Raport z podróży z małym bagażem

Wróciłem. Napiszę dzisiaj szczegółowy raport jak mi się podróżowało z małym bagażem. Przypomnę, że jeden miesiąc i że Indie (zahaczyłem również o Nepal). Najpierw ustalimy co zabrałem:

Gotowy do drogi – czyli tuż przed wyruszeniem na lotnisko

Na sobie (idąc na lotnisko):

  1. majtki
  2. skarpety
  3. koszulka biegowa na długi rękaw
  4. kurtka softshelowa
  5. spodnie długie
  6. buty do biegania (bardzo lekkie tzw. startówki)
  7. chusta buff na głowie
  8. druga chusta buff zawinięta na ręce
  9. pas na dokumenty i kasę
  10. zegarek
  11. komórka
  12. okulary

W plecaku (30l)

  1. mata do spania
  2. śpiwór, ale taki o grubości prześcieradła (po fr. się to nazywa sac à viande)
  3. trepki/sandały
  4. kurtka na deszcz (bardzo cienka)
  5. krótkie spodenki
  6. szorty do biegania
  7. koszulka do biegania na ramiączkach
  8. t-shirt
  9. ręcznik
  10. kosmetyczka
  11. druga para skarpet
  12. drugie majty
  13. kąpielówki
  14. ładowarka do telefonu
  15. lock do roweru (do przypinania plecaka np. w pociągu)
  16. latarka (czołówka)
  17. kindle (urządzenie do czytania książek)
  18. notatnik

Plecak nie był wypchany jak hinduski autobus i zmieścił jeszcze trochę rzeczy zdobytych w Indiach:

  1. dwie książki
  2. aluminiowa butelka na wodę (prezent od Anglika, z którym chodziłem po górach – dzięki John!)
  3. dwa biegowe t-shirty (jeden za udział w maratonie, a drugi za wygranie maratonu)
  4. medal za udział w maratonie
  5. koszula w stylu tybetańskim

Czego za dużo, czego za mało

mata do spania i plecak, który zdominowała

Tak jak można się spodziewać, mój wniosek jest taki, że zabrałem za dużo. Przede wszystkim za dużo o matę do spania, która była największym przedmiotem w moim bagażu. Nie użyłem jej ani razu. Raz prawie użyłem. Było to w Amritsarze, w tamtejszej Golden Temple. Znajdują się tam darmowe dormitoria dla pielgrzymów. Nie było już łóżek i przydzielono mi kawałek podłogi. Mata została rozłożona, aby zaznaczyć, że kawałek podłogi jest dzisiaj mój. Ale jak już kładłem się spać, gawiedź się ścisnęła i przygarnęła mnie na cześć łóżkową. W takim kraju jak Indie, coś takiego jak mata do spania znajdzie się nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach, ciąganie własnej było głupotą. Druga rzecz, której nie użyłem to kurtka na deszcz. Deszcz  padał, czasem bardzo padał. Ale jakoś nie było to dla mnie tak dużym problem, żeby wyciągać kurtkę na deszcz.

Miałem też trochę rzeczy, których potrzebowałem tylko i wyłącznie na maraton biegowy. Mogłem tu zabrać mniej specjalistyczny sprzęt – ale w sumie chodzi tu tylko o szorty biegowe, które od maratonu były bezużyteczne. Biegowa koszulka na ramiączkach została moją pidżamą. A moje buty biegowe stały się butami trekkingowymi.

Za mało było w jednej kategorii: t-shirt. Zabrałem tylko jeden. Na szczęście dostałem dwa kolejne w ramach maratonu. Trzy t-shirty to była ilość idealna. Czasami miło zmienić koszulkę w połowie dnia. Być może brakowało solidnych butów górskich, szwendanie się po wysokich górach (najwyżej dotarłem na wys. 3900m) w butach, które nie mają bieżnika można uznać za wariackie. Niemniej nie było z tym większych problemów. Raz na wysokości 3200m, powyżej linii śniegu spotkałem Niemkę w balerinkach, wyszła sobie na mały spacer, a że się jej dobrze szło… 🙂

