz z Akwinu. Ja, podobnie jak św. Tomasz czuję się wierzącym agnostykiem. Głównie, dlatego, że wierzę wierzącym. Jeśli ktoś wierzy, że „Bóg to wszystko”, to ja wierzę w taką wiarę. Tak samo, jeśli ktoś wierzy, że Bóg to miłość, Bóg to energia czy Bóg to natura. Wierzę takim ludziom. Wierzę nawet w mitologiczne opowieści osób wierzących. Jeśli ktoś jest przekonany, że Bóg obciął głowę swojego syna, ponieważ podejrzewał zdradę i myślał, że to nie jego dziecko, a potem odkrył, że się pomylił i przyczepił do korpusu głowę słonia i tak powstał syn Boga, człowiek z głową słonia – to ja wierzę, że wiara w tą opowieść jest prawdziwa. Tak samo, jeśli historia syna Boga jest trochę inna: ciąża powstała bez stosunku płciowego, a kobietę o ciąży powiadomił człowiek, któremu wyrosły skrzydła jak u ptaka. To też dla mnie jest prawdziwa wiara. Widzę też, że wiara daje ludziom niebo, że są silniejsi i szczęśliwsi. Dlatego jestem wierzącym agnostykiem. Czekam tchórzliwie aż człowiek na rynku dokończy wypowiedź, a w między czasie rozkoszuję się tym, co o jego wypowiedzi twierdzą inni. To naprawdę fascynujące.
Ale mnie nastraszyłeś … już myślałem, że reklamujesz „Uważam Rze” 🙂
„… podejmę decyzji czy Bóg istnieje” – to czy On lub Oni istnieją nie jest chyba zależne od naszej decyzji 🙂
Teraz na serio: jeśli przytoczone poglądy uważasz za jednakowo słuszne, to czy nie nie jest tak, że są dla Ciebie jednakowymi bzdurami? Czy zatem nie podjąłeś już decyzji, że Bóg nie istnieje?
Właśnie agnostyczna postawa kojarzy mi się (być może błędnie) ze świadomością, że jest to podejmowanie decyzji. Tak jakby to decyzja była aktem stworzenia Boga. Jeśli to słowo „stworzenie” brzmi tu zbyt bluźnierczo, to można zamienić to słowo na „dostrzeżenie”, dostrzeżenie Boga. Jedni go dostrzegają/stwarzają a inni nie. Dostrzeżony Bóg z całą pewnością istnieje. Bliskie to fizyki kwantowej, która udowodniła, że nie ma czegoś takiego jak obserwator. Obserwator to zawsze uczestnik, który wpływa na wynik.
Jeśli bym powiedział, że pomyślałem o planecie, która ma w połowie fioletowy, a w połowie zielony kolor i zapytał pewną grupę, myślicie, że taka planeta istnieje gdzieś we wszechświecie? Pewnie część by powiedziała „nie”, a część „tak”, może ktoś miałby większą wiedzę astronomiczną i próbował wyliczyć prawdopodobieństwo istnienia takiej planety. Agnostyk zadowoliłby się brakiem decyzji. Po prostu, nie muszę decydować. I to wcale nie znaczy, że uważam że nie istnieje. A nawet, idąc krok dalej, agnostyk może wierzyć, że skoro istnieje w czyjeś głowie, to jakaś forma istnienia to już jest.
Spójrz za okno. Co widzisz? pada deszcz? czy może świeci słońce? Widzisz jak poruszają się drzewa? Smaga nimi wiatr, więc wiadomo że wiatr jest, ale samego wiatru nie widać. Jak wygląda wiatr? Nie wiadomo, on „nie wygląda”. Widać tylko skutki wiatru.
A może widzisz na tym drzewie ptaka? Siedzi, lata, je.
Jest ranek czy wieczór? Słońce wstaje czy zachodzi? A kto tym steruje?
To wszystko jest efektem wielkiego wybuchu? Nie, to są dzieła stwórcze.
