Wczoraj opowiadałem na antenie radiowej Trójki o minimalizmie. Moja pozycja minimalistycznego eksperta powoduje, że zaczynam minimalistycznie świrować. Na przykład dzisiaj zobaczyłem grafikę z napisem „squatting jest nielegalny, posiadanie pięciu domów jest legalne”. Grafika nie miała nic wspólnego z minimalizmem. Nie przeszkodziło jej to jednak w skłonieniu mnie do minimalistycznych rozważań. Temat tych rozważań był następujący: Czy minimalizm ma lewicowe korzenie, lewicowe gałęzie, czy chociażby lewicowe liście? Oto gdzie się w tych rozważaniach dokopałem:
Wrzucimy do jednego, minimalistycznego garnka wiele różnych idei. Idee głoszące wolniejsze i spokojniejsze życia, idee o posiadania mniejszej ilości przedmiotów, idee o ograniczeniu wydatków na nowe przedmioty, idee o tym, że nie musimy wszystkiego posiadać na własność, tylko możemy sobie nawzajem pożyczać, idee promujące rzeczy używane, idee o dbaniu o swoje zdrowie i ciało, idee o odrzuceniu papki medialnej, która robi z nas wystraszonych i posłusznych konsumentów, idee o pozbyciu się samochodu (perfekcyjnego urządzenia do drenowania domowych budżetów), idee o nie wierzenie w choroby, które według koncernów farmaceutycznych na pewno mamy, idee o oszczędzaniu wody, prądu i ropy naftowej, idee promujące ruch na świeżym powietrzu, czy też idee mówiące nam, że szczęście to coś, co pojawia się jak przestajemy za nim biec.
Popatrzmy teraz trochę w ten garnek. Sprawdźmy wszystkie składniki jeszcze raz. Jedno jest w tych pomysłach bardzo wyraźne: adresat. Jest nim człowiek, jednostka, indywiduum. To nie są wezwania do tłumu, nie ma tu mowy o wspólnym dobrze. Krótko mówiąc nie ma tu żadnej polityki. Nie ma partii politycznej, która może podchwycić te hasła do swojego programu. Nie miałoby to żadnego sensu. A to sprowadza moje rozważanie do stwierdzenia, że choć minimalizm może z światopoglądem lewicowym stać blisko na półce, to nie ma z nim nic wspólnego. To coś zupełnie odrębnego.
Między lewicą i minimalizmem jest ponadto jedna zasadnicza różnica. Biegunowo inna opinia o posiadaczach pięciu domów. Lewica widzi tu oprawców, a minimalizm ofiary. Co minimalista myśli o posiadaniu pięciu domów? To samo, co minimalista myśli o turystach ciągających piramidę walizek. Biedni, wystraszeni ludzie. Zabrali tyle rzeczy ponieważ żyją w złym, złośliwym i brutalnym świecie. Na dodatek wpadli na pomysł (którego w momencie walki z walizkami bardzo żałują) żeby ze swojego niebezpiecznego kraju pojechać do jeszcze bardziej obcego i wrogiego. Ponieważ świat jest dla nich wrogi, czują się usprawiedliwieni, że oni są wrodzy wobec niego. Potrzeba ucieczki, odgrodzenia się jest jak najbardziej naturalna. Jeśli piramida walizek, pięć domów, zakupy w każdą sobotę pozwalają im się poczuć w tym złym świecie odrobinę lepiej to powinni tak postępować. I chwała za to, że jest to legalne.
Tym pokręconym postem dochodzę do najważniejszego przesłania mojego bloga: Najpierw przestać się bać, a potem minimalizm. Cały ten pomysł z minimalizmem to nie asceza, pokuta i „żyjmy skromnie”. To nie ekologia, efekt cieplarniany i „ratujmy planetę”. To nie poczucie przyzwoitości wobec tych, co żyją w skrajnej nędzy. Oczywiście to wszystko też może się pojawiać, ale pierwsze i najważniejsze jest to: przestać się bać. Można powiedzieć, że idealny minimalista, to ktoś kto nagle znajdzie się goły w obcym mieście i nie zauważy, że ma jakiś problem. Będzie wiedział, że sobie poradzi. Będzie pewien, że ludzie są dobrzy i mu pomogą. Będzie wiedział, że świat jest tak wariacko dobry, że jak potrzebuje pogłaskać piżmowoła, to piżmowół musi się pojawić.
Tyle o ideale. Teraz o kimś dalekim od ideału. Piszę tego bloga dlatego, że kiedyś bałem się bardzo, a potem zacząłem bać się trochę mniej. Ta skala strachu jest bardzo subiektywna. Moje „mniej” może oznaczać ciągle ogromny strach dla jednego, a moje „bardzo” mogło być niczym w porównaniu do strachu drugiego. Najważniejsze jest jednak, że pisanie mi pomaga i mój strach maleje. Czasem dostaje też sygnały, że pomaga też komuś innemu.
No dobrze kończę gadulstwo takim przesłaniem: zawiść wobec posiadaczy pięciu domów z „minimalistycznego punktu widzenia”, jest tym samym, co zawiść wobec poważnie chorego o to, że leży sobie w szpitalu i nic nie musi robić. Wrogość czy pogarda też są tu bardzo nie na miejscu. Na miejscu jest życzliwe zrozumienie.
„Najpierw przestać się bać, a potem minimalizm” – i tu wchodzisz w strefe psychologii, strach jest wpisany w doświadczenie każdego czlowieka, ważne, zeby nie zaprzeczac o jego istnieniu, wtedy prawda uwalnia. Z powodu strachu ciagle sie zabezpieczamy gadzetami i boimy sie byc sami z soba, bez niczego, tak jak przed smiercia. Wiec minimalizm jest uwazam tylko dla odwaznych !!!Czyli mamy idee minimalizm, potem uswiadamiamy sobie strach i smieszne metody usmiezania go posiadaniem, potem naturalnie pojawia sie doswiadczenie duchowe, potem lęk ustepuje, wkracza radosc i wolnosc, przebłyski swiatła.
Mam wrażenie, że trochę za bardzo to uprościłeś. Chyba nie da się całej ludzkiej motywacji – nawet w takim zakresie jak opisałeś – zawęzić do strachu albo lęku – to określenie pasuje lepiej. Sama odwaga może nie wystarczyć to bycia minimalistą.
Odwaga w sensie zaufanie do zycia wystarcza moim skromnym zdaniem, zeby byc minimalista, bo to juz upraszcza wiele spraw codziennych i daje czas. Jak mozna odsluchac tego wywiadu na trojce, jest gdzies w internecie? Pisze zza granicy, pomozcie.
Adam, na glebokim poziomie wlasnie taka jest cala ludzka motywacja – uciec przed lekiem, uniknac cierpienia… zmieniaja sie tylko formy ucieczki.
Adam, mam wrażenie że w jakiejkolwiek ludzkiej motywacji, „kopiąc” do samego spodu, dokopiemy się albo do lęku albo do miłości, lub jeszcze prościej: do miłości lub jej braku.
Adam, teraz sam zauważyłem, że po drugiej stronie „lęku przed życiem” jest coś, do czego nie do końca pasuje słowo „odwaga”. Egoistka napisała bardzo trafnie: „odwaga w sensie zaufania do życia”. Ja bym może próbował to nazwać jakoś w stylu „wiedza” albo „świadomość”. Świadomość tego, że jeśli masz tysiąc lęków i uda ci się zabezpieczyć przed nimi wszystkimi, to mózg znajdzie szybko sto nowych. Taka świadomość zamienia sens życia z „nieustającej walki o nowe zabezpieczenia” w „zrozumienie lęków, które powodują potrzebę zabezpieczeń”.
Przekładając się to na tak prozaiczną czynność jak czyszczenie szafy z nienoszonych ubrań to ważniejsze od tego ile ubrań uda nam się wyrzucić, jest zastanowienie się nad tym co nas skłoniło do tylu kompulsywnych zakupów. Czego się baliśmy? Przed czym się zabezpieczaliśmy? Czym są lęki, który mówią, że musisz robić „to i owo” żeby żyć? Skąd przyszły do mojej głowy? Dlaczego urosły do takich rozmiarów? itd. itd.
Jak o tym myślałem, też mi wyszło coś takiego, jak nazwijmy to umownie „lęk” i „odwaga”, ale jedno nie jest przeciwieństwem drugiego. Mam takie wrażenie, że wyzbywając się lęku, nie zyskujemy od razu odwagi. Strasznie kiepskie byłoby takie życie, w którym jedyną opcją jest większy lub mniejszy „lęk przed”, bez szansy na „odwagę do”.
Swoją drogą i tak mam wątpliwości, czy można do tego sprowadzić całość ludzkiej motywacji.
Nie wiem czy można się pozbyć lęku w takim sensie, że przestaniemy go odczuwać. Wiem natomiast, że można mu stawić czoła i walczyć. Choć wydaje mi się, że idee głoszone na twoim bloku są dalekie od „postawy wojownika” (mogę się mylić). Chyba nie jestem jeszcze na takim poziomie świadomości, żeby móc to wszystko pojąć.
W kontekście tego posta zaczęłam się zastanawiać, czy robienie przetworów z własnych, opadających jabłek (żeby się nie zmarnowały) jest minimalistyczne… Ależ ciekawe mam życie. 😉
Najwięĸszą korzyść jaką widzę ze spróbowania „minimalistycznego” życia, to większe poczucie świadomości. Z czasem ten „minimalizm” staję się naturalną częścią naszego świadomego życia, w którym przestaniemy traktować to jako filozofię
Pozdrawiam!.
I slusznie, ze sa watpliwosci, co naprawde motywuje ludzkosc. W sumie to kazdy sam tylko na wlasny rachunek moze odkryc co go motywuje albo przed czym sie zabezpiecza i jakimi sposobami. Ja podziwiam autora bloga za przyznanie sie do odzczuwania strachu i ze pisze bloga, zeby sie mniej bac. Uwazam, ze to klasa tak napisac, kiedy mogl napisac cokolwiek bardziej „medialnego”, ale powiedziec, ze strach…to gleboka prawda o sobie samym. Powodzenia w zrozumieniu lekow powodujacych potrzebe zabezpieczen, daj znac do jakich wnioskow doszedles.
Jest taki cytat nie pamiętam kogo, że „odwaga nie polega na nieodczuwaniu strachu ale na umiejętności działania pomimo niego”. Jeśli robię coś ale się nie boję czy można mówić wtedy o odwadze. Myślę, że zazwyczaj jest tak, że zaczynamy mniej się bać kiedy zrobimy coś pomimo odczuwanego leku, później pewne rzeczy nie wydają się już takie straszne.
A tak swoją drogą, strach i lęk nie jest do końca negatywnym zjawiskiem, bo pozwala pewne rzeczy traktować z rozwagą. Problem zaczyna się wtedy kiedy przestajemy się rozwijać bo lęk i strach nas paraliżuje.
Żeby było jasne, napisałem to wszystko bez woli oceniania sposobu na życie czy szukania dziury w całym. Wskazuję potencjalne ślepe uliczki, które sam przerobiłem i dzielę się doświadczeniami. Wiem, że autorytatywne stwierdzenia w stylu „nie masz racji” są zupełnie bez sensu – oznaczałyby, że mam jedyną słuszną receptę na życie. W przeciwieństwie do wielu ludzi, mam… pełną świadomość, że takiej recepty nie mam.
Do rzeczy:
Uważam blog Arka za bardzo fajny. Widać rozterki, które przechodzi każdy myślący człowiek na pewnym etapie życia.
Widać też pułapki, w które wpada Arek i osoby komentujące. To są bardzo subtelne rzeczy i trudno je wychwycić. Np. „idealny minimalista”. Pardon, co to jest? Widać wyraźnie pułapkę wynikającą z myślenia koncepcyjnego. Minimalizm jest koncepcją. Jak każda koncepcja, jest pusty (chodzi o pustkę w ujęciu buddyjskim). Wytłumaczę to zadając pytania: w którym momencie zaczyna się minimalizm? Kto ocenia, czy jestem minimalistą czy nie?
Szanuję wybór drogi życiowej. Każdy orze jak może.
Mój komentarz nasuwający się po lekturze wpisu: najpierw wyścig szczurów, potem refleksja, a następnie zaprzeczenie i wyparcie. Arek, odrzuciłeś korporacyjny syf. Brawo! A teraz zostałeś hipisem i kontestujesz inny styl życia niż wybrany przez Ciebie. Minimalizm zaczynasz opisywać jak religię.
Co to jest religia w tym kontekście? Panaceum na strach (z reguły tym jest religia). Skoro 5 domów, jacht i porszak w garażu to fałszywi bożkowie, którzy nie spowodowali, że przestałem budzić się w nocy zlany zimnym potem, to rzucam to w diabły i zadowalam się niezbędnym minimum (pozostaje do zdefiniowania co to jest niezbędne minimum :). Pozbyłem się balastu, więc teraz będę spokojny.
Strach zniknął? Piszesz, że nie. Więc coś nie gra. Jak mocno obniżysz to niezbędne minimum, żeby zagrało? Wyjdziesz goły na miasto? Po co? Możesz się przeziębić 🙂
A może zagra, kiedy będziesz miał 5 domów i będziesz miał totalnie w nosie, że w każdej chwili możesz ich nie mieć? Bliżej?
Myślę, że uczciwość wobec samego siebie jest kluczem do odpowiedzi na powyższe pytania.
Na podstawie własnych doświadczeń proponuję rozważenie następującej kwestii (każdemu):
Czy minimalizm w obecnym wydaniu to próba udowodnienia sobie (czytaj: ego), że się nie boję?
Jeżeli nie, to dlaczego praktykuję minimalizm? Co się zmieni, jeżeli przestanę? Co to właściwie znaczy, że praktykuję minimalizm?
Każdy może dążyć do maksymalnego ograniczenia swojego posiadania, do ograniczenia swoich potrzeb. To jest prywatna sprawa. Pułapką jest mówienie o jakimś „idealnym” stanie bycia minimalistą. Z jednej strony nic nie jest idealne, z drugiej strony wszystko jest idealne takie, jakie jest.
1- temat, o którym piszesz, czyli „zapędzenie się w jeden kierunek” często gości u mnie w głowie, czasem poruszam to w postach, np tu https://pasjavspraca.com/2011/05/13/czy-można-byc-fanatycznym-anty-fanatykiem/
2- tym „idealnym minimalistą” dochodzę wręcz do osoby oświeconej, czyli jakoby minimalizm był sposobem na oświecenie, wiem, że to gruba przesada, wiem, że lepiej jakby minimalizm został na poziomie „porządków w szafach”, ale nie potrafię inaczej 🙂 i zresztą sposób na oświecenie dobry jak każdy inny, znaczy nieskuteczny jak każdy inny
3- staram się nie kontestować innych sposobów życia (wiem, że mi to nie wychodzi, dlatego w głowie siedzi mi ten temat z pkt1) Poza tym uważam, że życie w korporacji jest całkiem przyjemne. Na pewno ma mnóstwo zalet. Można tam spotkać chudych i grubych, uśmiechniętych i smutnych, ziewających i płonących z szału życia. Tam samo jak wśród nauczycieli, policjantów czy księży. To nie korporacja, zawód, rozstaw oczu powodują, że mamy w głowie to co mamy.
4 – nie mam zamiaru jednak przestać kontestować filozofii życia, czy może nawet religii, która wyznaje, że chciwość i żądza uznania (czyli ambicja) to jedyne zdrowy i naturalny sposób na prowadzenie dorosłego życia
Hm.
Po kilku próbach napisania odpowiedzi doszedłem do pytania:
Czy świat nie wydaje Ci się czasami zabawny?
Przeczytałem kiedyś taką opowiastkę.
Pewien Amerykański korpo-ludek był na wakacjach w Meksyku. Spotkał na plaży rybaka. Spytał, jak żyje.
„Codziennie rano wypływam na ryby, z tego co złowię moja żona robi posiłek, resztę sprzedaję, żeby było na mąkę, sól, cukier, paliwo do kutra i nowe sieci.
Wieczorami siedzimy z rodziną i przyjaciółmi na plaży, jemy na kolację złowione ryby, pijemy serweza, śpiewamy piosenki, bawimy się z dziećmi. Cieszymy się życiem.”
Na to korpo-ludek:
„A nie myślałeś, żeby wziąć kredyt i kupić drugi kuter?”
„Po co?”
„Przecież to oczywiste! Mógłbyś złowić więcej ryb, wtedy więcej być sprzedał, w końcu kupiłbyś następne kutry, potem przekształciłbyś to wszystko w korporację rybną, kontrolowałbyś przetwórstwo, dystrybucję. Wszedłbyś na giełdę i zarobił masę pieniędzy na IPO. Byłbyś zajebiście bogaty.”
„Ile czasu by mi to zajęło?”
„Jakieś 20 lat, może 30.”
„Aha. I co potem?”
„Mógłbyś wieczorami z rodziną i przyjaciółmi siedzieć na plaży, jeść na kolację złowione własnoręcznie ryby, pić serweza, śpiewać piosenki, bawić się z wnukami. No, wiesz, cieszyć się życiem.”
Pozdrawiam 🙂
Bardzo mi się to kojarzy z myślą Andrzeja Bobkowskiego. Gorąco polecam „Szkice piórkiem”, dziennik faceta, który sam o sobie mówił, że jest histerykiem wolności.
To może cytat, tak bardzo blisko tematu 🙂
„Człowiek, ta wieczna niespodzianka nie da się ująć w system. Jeśli ktoś dziś zapytałby mnie w jaki ustrój, ideologię lub system wierzę, byłbym w kłopocie. Nie wierzę w żaden ustrój, wszystkie ideologie mam gdzieś i systemami w odniesieniu do człowieka pogardzam. Byłbym raczej skłonny odpowiedzieć, że wierzę w każdy ustrój, ideologię czy system, w którym jest n a p r a w d ę mowa o człowieku. Pozwolić człowiekowi ŻYĆ – oto jedyny system i ideologia. Pozwolić żyć, a nie KAZAĆ żyć, zostawić mu wybór celu jego życia, a nie narzucać mu z góry. I skończyć z gloryfikacją śmierci.”
Szkice piórkiem