Podsumowując, ani razu nie zdarzyło sę, że czegoś mi brakowało, albo, że żałowałem, że czegoś nie zabrałem. Gdybym jechał kolejny raz to nie wziąłbym maty i dodatkowej kurtki na deszcz, z resztą zrobiłbym identycznie. Jako ciekawostkę dodam, że za wygranie maratonu dostałem wielki obraz. Przekazałem go parze Hindusów, którzy siedzieli ze mną przy stole na pomaratońskim party. Wyszło to bardzo miło, byli bardzo szczęśliwi. Uparli się nawet żebym im machnął autograf. Nie miałem z oddaniem nagrody najmniejszego (psychicznego) problemu. Kilka lat temu zapewne próbowałbym upchnąć tak cenną pamiątkę w którąś z waliz i potem jeździł po Indiach z obrazem 🙂

Problemy, kłopoty, uciążliwości „małego bagażu”

  1. Pranie. Jak się ma mało rzeczy to trzeba je często prać. Właściwie codziennie, potem trzeba rozwiesić i wysuszyć. Czy jest to uciążliwe? Jak wejdzie w nawyk to trwa to nie dłużej niż kilka minut. Poza tym w Indiach można korzystać z usług prania, jest to szybkie, śmiesznie tanie i bardzo solidne. Ja właściwie zawsze miałem wszystko czyste, czyli zawsze prałem od razu. Sportowe szybko schnące ciuchy plus temperatury w Indiach sprawiały, że cykl prania trwał błyskawicznie. Czasem lądowałem w hoteliku, robiłem pranie, położyłem się, żeby odsapnąć na 30 minut i potem ruszałem na miasto w tych samych ciuchach. Były już suche lub lekko wilgotne.
  2. Zakupy. Można to uznać za uciążliwość, ale można też za naturalny filtr obronny. Ceny plus piękno towarów powodują, że chce się kupować. Poznałem turystów, którzy dźwigali na placach i w dłoniach kilka kramów z zakupionym towarem. Naprawdę ciężko się oprzeć. Mam wrażenie, że dzięki małemu bagażowi nie byłem tak bardzo nagabywany ( a może wszyscy wiedzieli, że jestem tym słynnym minimalistą z Polski 🙂 Na pewno krótki komunikat „piękne, ale mam za mały plecak żeby to kupić” całkowicie zbijał sprzedawców z utartych schematów manipulacji.

Radości, korzyści i możliwości „małego bagażu”

  1. Bagaż podręczny. Nie nadawałem bagażu na samolot, więc nie musiałem się martwić o zagubienie (co na lotach tranzytowych zdarza się często) czy o zniszczenie. Nie musiałem też czekać po odbiór bagażu.
  2. Dźwiganie. Rzecz oczywista. Nawet najbardziej rozpieszczany turysta musi w pewnych sytuacjach sam podrzucić czy przerzucić swój bagaż. Czasem dwa schodki mogą spowodować wiadro potu i zły humor na cały dzień. Często widać takie sceny.
  3. Naciągacze. W Indiach jest to duży problem. Homo sapiens z zachodniej półkuli to dla nich wielkie, wypchane portfele na nogach. Nie są agresywni, w swoim gadkach są śmieszni i kreatywni – można ich nawet polubić. Niemniej z czasem cała ta szarpanina męczy. Naciągacze wpychają do określonych riksz, taksówek, hotelów czy sklepów i mają od tego prowizję. Co ma do tego bagaż? Dużo. Bagaż to najlepszy sposób na uprowadzenie turysty. Wystarczy życzliwie pomóc.
  4. Pozytywne zainteresowanie. To próżna korzyść, ale bardzo miła. Poznani ludzie, inni podróżnicy są bardzo zaciekawieni. Pytania: „to tak można?” „a jak to jest?” pojawiają się często. Rozmowy kończą się konkluzją „kolejny raz też tak zrobię”. Można powiedzieć, że to idealny przykład szerzenia pewnej idei w sposób praktyczny, a nie przez teoretyczne gadanie (co teraz robię)
  5. I najważniejsze: Samo podróżowanie.

Tak, tak. Wszystkie inne korzyści to tylko bonusy, prawdziwa korzyść to podróżowanie samo w sobie. To lekkość przemieszenia się z miejsca w miejsce, to całkowita dowolność w wyborze środa lokomocji (można tam dojść tylko pieszo – ok nie ma problemu!) to możliwość szybkiej zmiany planu, to po prostu prawdziwa otwartość na to, co może przynieść kolejny dzień, godzina czy minuta.

Informacje o arrec

przez wielu uważany za wariata, przez siebie samego za osobę dużo za ostrożną...
Ten wpis został opublikowany w kategorii Pasyjne i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

26 odpowiedzi na „Raport z podróży z małym bagażem

  1. Gotar pisze:

    Aparat foto brałeś? Czy komórką zdjęcia trzaskałeś?