Ktoś powie, ale ja nie wierze i co jestem gorszy? Nie. W Biblii jest napisane „szczęśliwi, którzy są świadomi swej potrzeby duchowej” Nie wszyscy to czują, ale ci którzy czują mają obowiązek głosić dobrą nowinę. Dlaczego? Bo Jezus powiedział „Idźcie i głoście dobra nowinę na świadectwo a następnie nadejdzie koniec”
Ale ktoś zapyta dlaczego stosować Biblie w swoim życiu? na marginesie to najlepszy poradnik minimalisty. Po drugie Biblia mówi „całe pismo jest NATCHNIONE przez Boga. I pożyteczne do nauczania, do strofowania i karcenia w prawości”
Życie teraźniejsze to służba dla Boga. Co mi to daje? Już teraz prowadzę proste, satysfakcjonujące życie, jestem szczęśliwy, trzymanie się zasad Biblijnych pozwala żyć w zdrowiu i dobrym samopoczuciu oraz „nie zamartwianiu się zbytnio o kolejny dzień bo będzie miał on wystarczająco swych zmartwień”
O, Boże…!
Pytanie – Bóg jest wszystkim – w nas, czy też na zewnątrz i steruje ? Wierzysz ze masz wolną wolę i w pewien sposób jesteś Bogiem bo on jest w Tobie czy masz wolę ograniczoną i zgadujesz ( czytasz Biblię) jak On chciał by byś żył i spełniał Jego wolę ?
Czy fizyka kwantowa udowodniła, że nie istnieje obiektywna rzeczywistość?
Jeśli istnieje tylko moja jaźń, to moje bytowanie jest swoistą psycho – intelektualną masturbacją i wszystko dzieje się wyłącznie w mojej świadomości. Myślę tak jak mi pasuje i mogę lub nie, w zależności od potrzeb wymyślić sobie np. Boga.
Jeśli natomiast jest coś niezależnego ode mnie, to muszę decydować jakie zająć stanowisko wobec tego co zastaję.
Najprostrzym doświadczeniem obiektywnej rzeczywistości jest dostanie w cymbał od tej rzeczywistości 🙂 a stanowisko szybko się określi.
Ten „człowiek” na rynku wiele już powiedział i wiele zrobił. Stworzył świat. Ofiarował swojego syna. Czego jeszcze oczekiwać? Czy to nie wystarczająco dużo aby można już było mieć swoje zdanie na jego temat? 🙂
Kazdy z nas zyje tylko i wylacznie raz, a cala dyskusja i przekonywanie kogokolwiek do czegokolwiek nie ma sensu. Takie jest moje zdanie w tym temacie.
@arrec Podczytuję z przyjemnością ten blog, wiem, że poruszasz ciekawe i bliskie mi tematy, ale ten wpis to przegięcie. Nie ma tu żadnego pola do dyskusji. Nikt nikogo do niczego nie przekona. Z doświadczenia wiem (a jestem już nie pierwszej młodości, drugiej zresztą też nie), że taka dyskusja prowadzi zawsze do „obrażania uczuć religijnych”.
Ja też z przyjemnością podczytuję ten blog:) ale ten wpis…:( Zgadzam się z żuczkiem. Sugerowanie absurdalności w kwestii wiary jest dla mnie nietaktem, podobnie jak zachowanie kumpla, który mówi zakochanemu koledze: „wiesz co, Twoja żona jest tak brzydka, że to jakiś absurd chyba. Jak możesz ją kochać?”
Wiara jest dla mnie tak niezwykłym stanem umysłu (wcale nie constans), że pasuje mi tu słowo „łaska”:)
Moim zdaniem metafora z gościem na rynku ma się nijak do kwestii wiary. Taka „wiara”, która polegałaby na dołączeniu do tłumu krzykaczy może być jedynie bezmyślnym praktykowaniem jakiejś religii, ale nie wiarą. Wiara pochodzi z głębi, nie z zewnątrz. A może spada z góry:) na pewno nie można jej odgapić od innych ludzi. Nie można też zadecydować „no dobra, wierzę”. Taka wiara to jedynie pozory jak małżeństwo z rozsądku. Czy można zdecydować: „jutro bez pamięci, na zabój się zakocham”?
Wstęp z rynkiem miał nam ułatwić dyskusję (jak sadzę).
Wpis Lu potwierdza tylko moje stanowisko w kwestii, czy taka dyskusja jest możliwa. Co agnostyk, czy ateista może odpowiedzieć na ten „niezwykły stan umysłu”, by być szczerym i nie obrażać uczuć religijnych? Jeżeli szanuje przekonania religijne innych, co najmniej, w takim zakresie, jak ich przekonanie, że „ich żona jest piękna a dzieci inteligentne” , może tylko siedzieć cicho, lub westchnąć jak Mel (komentarz do wpisu Rafała powyżej): „O, Boże…!”.
Może odpowiedzieć „nie wierzę”:) Ma do tego prawo, a wierzący powinien to uszanować. Wierzę, że można nie wierzyć. Rozumiem i szanuję to, bo wiem jak to jest. Dyskutować chyba można też. Co do metafory, to wydaje mi się, że działa krzywdząco, bo zawęża pojęcie wiary, a może nawet przekłamuje. Nie mogę zaliczyć się do grupy krzykaczy, że gość, który nic nie zrobił i nie powiedział ma rację. Według mnie tu tkwi logiczny błąd – w założeniu, że nic nie zrobił i nie powiedział – jest to podejście osoby niewierzącej. Wierzący założy na wstępie, że zrobił i powiedział. Jedno i drugie jest dla każdej ze stron chyba tak samo trudne do udowodnienia. Czy ktoś udowodnił, że Boga nie ma?
Będę bronił mojego porównania do „niedokończonej wypowiedzi”. Może w moim przykładzie niepotrzebne jest to ślepe podążanie za tłumem. Może lepiej byłoby aby dyskusje o „niedokończonej wypowiedz” prowadziło na spokojnie trzech dobrych przyjaciół. Jeden z przyjaciół nie potrzebowałby usłyszeć końca wypowiedzi, wystarczyłoby mu to co jest, do całkowitego zawierzenia. Drugi całkowicie odrzuciłby wypowiedź, ponieważ nie trzyma się ona jego logiki, a trzeci zawiesiłby osąd.
Napisałem, że czuję się wierzącym agnostykiem. Podkreślę słowo „wierzącym”. Bardzo ciekawe i ważne jest tu to pojęcie „absurdu” o którym pisze Lu. Moja postawa jest taka: „wiem, ze to absurd, mimo wszystko wierzę”. Jednak zastanówmy się czy tylko taka wiara nie jest prawdziwa. Przecież jeśli wiara nie jest absurdalna, to nie jest wiarą. Jeśli ktoś żąda dowodu to znaczy, że nie potrafi uwierzyć. To znaczy, że szuka logiki, racjonalności. Moje zdanie jest takie, ze prawdziwa wiara potrafi pokonać wodospad absurdu, zaakceptować go, a nawet go pokochać i płynąć dalej. I to jest właśnie łaska wiary. Mała wiara (lub brak wiary) boi się absurdu. Tzw „obraza uczuć religijnych” to lęk przed zdemaskowaniem absurdu, czyli tak naprawdę lęk przed zdemaskowaniem niewiary. Ten lęk jest ogromny, że potrafi doprowadzić do niepojętych rzezi w imię religii.
Zastanówmy się, co się stanie jeśli zaakceptujemy tą absurdalność zamiast z nią walczyć:
– po pierwsze musimy w takim wypadku naprawdę zastanowić się nad swoją wiarą. Przemyśleć całą sprawę. Nie brać wiary w spadku od ojca i dziada niczym starej szopy tylko podejść do niej jak do czegoś nowego i świeżego. A to musi spowodować wyprawę w niezbadane rewiry własnej duchowości. A może wręcz dopiero zapoczątkować coś takiego jak własna duchowość
– po drugie przy świadomości absurdu wiary nie tylko nie ma szans na fanatyzm (czy ktoś ma wątpliwości, że ten świat byłby sto razy przyjemniejszy bez religijnych fanatyków?) co nawet nie ma szans na minimalną nietolerancje dla niewierzących. Wprost przeciwnie. W takim wypadku pojawia się poczucie, że to osoba wierząca powinna liczyć na tolerancje. I to jest moim zdaniem ogromna wygrana takiego podejścia. Zamiast religijnej pychy i butności pojawia się takie piękne słowo jak pokora. Łaska wiary.
Zgadzam się.
Był kiedyś taki człowiek, mędrzec dość młody (niektórzy uważają, że był również Bogiem:), który z uporem maniaka (za przeproszeniem) powtarzał to trudne słowo POKORA. Strasznie to wk******o religijnych. Bogobojni byli, tak się bali, że zabili.
Tak, se myślę, że logika i rozumność są tak samo ważne jak „doświadczenie mistyczne”.
„Przekaz” (Wedy, Tora, Koran) z tamtego wymiaru jest podawany w sferze fizyki newtonowskiej i może go w miarę ogarnąć każdy człowiek.
Natomiast „relacja Oni – ja” jest jedyna i niepowtarzalna i apofatyczna (lubię takie mądre słowa 🙂 )
Ludzki język jest logiczny, dlatego doświadczenie mistyczne przetłumaczone na ludzki język również staje się logiczne, newtonowskie. Dla mnie celne porównanie to napój i naczynie. Napój to doświadczenie mistyczne, a naczynie to opis tego doświadczenia. Opis, logika, naczynie są na równi ważne z samym doświadczeniem – tu pełna zgoda. Inaczej nie można by było tego doświadczenie w żaden sposób przekazać. Jednak, co ciekawe to właśnie naczynie, a nie napój jest przewartościowane. Bardzo mało osób pamięta aby skosztować napój, a prawie wszyscy adorują naczynia. Cała ta obraza uczuć religijnych zawsze dotyczy naczynia, a nigdy napoju. Pisząc, że naczynie jest absurdalne trochę przesadzam, wiem, że potrzebuję naczynia, żeby się napić. Jednak dalej uważam, że dopiero zauważając absurdalność koncentracji na naczyniu (nie negując potrzeby jego istnienia) mogę skoncentrować się na skosztowaniu napoju.
Moim zdaniem metafora naczynia i jego zawartosci to uchwycenie problemu jezyka. Nie mozna mowic o samej zawartosci, tzn.mozna, ale wtedy sie milczy, poniewaz naczynie w pewnym stanie swiadomosci otwierajacym drzwi do esencji zawartosci naczynia – znika, jest sama zawartosc, odkryta esencja. Zeby mowic o bogu nalezy zamilknac a nie pisac czy wychodzic na rynki. Zeby dotrzec do smaku plynu w naczyniu a potem zechciec to opisac nalezy rozluznic twarda gline jezyka i jego ograniczenia. Tyle ze sie nie da. Jezyk ze swej natury na to nie pozwola, jest sztywny, wpycha w pulapki i paradoksy, ktore troche go rozluzniaja. Tak jak ja teraz pisze i mam swiadomosc jego ograniczonosci tak autor bloga niech poczuje za pomoca jakiego niedoskonalego narzedzia operuje piszac na tym blogu, i jak czesto slowa sa przyczyna problemow, czy to na tym polega rozwoj? Mielenie jezorem i coraz nowe problemy wynikajace ze zbyt sztywnego naczynia jest bez sensu, choc przyjemne takie pieprzenie jest, sama to robie jednak rzadziej.
Tym razem zgadzam się z Arkiem. Niestety większość religii podaje ludziom własną absolutną prawdę, jeśli się z nią nie zgadzasz to jesteś tym „błądzącym”. Takie podejście prowadzi do podziałów, nienawiści. Ludzie mówią „obrażasz moje uczucia religijne”, dla mnie to absurd, można obrazić człowieka, ale nie uczucia. Nie mówi się „obrażasz moje uczucia kulinarne”, gdy innym nie smakuje to co nam. Uważam, że w wierze nie chodzi o to kto ma rację, ale o to co ci to w życiu daje, jakim jesteś przez to człowiekiem. Co za różnica w jakiego Boga lub Bogów wierzysz lub nie wierzysz, wszyscy jesteśmy ludźmi ulepionymi z tej samej gliny.
bywa tu rzadko … tym razem zaintrygowała mnie dyskusja … i jak na początku nie bardzo wiedziała o czym mówisz… zastanawiałam się czy przypadkiem nie chodzi o gadanie o niczym … aby powiedzieć … jak to są teraz dyskusje w stylu odkrywania Ameryki ” Mężczyzna nie jest Kobietą” … jednak nie potrafią powiedzieć kim on jest … Tak w przypadku porównań z naczyniem … Bardzo mi się podoba … I bardzo często dochodzi do świętego oburzenia o „naczynie” jak dla mnie zawsze jest jedna odp. w takim wypadku Rz 2; 14-15 a mówi to św. Paweł, który jak wiemy był totalną „konserwą” …
bardzo dobry tekst
Nie czekaj aż ten ktoś dokończy swoją wypowiedz….Spróbuj sam zaspokoić swoją ciekawość życia czytając bardziej współczesne informacje z zakresu fizyki czy astrofizyki….Wygląda na to że Twój pogląd na życie opiera sie na nauce rodem z średniowiecza ….W momencie odkrycia tzw”wielkiego wybuchu” rozpoczęło się odliczanie czasu …..a przypadki tzw koincydencji antropicznych pozwalają przypuszczać że to wszystko „zmajstrował” WIELKI PROJEKTANT …Jeśli zatem uzupełnisz swą wiedzę to mniemam ze zastanowisz się zanim powiesz…jestem AGNOSTYKIEM bo będzie to mocno obciachowe ….delikatnie rzecz ujmując…