Kim jest Bertrand Russell? I dlaczego warto TO COŚ przeczytać

Ten blog to w dużej mierze ołtarzyk dla Bertranda Russella. O geniuszu Russella, Albert Einstein mówił rzeczy, w stylu „nie jestem godzien wiązać rzemyków„.  I nic w tym dziwnego.  Posłuchajcie, ten sam facet to genialny matematyk i genialny pisarz. Zaraz będzie coś z wikipedi, niewiele z tego rozumiem, ale leci to tak: Miał wielki wpływ na rozwój logiki matematycznej i aksjomatyzację arytmetyki. Stworzył teorię typów i teorię deskrypcji. Na skróty można powiedzieć, że w miarę sprawnie potrafił liczyć. Ciekawostką jest fakt, że Russell bardzo cenił polskich naukowców.  W wieku 90 lat, w wywiadzie Russell powiedział tak o jednej ze swoich książek: „Principia było zdolne przeczytać tylko sześciu ludzi, w tym trzech Polaków„.

To tyle o lewej półkuli mózgowej Russella. Idziemy do prawej. Tu nie robi się ani odrobinę nudniej. Bertrand Russell jest jedynym filozofem który otrzymał literacką nagrodę Nobla za „całokształt myśli”. Russell jest znany, ze swoich krótkich komentarzy, autor tego bloga kocha na przykład taki: „Nigdy nie umierałbym za swoje przekonania, bo mogę się mylić„.

Dlaczego tyle o Panu Russellu? Ponieważ gdy autor bloga pisze głupoty o osadzie i kosmitach, czyli o tym, że należy wyłączyć kult pracy, to brzmi to wszystko infantylnie. Zresztą Arek pisze jak pisze i literackiej nagrody Nobla nie zamierza dostawać. Russell ma specyficzny, lekki i zabawny sposób pisania. Zarazem pozostaje niezwykle klarowny. O kulcie pracy pisze tak: Dzisiaj myślę, że na świecie pracuje się o wiele za dużo, że uznanie pracy za cnotę wyrządziło nam wszystkim ogromne szkody i że we współczesnych gospodarczo rozwiniętych państwach powinniśmy głosić wartości zupełnie inne niż dotąd.

Russell pisze również tak: Mam nadzieję, że po przeczytaniu tych rozważań kierownicy organizacji młodzieży chrześcijańskiej podejmą wśród porządnych, młodych ludzi kampanię na rzecz bezczynności. Jeśli tak się stanie, to będę mógł powiedzieć, że nie żyłem na próżno.

Nie jestem kierownikiem organizacji młodzieży chrześcijańskiej, ale za to piszę bloga i podjąłem się na moim blogu kampanii na rzecz bezczynności. Bezczynność powinna być w cudzysłowie, chodzi tu o czas wolny, który może być bezczynny jak i bardzo czynny. Ten blog jest dzieckiem pana Russell’a i dzieckiem jego „Pochwały lenistwa”. Dlatego pragnę teraz uroczyście poprosić o poświęcenie 15 minut (tylko tyle potrzeba!!!) na przeczytanie szkicu pana Russell’a. Zwłaszcza, że jest on dostępny on-line. Wystarczy kliknąć (link poniżej).

Przed lekturą przypomnę jeszcze rzecz, najważniejszą: Russell diagnozuje chorobę i proponuje lekarstwo, w jednym i drugim może się mylić. Nie zachęcam do rzucenia się na ten tekst  z „hura, jakie to mądre”. Spójrzcie na to krytycznie. Ale zarazem warto mieć świadomość, że to, co proponuje Russell stawia do góry nogami nasz system.  Wyobrażacie sobie plakat wyborczy:  „Jan Kowalski, lat 40, żonaty, patriota, bardzo pracowity”. Norma, może się taki zdarzyć. A teraz robimy przeróbkę na rzecz wniosków Russella „Jan Kowalski, lat 40, żonaty, patriota, bardzo leniwy”. Niemożliwe? Bez sensu? Kupa śmiechu? Dokładnie. Dlatego jeśli z panem Russellem zgadzacie to pomyślcie też przez chwilę, co jego rozważania tak naprawdę oznaczają.

Tekst:  „POCHWAŁA LENISTWA”

Bertand Russell

Bertand Russell

Informacje o arrec

przez wielu uważany za wariata, przez siebie samego za osobę dużo za ostrożną...
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasyjne i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

29 odpowiedzi na „Kim jest Bertrand Russell? I dlaczego warto TO COŚ przeczytać

  1. Krolisek pisze:

    Dzięki za tego linka. Ja to leniwa jestem, sama bym nie znalazła… 😉 A tekst świetny, długi, ale czyta się z zapartym tchem.

  2. Kasia pisze:

    „Dzisiaj myślę, że na świecie pracuje się o wiele za dużo, że uznanie pracy za cnotę wyrządziło nam wszystkim ogromne szkody i że we współczesnych gospodarczo rozwiniętych państwach powinniśmy głosić wartości zupełnie inne niż dotąd.”
    gdzie mi do Russella, ale wielokrotnie myślę o tym, jak to cholernie bez sensu jest że lwią część swojego czasu oddajemy komuś/czemuś (pracy). I to strata podwójna bo to nie tylko czas ale i rzeczy, które moglibyśmy wtedy zrobić..nawet jeśli miałoby to być obserwowanie biedronki iddącej po źble trawy.. Ok, spadama czytać „pochwałę lenistwa”

  3. djk71 pisze:

    Od jakiegoś czasu regularnie czytuję tego bloga (Niech żyją RSS-y!!! – w sumie to też narzędzie dla leniwych 😉 ). Nie komentuję, bo… zwykle trudno coś dodać do tego co tu jest pisane, albo… z lenistwa…
    Bardzo często też prowadząc szkolenia, prezentując nowe rozwiązania, tłumaczę, że powstały one… z lenistwa…
    W tej sytuacji nie pozostaje nic innego jak… przeczytać Pochwałę…

  4. arrec pisze:

    Jakieś krytyczne wnioski po lekturze „Pochwały lenistwa”? Ja zacznę, może nie będzie to krytyka, ale wątpliwości.