    • arrec pisze:

      Był taki dylemat. Stanęło na komórce. Chciałem poskromić nawyk chwytania wszystkiego w pamiątkowy kadr. Autobusu, którym jechałem, pary Kanadyjczyków, z którymi jadłem kolację czy psa, który się za mną szwendał. Z tym, że nie wiem czy to poskromienie się udało. Być może odrobinę 🙂

    • avantar pisze:

      Trochę szkoda jechać w tak ciekawe miejsca i nie wziąć ze sobą aparatu, choćby głupiej małpi, która mieści się w kieszeni.

  2. Krolisek pisze:

    Bardzo mi się podoba ta lista. W ciepłym klimacie jak najbardziej na miejscu!

  3. Vanilak pisze:

    Wspaniałe nowiny:-)!! Po za tym skromnie upchnięta między wierszami wzmianki o wygraniu maratonu naprawdę mnie ucieszyła, świetnie że udaje Ci się spełnić swoje marzenia. Mam nadzieję, że notatnik w jakimś stopniu został zapisany i doczekamy się kolejnego raportu o ciekawostkach z podróży. Witaj z powrotem:-D!

    • Kuba pisze:

      Notatnik chyba wrócił pusty, bo na liście nie ma długopisu 😀

    • arrec pisze:

      Był długopis (a nawet długopisy). Na liście może być kilka takich małych braków 🙂

      Taka myśl na marginesie: Pani prezenterka podczas rozmowy ze mną w „Pytaniu na śniadanie” powiedziała, że przecież 100 rzeczy to całkiem dużo. Ciekawy jest ten brak świadomości. Pani prezenterka pewnie miała na sobie z 20 przedmiotów, w torebce z 30 kolejnych, w samochodzie kilkadziesiąt, w domu w każdej szufladzie po kilkadziesiąt .

      Jeśli ktoś ma tylko 50 osobistych przedmiotów, to w bieżącym życiu ma tyle ile, ile ja miałem w Indiach. Nawet dla mnie, który interesuje się mocno minimalizmem jest to ciągle trudne do wyobrażenia.

  4. Joanna pisze:

    Gratuluję udanej podróży i jednocześnie podziękowania za jakże praktyczne porady dotyczące przemieszczania się po obcym kraju z jednym tylko plecakiem! Wiele przewodników jako praktyczne podaje zazwyczaj informacje dotyczące komunikacji, opłat, hoteli etc., a mi zawsze brakowało tych, które znalazłam się w powyższym „raporcie” 🙂 Życzę jeszcze wielu takich przydatnych nam czytelnikom podróży! 😉

  5. Tomek pisze:

    Witaj w kraju 🙂

    Masz plany/mógłbyś bardziej szczegółowo opisać Twój górski epizod tej wyprawy. Z jak największymi szczegółami/zdjęciami. Interesuje mnie to szczególnie, bo kocham góry a zawsze mam problem z za dużym plecakiem i każde minimalistyczne doświadczenie byłoby pomocne w relacji ilość zabranego sprzętu/możliwości wędrówki po górach.

    Pozdrawiam

    • arrec pisze:

      Cześć Tomek, napiszę punktowo, mam nadzieję, że w miarę szczegółowo:

      – z racji zabranego sprzętu nie napalałem się na górskie wyczyny (mógłbym to uznać za kolejny punkt do działu „ograniczenia małego bagażu”)
      – ale z drugiej strony, żeby wyruszyć w naprawdę wysokie góry, trzeba wynająć w agencji trekkingowej przewodnika, a one zawsze mają w ofercie również kompletną wypożyczalnie sprzętu
      – wracając do mojej wyprawy, chodziłem trzy dni po Himalajach w Indiach i trzy dni w Nepalu
      – w Indiach chodziłem na lekko, bez bagażu, wracając na noc do punktu wyjścia
      – w Nepalu z plecakiem, przed siebie, czyli noclegi na trasie
      – nie korzystałem z płatnych przewodników, pomimo tego, że jest to bardzo zalecane, szczególnie jak ktoś idzie pierwszy raz, podobno bardzo łatwo się zgubić. Jednak to, co różni Himalaje od gór Europy to fakt, że te góry żyją. Ludzie tam mieszkają, pracują, chodzą do szkoły. Szlaki nie są oznaczone, jest bardzo dużo zmyłek, ale zawsze można kogoś zapytać
      – dodam, że mało turystów chodzi bez przewodników, klasyczny obraz to dwóch turystów np. z Japonii, nepalski przewodnik i trzech tragarzy 🙂
      – wynajęcie przewodnika jest drogie (około 50 USD dzień, tragarz kolejne 50 USD) i całkowicie zmienia koszt zabawy, bez przewodnika: śmiesznie tania zabawa, z przewodnikiem: dość droga impreza
      – w Indiach nie miałem żadnego planu, ani mapy, pierwszego dnia ruszyłem na zwiady, testując różne drogi i rozmawiając z ludźmi, tak mi się ułożył plan na kolejne dni
      – w Nepalu szedłem z przyjacielem, który miał przewodnik książkowy, szliśmy po trasie wybranej z przewodnika
      – W Indiach chodziłem w okolicy Macleod Ganj, w Nepalu na północ od Kathmandu (Parki Narodowe Shivapuri i Langtang) Oba miejsca to zupełnie inny świat, inna roślinność, inne góry (ale ludzie tak samo mili!)
      – Moje trasy były wymagające pod względem fizycznym, stromo i dużo kilometrów – ale bardzo łatwe technicznie, bez niebezpiecznych ekspozycji
      – Pogoda była doskonała, ciepło, słonecznie, ale nie upalnie (jak np. w Delhi, 40 stopni!), oczywiście góry więc zmienna, ale załamania, krótkie i gwałtowne
      – Tak jak już pisałem powyżej te góry żyją, kramy z herbatą, malutkie wioski zdarzają się często – jest gdzie się schronić, posilić, przenocować
      – Ufff, ale się rozpisałem 🙂 dodam, jeszcze dwie rzeczy:

      1. To nie są uwagi dla prawdziwych wspinaczy, dla tak owych moje trasy nie prowadziły po górach, ale po podnóżach gór
      2. Brak mi słów na to jak pięknie i magicznie jest w Himalajach

      no i jedno zdjęcie, Indie, wysokość 3200m

    • Tomek pisze:

      Wielkie dzięki za odpowiedź!

      Ja też nie jestem wspinaczem, raczej turystą górskim (posługując się nomenklaturą alpejską) w sumie nie pomyślałem że można sprzęt wypożyczyć 🙂
      Chodzenie bez mapy, przewodnika książkowego to trochę hardcord jak dla mnie, ale tu mam doświadczenie jedynie z naszych gór gdzie spotkani ludzie przeważnie wiedzieli mniej ode mnie gdzie się znajdują 🙂
      Mam kilka dodatkowych pytań:
      1) Mógłbyś podać dzienne koszty noclegów/posiłków
      2) jak ze śpiworem (wypożyczyłeś/korzystałeś z tego co było), w górach nocą jest dość zimno?
      3) Nie miałeś problemów językowych (angielski wystarczył)?

      Dzięki za odpowiedzi
      Pozdrawiam, Tomek

    • Vanilak pisze:

      Popieram podziękowania ; )) Bardzo wyczerpująca odpowiedź i świetny filmik

  6. arrec pisze:

    3 minutowy filmik z wyprawy:

    • arrec pisze:

      Tomek, odpowiedzi na Twoje pytania:

      1. Koszty noclegów i posiłków

      Pytasz o góry, więc podaje ceny z rejonów górskich. Dodam, że w górach jest taniej, smaczniej, spokojniej, bardziej przyjaźnie, no i co najważniejsze chłodniej niż w dolinach.

      INDIE
      – standardowa cena za pokój to 200 rupii indyjskich (1zł = 15 INR) – czyli około 13 zł, czasami można trafić odrobinę taniej, cena oczywiście rośnie wraz ze standardem, jak łazienka w pokoju to już około 500 INR (33zł). Niemniej ten podstawowy standard jest jak najbardziej OK. W górskich wioskach wszyscy wynajmują pokoje, także konkurencja jest duża i się starają
      – jedzenie, za solidny posiłek zapłacimy od 50 do 150 INR, czyli od 3,5 do 10 zł.
      – napoje są relatywnie drogie (mała butelka soku, czy jakiejś sody od 40 INR) ale zawsze można zamówić herbatę, która kosztuje tylko 5 lub 10 INR, do wyboru wiele smaków i rodzajów, dodam, że są to herbaty dużo smaczniejszy i bardziej aromatyczne niż u nas

      NEPAL
      – tu wszystko podobnie, z tym, że jeszcze taniej 🙂 raz pokój kosztował mnie tylko 4 zł
      – w Nepalu zawędrowałem wyżej w góry i zasada jest taka, że ceny rosną wraz z wysokością, ale tylko ceny tych towarów, które wymagają wniesienia, czyli np. cena za pokój albo za herbatę jest stabilna
      – w Nepalu można kupić piwo w każdym kramie (w Indiach tylko specjalne sklepy). Na piwie dobrze tu widać wzrost ceny z wysokością. Na wysokości 1800m, piwo kosztowało 150 rupii nepalskich (1zł = 25 NPR) czyli 6zł, cena rosła z każdą poziomicą, aby na wysokości 3600m osiągnąć 600 NPR, czyli 24 zł.

      2. Śpiwór

      Nie miałem solidnego śpiwora, więc musiałem prosić o kołdrę (mają tam taki specyficzny rodzaj – bardzo ciepły). Jakby nie było kołdry to musiałbym szukać innego noclegu. Niemniej nie zdarzyło się tak ani razu. Właściciel zawsze potrafił wyczarować kołdrę. Te kołdry były w różnym stanie. Dlatego mój śpiwór-prześcieradło to był prawdziwy skarb.

      3. Język

      Angielski wystarcza. Czasami miałem wrażenie, że ludzie znają tylko kilka wyrazów po angielsku, ale tymi kilkoma wyrazami potrafią wyrazić i opowiedzieć, wszystko co wymaga wyrażenia i opowiedzenia 🙂

    • Aube pisze:

      Chciałabym zapytać o ten śpiwór, bo słyszę o takim po raz pierwszy – gdzie taki znalazłeś?

  7. Marcin S. pisze:

    Arek, a kiedy doczekamy się relacji z samego maratonu?

  8. Tomek pisze:

    Dzięki za odpowiedzi Arku 🙂

    Właśnie powoli przekopuję się systematycznie przez Twój blog 🙂 I mam ostatnie pytanie off-topiczne (wybacz, ale mimo starań nie znalazłem bezpośredniego kontaktu do Ciebie).

    Otóż, ja – jak pewnie większość ludzi – jestem ograniczony etatem i max. dwutygodniowym urlopem :(. Czy mógłbyś z punktu swoich praktycznych doświadczeń opisać jak udaje Ci się w narzuconym „kulcie pracy i osoby do niezastąpienia” realizować takie miesięczne lub dłuższe wypady jak ostatni czy rowerem do Afryki. Czy pracujesz jako wolny strzelec? Jak reaguje na to pracodawca lub stali klienci jak znikasz i nie ma z Tobą kontaktu na miesiąc lub dłużej? Jak to praktycznie realizujesz?

    Pozdrawiam

    • arrec pisze:

      W Indiach przeprowadziłem bezpośrednie rozmowy z wieloma podróżnikami, myślę, że takich poznanych osób było więcej niż 50. I teraz uwaga, jestem rekordzistą wśród tej grupy w kategorii „krótkość podróży”. Naprawdę nie poznałem nikogo, kto byłby tak krótko tak ja. Długość wyjazdu to bardzo względna rzecz, w jednej grupie „ale ekstra, taki długi wyjazd” w innej „zwariowałeś, jaki jest sens przyjeżdżać na tak krótko!?, wszędzie będziesz gonić i tak naprawdę nic nie zobaczysz”.

      Pytanie jak oni to robili i jak ja to robią.

      Powiem tak, sposobów tyle ile ludzi, ale próbując to jakoś uporządkować: dużo takich osób, co mają etat, ale wynegocjowali kilku miesięczne przerwy raz na jakiś czas. Dużo przypadków odejścia z pracy i zrobienia sobie przerwy (tu dwa rodzaje, z asekuracją, czyli mam już nowy etat, ale zaczynam za 3 miesiące, albo bez asekuracji czyli „co będzie, to będzie”). Dużo wolnych zawodów, przy których przerwa nie jest uciążliwa. Albo taki ciekawy przykład: zwolnienie z dobrej pracy (menadżer, wysokie stanowisko) w wieku około 50 lat i pomysł aby żyć z oszczędności. Ponieważ oszczędności są mimo wszystko za małe, to kilku miesięczne praca w ramach wolontariatu (bez zarobków, ale z wyżywieniem i spaniem czyli bez tworzenia kosztów) i potem kilka miesięcy podróżowania.

      Mój przypadek jest dosyć skomplikowany i musiałbym dużo pisać. Może kiedyś napiszę. