Film „Paterson” Jima Jarmousha potrafi dokonać tego samego, co „Happy-go-lucky” Mike Leigh. Podzielić ludzi. W „Happy-go-lucky” główna bohaterka dla jednych była ideałem człowieka, dla innych żenującą idiotką. Ciekawe w ludzkiej naturze jest to, że nie rozumiemy, że można myśleć inaczej. Odmienną ocenę odbieramy jako błąd, głupotę, ślepotę. Warto wykorzystać okazję na trening zrozumienia przeciwstawnych opinii i wybrać się na Patersona do kina. Ostrzegam, że film jest nudny. Jest to jednak piękna nuda, smakosz się zakocha, fan szybkiej akcji zaśnie. Związek miłosny nie jest głównym tematem filmu, ale to tu powstaje granica. Podział odkryłem w rozmowie, a potem w komentarzach na forach filmowych. Stosunek widzów do związku głównego bohatera jest szokująco różny.
Jedni zobaczyli smutną miłość, bolesną samotność obojga, brak kontaktu, brak komunikacji, puste gesty, nieustanne uciekanie od siebie. Drudzy miłość idealną, pełną ciepła, akceptacji, szacunku, dobroci, poszanowania różnic, i co najważniejsze, będącą źródłem nieustannej inspiracji. Naprawdę. Paterson powinien być pokazywany na kursach małżeńskich, młodzi ludzie mogliby określić, co tak naprawdę rozumieją przez związek. Zachęcam do obejrzenia filmu, a jeśli ktoś film widział, to może napisać w komentarzu, czy zobaczył miłość czy brak miłości.
Może to jakiś mechanizm obronny…? Skoro istnieje to musi czemuś służyć. #ewolucja #Bóg
Miłość… delikatność, wrażliwość… bałam się pójść, na ten film, bo czytałam, że nudny… ale zgadzam się, że ta nuda jest wyjątkowa… z kina wyszłam otulona pięknem wrażliwości i właśnie miłością…
Owszem, dla mnie to była miłość, ale w pewnym sensie jest to właśnie przerażające i straszne. Dwójka ludzi może kochać się, jednak w ogóle się nie rozumiejąc i nie mając żadnego „głębszego” połączenia ze sobą na jakimś tam metapoziomie. Oni są zupełnie z różnej bajki i chyba Paterson też to widzi, kiedy pisze wiersz o tym, jakby ją stracił, to wydarłby sobie serce i nigdy nie włożył z powrotem. A potem dodaje, że to żenujące. Czy właśnie taka miłość, która się zdarza nie wiadomo dlaczego, między dwójką przypadkowych ludzi, (którzy, że tak pojade kliszą nadają zupełnie na różnych falach) nie jest właśnie, z jakiejś perspektywy, trochę żenująca?
Według mnie można mówić o prawdziwej miłości. Spotykałem się z absurdalnymi komentarzami, że „jest to jednak spokojny związek bez wybuchów miłości, kwiatów itp.”. Jak gdyby tak miał wyglądać związek osób po małżeństwie, zamiast opierać się na wzajemnym wsparciu i zrozumieniu. Czy powodem jest wypaczenie miłości przez obietnice blockbusterów?
Bohaterowie pasowali do siebie świetnie i równoważyli się, on zabraniał jej ulecieć głową w chmury, a ona jemu zamknąć się w swoim świecie.
Na moim blogu niedługo analiza m.in. Patersona. https://sztukafilmowailiteratura.wordpress.com/