    1. Myślę, że Russell zbyt optymistycznie przechodzi nad problemem wykorzystania dużych ilości czasu wolnego. Kiedyś miałem przypadkową rozmowę z emerytem, który spacerował nad jeziorem. Był na emeryturze od niedawna, przez głos przebijał się wielki smutek. Powiedział, że czuje się sprawna lokomotywa, którą ustawili na bocznym torze. Russell podkreśla, że możni martwili się o to, co robotnicy poczną w wolnym czasie, ale w sensie, czy nie zaczną psocić. Ale warto zająć się tu tematem szczęścia. Znam bardzo wiele osób, które muszą widzieć bardzo wyraźny cel, mieć poczucie, że robią coś ważnego aby czuć spełnienie. Gdyby ich postawić w sytuacji: masz czas wolny, rób sobie, co chcesz to stracili by sens życia, podpadli w depresję. Identycznie jak ten emeryt. Mam tu nawet wrażanie, że takich ludzi jest więcej niż tych, którzy mają zawsze więcej pomysłów niż czasu wolnego. Innymi słowy problem polega na tym, w którym miejscu czas wolny z błogosławieństwa staje się przekleństwem. Może ludzie potrzebujący wyraźnego celu w życiu, mogą jeszcze ścierpieć, że poświęcają mu tylko 8h dziennie, ale o mniej nie ma mowy.

    2. Pochwała lenistwa, pochwałą lenistwa ale trzeba kupić bułki i zeszyty dla dzieci, więc trzeba gonić za pracą. Nie mamy innego wyjścia. To właściwie nie jest nawet wątpliwość, tylko odpowiedź na wątpliwość, czyli pytanie „jak zacząć?”. Russell chciał trafić do elit, pokazać, że dla dobra ludzkości, czas zmienić mentalności gloryfikującą pracę. Ale co ma począć pojedyncza mrówka? Jak się zbuntować? Wyobraźmy sobie XIX-wiecznego robotnika, który pracujący po 14 godzin w fabryce. Mimo wszystko zarabia tak mało, że jego dziecko umiera z niedożywienia. Co może zrobić taka mrówka? Może myśleć, że taki jest porządek świata. Nic nie może go zmienić. I tak też to było, dopóki coś nie przekonało milionów mrówek, że to głupi porządek. Jedna mrówka zmieniła zdanie na ten temat, potem druga, potem trzecia. W sumie nic wielkiego nie zrobiły, dalej chodziły do pracy, dalej żyły w nędzy. Ale powstało w ten sposób inaczej myślące mrowisko. I duża zmiana musiała nastąpić.

    W przypadku kultu pracy, jednostek, które myślą, że to głupi porządek świata, jest tyle, co pingwinów na Bali. Dlatego myślę, że sama zmiana zdania to nie tylko dobry początek, ale wszystko, co można i należy w tej sprawie zrobić

    • darek pisze:

      Ja po lekturze „Pochwały lenistwa” zacząłem się zastanawiać na ile adekwatne są jego poglądy w dzisiejszych czasach. Russell żył w latach 1872-1970 – czas imponującego postępu technicznego i gwałtownego wzrostu liczby ludności. Nie chce tu wchodzić w teorie ekonomii ale w każdej chyba książce ekonomicznej można przeczytać że są 3 czynniki wzrostu gospodarczego: kapitał, praca i postęp technologiczny. W świecie zachodnim w czasach Russella istniały pod dostatkiem wszystkie trzy (liczba ludności na świecie ok. 1800r to 1mld, dziś ok. 7), nic dziwnego zatem że był on świadkiem niesamowitego postępu i podnoszenia się standardów życia ludzi (abstrahując od wojen). Mógł on sobie pozwolić też na głoszenie pochwały lenistwa i postulowanie wprowadzenia 4-godzinnego dnia pracy. W świecie w którym żył znaczyło by to tyle, że państwa zachodnie nie odnotowywałyby spektakularnych wyników w dziedzinie wzrostu gospodarczego, ale wszystkim żyło by się dostatnie i pewnie ludzie byliby rzeczywiście szczęśliwsi.

      Pytanie jednak jest czy tezy głoszone przez Russella są odpowiednie dla naszych czasów. Może postęp technologiczny tylko pozornie wydaje nam się być na wysokim poziomie. Dla ludzkości znaczenie miały wynalazki takie jak druk, maszyna parowa czy komputer. Kolejne wersje smartphonów, tabletów itp. nie wnoszą wiele nowego do rozwoju ludzkości.

      Jeszcze gorzej sytuacja wygląda gdy popatrzy się na perspektywy demograficzne na świecie. Ludzi już nie przybywa, a w niektórych krajach będzie ich dosyć szybko ubywać. Takiej sytuacji nie było na świecie bodaj od XIV w. i wielkich epidemii. To samo jeśli się popatrzy na strukturę społeczeństw i efekt starzenia się populacji. Za 20-30 lat ludzie pracujący ludzie będą postawieni przed wyborem: albo godzimy się na dużo (i chodzi o naprawdę Dużo) niższy standard życia bo oddajemy znaczną część naszych zarobków na utrzymanie starszej niepracującej części społeczeństwa, albo zaakceptujemy fakt jeszcze większych dysproporcji w podziale bogactwa, gdzie ci pracujący będą jeszcze bogatsi bo tort będzie dzielony między mniejszą ilość ludzi, za to starzy i niezdolni do pracy będą umierać z głodu na ulicach (i pewnie tak do wybuchu wojny/rewolucji).

      Ciekawe, gdyby Russell żył i mógł przeanalizować obecną sytuację czy by głosił takie same tezy? Czy może zamiast zachęcać do mniejszej pracy i konsumowania „od razu” nie przechyliłby się w stronę: pracuj więcej i wydawaj rozsądniej…? A może napisałby pochwałę wielodzietności?

      Jestem ciekawy też czy twoi kosmici Arku ze średniowiecznej wioski się nad tym zastanawiali…

    • arrec pisze:

      Moim zdaniem Russell z „pochwałą lenistwa” jest dzisiaj 10 razy bardziej aktualny. W swoich czasach tak bardzo wybiegał przed peleton, że przekonanie 1 osoby, wydawało się niemożliwe. Dzisiaj już bardzo dużo osób rozumie, mechanizmy o których pisze Russell. Ciągle jest to trudne do wyobrażenia, jest ultra dalekie od wgranych nam światopoglądów, ale intelektualnie potrafimy zrozumieć proces.

      Zresztą rozwój to jest rozwój. Russell nie wiedział, że roboty złożą samochody od A do Z, czy że program komputerowy zaprojektuje wszystkie detale budynku. Dzisiaj Jesteśmy wielokrotnie bardziej efektywni we wszystkim. I tak jak przewidział Russell jeszcze bardziej musimy walczyć o pracę, której wpierw się sami pozbawiamy.

      Tu może się zastanowić dlaczego ten system jeszcze działa. I powodów jest cała masa. Pierwszy miał być nawet numerem 3 na mojej liście wątpliwości. Nazwałbym go: „to się już dzieje”. Ludzkość zaczyna umiejętnie praktykować lenistwo. Im bogatszy kraj tym bardziej to widać. Z każdym pokoleniem rośnie udział „darmozjadów” (wg norm kultu pracy) i „ludzi, którzy nie są chciwi pracy” (wg norm Russella). Myślę, że to się w końcu zmieni na skalę światową. Także można nie traktować eseju Russella jako apelu o zmianę, tylko obserwacji, że taka zmiana musi nastąpić. To jest optymistyczny scenariusz. Mniej optymistyczny to wielkie wojny (świetny sposób na utrzymanie kultu pracy) jeszcze mniej optymistyczny, że zatrzymanie kultu pracy nie zdąży się dokonać przed zniszczeniem możliwości życia na tej planecie.

      Drugi powód, dla którego system działa jest taki, że technologia staje się przedłużeniem ciała. Tak to opisuje Jean Baudrillard i jest to piękne porównanie. Myślę, że każdy kto używa samochodu na stałe, czuje totalne poczucie braku jak samochód ląduje w warsztacie. Podobnie z telefonem komórkowym. Jeśli go zgubimy i chociaż kilka dni musimy być bez to czujemy się jak bez ręki. Jest niemal pewne, że za 50 lat powstanie kilka urządzeń, które wrosną się w ciała ludzi. To nie jest optymistyczne, bo prowadzi do wniosku, że ludzkość się nie opamięta. Ale moim zdaniem nastąpi przesilenie. Zawsze jest taki punkt. Badania pokazują, że jako supermarket przełoży towary to sprzedaż rośnie o 30%. Ludzie muszą się rozglądać i dzięki temu kupują więcej niż planowali. Z punktu widzenia supermarketu nic tylko przekładać i przekładać. Ale nie. Gdzieś następuje przesilenie, klienci się wkurzają i zmieniają sklep.

      o kolejnych powodach już nie piszę, pewnie i tak tu nikt nie dobrnął. Ale zrobię test. Darek, o co chodzi z tą pochwałą wielodzietności, dlaczego Russell miałby to chwalić?

  5. alex pisze:

    Cześć, na poprawę nastroju i samooceny, wszystkim leniwcom i zapracowanym gorąco polecam, a szczególnie temu panu emerytowi z nad jeziora dwie super książki
    Ernie J. Zelinski
    http://www.amazon.com/Joy-Not-Working-Unemployed-Overworked/dp/1580085520
    oraz
    http://www.amazon.com/How-Retire-Happy-Wild-Free/dp/096941949X
    Pozdrawiam.

  6. Grzegorz pisze:

    W konwencji filozofii Russella, jak i Twojego bloga, zanalazłem wczoraj coś takiego:
    http://www.przekroj.pl/artykul/952447.html#.UMJpmysGFgM.facebook

  7. Franek pisze:

    Ma ktoś może książkę „Intelektualiści” – Paula Johnsona (chyba)?
    Ładne parę lat temu znajomy mi ją polecał, ale mi jej nie pożyczył 🙂
    Jest tam podobno rozdział o Rusellu.

  8. Alek pisze:

    Od momentu gdy ludzie porzucili wędrówkę za zwierzyną na rzecz uprawy roli zaczęły się podziały na rolników i żołnierzy. Z czasem ci drudzy z racji przewagi siły zostali organizatorami życia tych pierwszych i praktycznie ich właścicielami. I tak jest do dzisiaj.
    Wolni Indianie (bez kontaktu z białym człowiekiem) żyjący tak samo od wieków zgodnie z regułami natury nie mieli problemów przeludnienia, spadku PKB, kredytów, nałogów itp. Nikt tam nie zawłaszczał sobie lasu dla siebie. Nie było pracodawców i pracowników. Współpraca zapewniała pełny brzuch całej społeczności. Wiem, że nie wynaleźli nawet koła i żyli krócej, ale może ich życie było prawdziwsze niż mrówek z korporacji z kredytem na 30 lat.
    „Dzicy” żyli tak samo od tysięcy lat bo osiągnęli równowagę. W tym czasie zdążyło powstać i upaść wiele wspaniałych cywilizacji bo ich celem był ciągły rozwój.
    Nie da się rozwijać w nieskończoność i nie da się zwiększać przyrostu naturalnego bez szkody dla planety. Naszą kulturę też pewnie czeka upadek. Jesteśmy jak lemingi dążące do samozagłady. Na koniec znów zostaną „dzicy” i niedobitki tych co przetrwali. Zabawa zacznie się od nowa.

    Jeśli chodzi o skrócenie dnia pracy.
    Gdyby wypracowane zyski były dzielone proporcjonalnie między pracowników i kierownictwo to 3-4 godziny pracy w niektórych zakładach byłyby realne. Sprawdziłem to na sobie. Pracowałem dla kogoś 8-9 godzin dziennie w dni powszednie i 5 godzin w soboty (czasem święta). Dostawałem pobory niezależne od wypracowanych zysków. Gdy założyłem własną firmę jednoosobową w tej samej branży to pracując 10 godzin tygodniowo (przez 3-4 dni w tygodniu), zarabiam większe pieniądze.
    Nie ma się też co martwić o nadmiar wolnego czasu oddanego pracownikom. Człowiek pracujący całe dnie jak Japończyk nie ma czasu na rozwijanie swoich zainteresowań. Zmęczony robotnik po powrocie do domu zasypia z gazetą przed telewizorem. Każdy dzień jest podobny do drugiego. Nie dziwi potem, że na emeryturze czuje się zagubiony i niepotrzebny.
    Gdy odda mu się 4 godziny życia dziennie, zacznie zauważać świat wokół siebie, rozwijać swoje zdolności i pasje o których wcześniej nie wiedział. Może to być niebezpieczne, bo świadomym obywatelem trudniej się manipuluje.
    Nie wierzę, że uda się coś takiego na masową skalę, ale każdy dezerter z systemu jest przykładem, że można żyć poza Matrixem.

    • Zoe pisze:

      zgadzam się, gdy nie ma czasu, aby odkryć swoje „hobby”, zainteresowania, pasje, zwał jak zwał, to nagle po wielu latach harówki człowiek nie doznaje olśnienia. Po prostu nie ma co ze sobą zrobić, bo nagle nikt mu nie organizuje czasu i nie daje zadań, teraz on sam decyduje i wiele osób w tym momencie odkrywa, że choć mogą wszystko, to nie wiedzą czego chcą, nie wiedzą co ze sobą zrobić.
      ja tak miałam. praca fizyczna (konserwacja architektury, rusztowania itp.) przez min. 10 h dziennie przez 6 dni w tygodniu doprowadziła mnie na skraj wytrzymałości. w momencie, gdy zdecydowałam się na urlop, oniemiałam, bo poczułam pustkę, zaczęłam tęsknić za harówką, która mnie wykańczała [sic!] ale za to zapewniała organizację czasu.
      wtedy nie było kiedy zatrzymać się i pomyśleć, zero refleksji. tak jest łatwiej.

      teraz uczę się odpoczywać, uczę się zdrowego podejścia do pracy, dopiero ODKRYWAM co mogłabym robić dla przyjemności, a NIE dla pieniędzy. bo szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, nic nie sprawia mi przyjemności, jeśli nie przynosi kasy. ot, takie moje zboczenie zawodowe 🙂

  9. Franek pisze:

    Z tymi Indianami, to trochę przekoloryzowane.
    O ile w wewnętrznej strukturze plemienia konflikty były sporadyczne (często w wyniku selekcji naturalnej), to wojny międzyplemienne były powszechne.
    Ilość sprinterów była równa w poszczególnych klanach, więc i pula genów zachowana ale kiedy dostali od białych broń palną, eksterminowali całe plemiona.
    Przypuszczam, że Bertrand Russel, w tym „indiańskim raju”, przeżył by góra 2 dni.
    Nasz „humanizm” jest wszędzie jednakowy …

    • arrec pisze:

      Takie dwie skrajne wersje, życia Indian są bardzo popularne. Albo horror, albo arkadia. Odrobina sceptycyzmu i wyjdzie, że prawda jest po środku. Konflikty międzyplemienne były, ale rzadkie. Nie było to w niczyim interesie. Poza tym gęstość zaludnienie i liczebność plemion temu nie sprzyjały. Mój kolega mówi, że działa tu rozkład naturalny, dajmy na to raz na sto trafia się osobnik o ogromnej agresji. Jak jest taki 1 lub 2 w osadzie, to jest skutecznie spacyfikowany. Jak jest takich 30, 100, czy tysiące to mogą organizować „marsze”, wywoływać wojny, itd. Skutecznie potrafią przekonać resztę, że istnieje wróg, którego trzeba zgładzić, zanim on zgładzi nas.

      Wracając do Indian jest cała masa odważników, które trzeba rozłożyć na obu szalach żeby stwierdzić, czy był to świat przyjemniejszy do życia. Wynik będzie oczywiście zależał od indywidualnych preferencji. U mnie, pomimo znacznie mniejszej ilości pracy, znacznie większego kontaktu z naturą – sprawy nauki, wiedzy , medycyny by przeważyły. Świat, w którym poważniejsze skaleczenie mogło spowodować śmierć jest dzisiaj dla nas niewyobrażalny. Dlatego włączanie Indian do rozmowy to czysto teoretyczna zabawa, ale zarazem bardzo wartościowa. Mieli, coś, co myślmy stracili. My mamy coś, czego oni nie mieli. Dla dobra ludzkości należy patrzeć sceptycznie, na to co jest i szukać lepszych rozwiązań. Dzięki ludziom, którzy tak robili i robią powstał cały rozwój. Dzięki takim ludziom będzie można też ten rozwój „humanizować”

    • Alek pisze:

      Z tymi Indianami chodziło mi głównie o to, że osiągnęli jakiś poziom rozwoju swojej cywilizacji i trwali przez wieki w równowadze (lub bardzo powolnym wzroście).
      Dlatego zastanawiałem się:
      Czy istnieje dla nas podobna granica?
      Czy można rozwijać się w nieskończoność?
      Czy potrzebujemy dalej się rozwijać?
      Czy może natura lub my sami doprowadzimy do jakiegoś upadku?

      Może skrócenie dnia pracy byłby pożądanym wyhamowaniem?

    • Franek pisze:

      Nie wiem. Pamiętajmy, że „Czerwoni” byli dość długo w izolacji. „Większe cywilizacje” (Toltekowie, Majowie, Aztekowie, Inkowie) powstawały w części środkowej i południowej. Niektóre upadły zanim pojawili się białasy uzbrojeni w wynalazki kitajsko-europejskie 🙂
      Myślałem do niedawna, że problemy Europy rozwiążą Muzułmanie ale ich przyrost naturalny nie jest, aż tak wielki, więc już tak nie myślę 🙂

    • Franek pisze:

      Te skrajności wynikają z „punktu przyłożenia widzenia”. Istniały bezsprzecznie „pokojowe” plemiona potwierdzające jedną „skrajność” jak i takie, w których wendeta stanowiła trzon tożsamości plemiennej (Dakota vs Paunisi, Odżibwejowie) razem z zestawem tortur dla „sąsiada” albo francuskiego Jezuity 🙂
      No, ale koniec zabawy.

  10. tamburyn pisze:

    Arrec,
    są i tacy którzy doczytali do końca. Problem wielodzietności to niestety tylko kolejny argument, którym stara się nas zmusić do bycia bogatszymi. Więcej dzieci musi się rodzić, bo nasze emerytury nie będą wystarczająco wysokie, nie będziemy się rozwijać już w tempie 3%. Szkoda, że ekonomiści starają się zredukować radość z potomstwa do wymiernej wartości walutowej jaką mają nam zapewnić w przyszłości. To tylko potwierdza „nieludzki” stan w jakim znalazła się nasza cywilizacja. Moim zdaniem Russell świetny jest dlatego, że każe się nam zastanowić nad naszą sytuacją – czy naprawdę mamy to do czego dążyliśmy? Czy przypadkiem zapoczątkowane przez nas procesy, jak rozwój technologiczny, samoistnie nie doprowadziły nas w miejsce, w którym nie chcieliśmy się znaleźć?
    Oscar Wilde napisał „Ponieważ Ludzkość nigdy nie wiedziała dokąd zmierza, była w stanie znaleźć swą drogę.”
    Kilka osób w życiu starało mi się wytłumaczyć dlaczego powinniśmy dużo pracować: aby tworzyć lepsze i doskonalsze przedmioty; żyć wygodniej i łatwiej; podnosić poziom medycyny, czyli żyć dłużej i zdrowiej. Innej motywacji do pracy ponad to, co nam wystarczające nie ma. Mnie osobiście żadna z tych motywacji nie przekonuje i jeśli mógłbym wybierać, to wolałbym pozostać w świecie na poziomie technologicznym jaki widzę teraz i pracować 4h dziennie w fabryce z Bertrandem Russellem.

  11. darek pisze:

    Tamburyn to chyba nie do końca tak jak piszesz… Więcej dzieci to raczej mniej bogactwa (dla rodziców oczywiście). To jest też właśnie problem społeczeństw świata zachodniego. Ludzie się chcą bogacić więc nie pozwalają sobie na wiele dzieci bo utrzymanie i wychowanie każdego kosztuje. Ekonomiści mają swój język i swoje teorie – ale to nie oznacza że są one błędne czy dowodzą „nieludzkiego stanu cywilizacji”. O dzieciach ekonomiści będą mówić w odniesieniu do systemu emerytalnego, socjologowie w odniesieniu do procesów społecznych, a biolodzy na przykład w odniesieniu do embrionów. Kiedy mówi się o długoterminowych skutkach procesów demograficznych to może nie chodzi o podkręcanie bieżącego wzrostu gospodarczego tylko realny problem którego większość ludzi nie jest w stanie sobie w tym momencie wyobrazić.

    W czasach Russella przeciętna rodzina miała pewnie z czwórkę/piątkę dzieci. Co więcej więzy rodzinne były dużo trwalsze niż obecnie (czy to świadczy o zepsuciu dzisiejszego świata? Być może). Rodzice wychowujący swoje dzieci mogli liczyć na to że kiedy przyjdzie czas kiedy nie będą w stanie dłużej pracować ich pociechy zaopiekują się nimi. Dlatego Russell mógł spokojnie głosić pochwałę lenistwa a zarobione pieniądze przeznaczać na doraźne przyjemności. Tylko czy my dzisiaj możemy sobie pozwolić na ten sam luksus? Nie chodzi mi tu tylko o odniesienie tego problemu do jednostki, bo każdy bardzo łatwo odpowie – co mnie to obchodzi, ja sobie poradzę. Ja sam wolę wydawać pieniądze niż je oszczędzać i nie budzę się co rano martwiąc się co włożę do talerza w wieku 70 lat. Jednak jeśli jako zbiorowość będziemy tak myśleć to zastanawia mnie co się naprawdę stanie za kilkadziesiąt lat – czy nie będziemy mieli do czynienia z sytuacją kiedy masy staruszków będą wychodzić na ulice żebrząc o coś do jedzenia. Dlatego zastanawiam się czy Russell nie głosiłby dzisiaj pochwały wielodzietności bo tylko wtedy mógłby spokojnie dalej pracować 4 godziny dziennie. To wystarczyłoby mu na utrzymanie bieżące a o jego emeryturę zadbałyby dzieci.

    • Franek pisze:

      Całkiem prawdopodobne, że Russell głosiłby teraz pochwałę wielodzietności. W wielu sprawach był „za”, a nawet „przeciw” 🙂

    • arrec pisze:

      Ponieważ sceptyk potrafi zmienić zdanie, no i widzi też jakie błędy i zagrożenie niesie ślepa wiara w „jedynie słuszne” rozwiązanie. Dobry przykład tutaj to właśnie wielodzietność. Myślę, że każdy potrafi wyobrazić sobie sytuacje na Ziemi, w której wielodzietność do ratunek dla przetrwania ludzkości. I vice versa, każdy potrafi wyobrazić sobie sytuacje, w której wielodzietność to zagłada.

      Zresztą tak samo jest z lenistwo vs praca. Nie jest taż, że Russell mówi, że lenistwo jest zawsze dobre. Mówi, że nastała taka sytuacja, że jest dobre. No i tu jest właściwie pytanie: czy rzeczywiście nastała taka sytuacja?

  12. tamburyn pisze:

    Darek,
    masz rację – niejasno się wysłowiłem. Oczywiście więcej dzieci to mniejsze bogactwo (materialne; „duchowe” myślę, będzie jednak rosło) dla rodziców. Ale z perspektywy kraju, jego stanu gospodarki za x lat, wielodzietność ma przyczynić się właśnie do bogactwa (wzrostu pkb). To chciałem napisać. Chciałem raczej zwrócić uwagę na dyskurs społeczny w którym, moim zdaniem, dominują słowa ekonomistów – pracujmy więcej (każdy kolejny dzień świąteczny kosztuje nas wymierną ilość pieniędzy), miejmy więcej dzieci (aby ktoś płacił na nasze emerytury). Nieludzkie jest to, że jakoś brak przeciwstawnej narracji o zasięgu medialnym na temat tego, że korzyści materialne nie powinny dominować w naszym postrzeganiu świata. Wydaje mi się, że nawet takie bezosobowe wspominanie o tym, że musimy pracować dla wyższego PKB, zasiewa w ludziach ziarna niezdrowej hierarchii wartości. Ale pewnie przejaskrawiam.
    Z naszymi więziami społecznymi, chyba nie jest tak najgorzej i często dzieci pomagają rodzicom, np z powodu niskich emerytur. Nie wydaje mi się, żeby akurat z powodu wielu swoich dzieci Russell miał łatwiej mówić o lenistwie.
    Zastanawia mnie raczej pytanie czy lenistwo jest możliwe? To znaczy chodzi mi o to, że większość ludzi chciałoby mieć więcej wolnego czasu (lenistwa), na swoje małe pasje, ponieważ zwyczajnie im go brakuje ze względu na długość pracy, którą muszą wykonywać. Wiązanie lenistwa z bezczynnym leżeniem przed telewizorem wynikają chyba raczej z tego, że po 10 godzinach harówki na niewiele więcej człowiek ma siłę.

  13. Czarek pisze:

    Witam 🙂
    Link do dokumentu nie działa.
    Pozdrawiam

  14. | Przychylny | pisze:

    Arku, nie będę obwijał w bawełnę i przejdę od razu do sedna: po zapoznaniu się z zamieszczonymi postami oraz po przeprowadzeniu kilku dyskusji osobistych i e-mailowych odnoszę nieodparte wrażenie, że głoszone przez Ciebie poglądy i opinie są głęboko ahistoryczne (momentami kontrfaktyczne), naiwne (momentami infantylne), intelektualnie nieuczciwe (momentami nieodpowiedzialne), odtwórcze i jednocześnie szkodliwe (momentami groźne). Rewolucyjne frazesy i komunały, które propagujesz na tym blogu były w przeszłości wielokrotnie wykorzystywane do siania intelektualnego zamętu i robienia ludziom wody z mózgu. Mam wrażenie, że Tobie się wydaje, że ateizm (lub inne formy bez-religijności), kontrkultura, pacyfizm i socjalizm są remedium na wszelkie cywilizacyjne problemy i bolączki. Otóż moim zdaniem jest to leczeniem grypy cholerą!
    W poglądach na sprawy bieżące czasami popadasz w swoistą logikę sprzeczności i skrajności, nie zważając na żadne kontrargumenty, nie bacząc na fakty (zwłaszcza historyczne), obsesyjnie dorabiając argumenty i daleko uproszczone analogie (czasami nietrafione), mające uzasadnić Twoje tezy, przy jednoczesnym pominięciu lub przemilczeniu kontr-tez.
    Jeżeli szukać historycznych analogii personalnych, od razu nasuwa się na myśl postać Bertranda Russella, którego jesteś jawnym akolitą (sam się do tego niejednokrotnie przecież przyznawałeś i przyznajesz w tym blogu). Twoja apologia poglądów tego człowieka graniczy momentami z apoteozą wyznawaną przez naiwnego neofitę, któremu wydaje się, że wreszcie odnalazł prawdziwego proroka, ha, wręcz mesjasza, za którym powinien podążać cały świat. Taka postawa jest oczywiście źródłem uprzedzeń i zaściankowych wypowiedzi, których na tym blogu naczytałem się wiele. Osobiście nie jestem zwolennikiem Ciemnogrodu, lecz zdeklarowanym poplecznikiem Prawdogrodu, więc pozwól, że przybliżę Ci postać twojego mesjasza.

    Kim jest Bertrand Russell? I dlaczego warto TO COŚ przeczytać.
    Russel w latach 30. XX wieku prowadził kampanie pacyfistyczne propagujące osłabienie oporu Anglii wobec nazistowskiego totalitaryzmu. Już na parę lat przed haniebną monachijską kapitulacją Anglii i Francji wobec Niemiec, Russell energicznie popularyzował w artykułach i wykładach dążenie do pokoju z Hitlerem. Miał to być – w jego wizji – pokój za wszelką cenę, nawet okupowania Anglii bez walki. Russell z pewnością był jedną z tych osób, o których Winston Churchill po konferencji w Monachium w 1938 roku (po zalegalizowaniu przez Zachód zajęcia przez Hitlera Kraju Sudetów, czyli części terytorium Czechosłowacji) powiedział: „Tak bardzo się bali wojny, że wybrali hańbę, sądząc, że będą mieli pokój, a będą mieli i hańbę i wojnę”. Monachium nr 2 rozegrało się na naszych oczach przed chwilą tuż za naszą miedzą, więc wpisujesz się Arku w ducha powracającej historii – oto bezpośredni dowód na to, że historia się powtarza (błędy i zaniedbania również)!
    W opublikowanej w 1937 roku w polskim przekładzie książce „Droga do pokoju” Russell dał wyraz poglądom pacyfistycznym, w których wystąpił za całkowitym jednostronnym rozbrojeniem Anglii, zapewniając: „Nie posiadając poważniejszych sił zbrojnych, przestalibyśmy komukolwiek zagrażać i nikt nie miałby żadnego motywu wojowania z nami (…) obce państwa zostawiłyby nas zapewne w spokoju. Jeśliby tego jednak nie uczyniły, musielibyśmy ulec bez walki i wobec tego nie budzilibyśmy w najeźdźcach wściekłości (…) Przypuśćmy, że zarówno Anglia, jak i Francja przeprowadziłyby rozbrojenie. Gdyby hitlerowcy usiłowali wtedy kontynuować swoje parady wojskowe i swoją gloryfikację wojny, przestaliby wyglądać jak bohaterzy, staliby się natomiast śmieszni, ich właśni współziomkowie zaczęliby się z nich śmiać i uświadamiać sobie, że ten heroiczny zapał jest przecież zupełnie nie na miejscu. Czyż nie jest rzeczą jasną, że to byłaby istotnie skuteczna droga zwalczania militaryzmu?” Esencja infantylizmu i naiwności Twoich objawień i wskazówek, Arku. Jedynie herezja pacyfizmu i chrześcijański anarchizm bazujący na mylnej nadinterpretacji Chrystusowego „nadstawienia drugiego policzka” mogą być usprawiedliwieniem takiego stanowiska.
    Russell później, dokonawszy gwałtownej ewolucji poglądów, równie gorliwie gromadził wyłącznie wszystko to, co miałoby dowieść słuszności poglądów wręcz przeciwstawnych temu, co sam jeszcze niedawno tak entuzjastycznie wyznawał. W pierwszych latach powojennych z fanatyczną żarliwością dowodził konieczności zapewnienia światowego pokoju pod egidą USA, dzięki podjęciu atomowej wojny prewencyjnej wobec ZSRR. Później, w ten sam sposób występował przeciwko USA i ich zbrojeniom atomowym, tym razem uznając je za główne zagrożenie dla świata. Po zrzuceniu przez USA pierwszej bomby atomowej na Japonię, Russell zaczął publicznie głosić pogląd, że Ameryka z pomocą nowej bomby powinna siłą zmusić oporną Rosję do pokoju. W artykule pt. „Humanity Last Chance” („Ostatnia szansa ludzkości”) z 20.10.1945 r. wystąpił z otwartą sugestią wojny prewencyjnej wobec ZSRR: „Nie będzie trudno znaleźć casus belli” – twierdził. Dnia 3.12.1947 r. w przemówieniu w Royal Empire Society zażądał narzucenia przez potęgi militarne Zachodu odpowiednich warunków ZSRR. Jeśli Sowieci je odrzucą, to „wkrótce świat może przeżyć w rezultacie wojnę i wyłonić się z jednym rządem, takim, jakiego potrzebuje”. W maju 1948 roku Russell w liście do amerykańskiego eksperta rozbrojeniowego dr. Waltera Marseille’a pisał, że wojna w imię cywilizacji zachodniej, nawet za cenę strasznych zniszczeń, opłaci się w ostatecznym rachunku, ponieważ: „musi się znieść komunizm z powierzchni ziemi i ustanowić rząd światowy”. Jeszcze 27.09.1953 roku Russell pisał w „New York Times Magazine”: „Choć nowa wojna światowa będzie straszna, ze swej strony wolę ją od światowego imperium komunistycznego”. Tutaj ma miejsce bezpośrednie nawiązanie do głoszonej przez Ciebie internacjonalistycznej, antynarodowej polityki postępackiego świata, wpisującej się w koncepcję masońskiego New World Order.
    Po kilku latach żarliwej agitacji na rzecz atomowej wojny prewencyjnej przeciw ZSRR, od połowy lat 50. XX wieku Russel dokonał nagłej wolty poglądów. Uznawszy, że broń jądrowa jest ble, że jest wcielonym złem i nie wolno jej używać w żadnych okolicznościach, zaczął coraz donośniej opowiadać się za jak najszybszym całkowitym zakazem jej produkcji. Wypierając się swych poprzednich poglądów, zaczął dorabiać uzasadnienia dla nowej postawy, doprowadzając do absurdu pozostałe racjonalne argumenty. 23.11.1957 roku wystąpił do Chruszczowa i Eisenhowera z listem otwartym, domagającym się całkowitego zakazu broni jądrowej. Reakcje na ten list zadecydowały o postawie Russella przez resztę jego życia. Z USA otrzymał bardzo niechętną odpowiedź na swe propozycje od sekretarza stanu Johna Fostera Dullesa. Amerykanie nie mogli zgodzić się na zdemontowanie broni jądrowej, co byłoby wygodne wyłącznie dla Sowietów mających ogromną przewagę broni konwencjonalnej. Tym większą satysfakcję pełnemu próżności Russellowi sprawiła za to odpowiedź Chruszczowa wyrażająca pełną aprobatę dla jego poglądów. W konsekwencji Russell nagle stał się wyraźnym rzecznikiem polityki sowieckiej (sic!) – oto jak zaślepiała go jego próżność i samouwielbienie. W kwietniu 1961 roku w notach przygotowanych do przemówienia w Birmingham pisał: „Na podstawie czysto statystycznych danych Macmillan i Kennedy są około 50 razy bardziej niegodziwi niż Hitler” (sic!). Anty-amerykanizm, który opanował umysł Russella, popychał go do kolejnych wystąpień pełnych skrajnych oszczerstw wobec USA. Podczas kubańskiego kryzysu rakietowego (rok 1962), sprowokowanego przez agresywną politykę Chruszczowa, Russell stwierdził: „Wydaje się prawdopodobne, że w niecały tydzień będziemy wszyscy martwi, by sprawić przyjemność amerykańskim szaleńcom”. W innej wypowiedzi Russell zapewniał, że amerykańscy żołnierze w Wietnamie są „tacy sami jak naziści” (sic!). W swoim zacietrzewieniu i agresji intelektualnej Russel posunął się nawet do tego, żeby powołać samozwańczy Trybunał Zbrodni Wojennych, który miał osądzić USA za ich politykę w Wietnamie. Obsadził go swoimi poplecznikami i siał propagandę antyamerykańską bazując na sfałszowanych dowodach dostarczonych mu przez politruków z Vietcongu. Była to oczywiście prawna fikcja, ale zyskała uznanie w oczach wielu postępackich intelektualistów tamtego okresu.
    Russell znany był z chciwości. Zarabiał nawet na sprzedaży listów otrzymywanych od sławnych ludzi, którzy mu ufali, a których zaufanie Russell nadużywał i wykorzystywał do swoich partykularnych interesów i zarobku. Kiedyś pod jego i jego przyjaciela Williama Ellisa adresem padł zarzut, że jako bogaci ludzie i socjaliści powinni więcej dawać innym. Zgadnij, co powiedział Russell: odpowiedział, że „Ellis i ja jesteśmy socjalistami. Nigdy nie udawaliśmy, że jesteśmy chrześcijanami” (sic!). A Ty, Arku, kiedy ostatnio dałeś na tacę, jałmużnę lub pomogłeś społecznie chorym, starszym lub innym potrzebującym?
    Na tym świecie było i jest mnóstwo fałszywych proroków i pseudo-autorytetów intelektualnych i moralnych sprowadzających ludzkość na manowce – jednym z nich jest Bertrand Russell, co potwierdzają powyższe fakty. A przecież prawdziwego mesjasza już znasz i otwarcie przyznajesz, że go lubisz. Dlaczego więc od niego się odwracasz i arogancko twierdzisz, że sam jesteś w stanie znaleźć lepszego? A może tu chodzi o wyższy poziom arogancji? Może sam ścigasz się z Nim o przywództwo duchowe nad ludźmi? To nie jest maraton, Arku i to nie jest Twoja rola!
    Jeden ze znanych i wysoko cenionych historyków pisał: „Domorośli intelektualiści zwyczajowo zapominają o jednym: o tym, że ludzie znaczą więcej niż koncepcje i to oni muszą wyprzedzać wszystko inne. Najgorszym ze wszystkich despotyzmów jest pozbawiona serca tyrania idei”. Ileż potwierdzeń tej mądrości znamy z historii?! Historia socjalizmu rasowego/narodowego i klasowego/międzynarodowego dowodzi, że czasami niewinny klimat opinii, aura dominującej ortodoksji potrafią same przez się generować irracjonalny i destruktywny bieg wydarzeń.

    Każdy człowiek ma prawo błądzić (jest to immanentny element poszukiwań), ale obowiązkiem bliźniego jest podać mu pomocną dłoń, co powyższym tekstem czynię. Przyjmij moją pomoc bez uprzedzeń i bez złości.

    Niech Bóg Ci błogosławi i darzy zdrowiem!

  15. Pingback: Zabawne wybory w Warszawie | Pasja vs. Praca

Odpowiedz na Czarek Anuluj pisanie odpowiedzi

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s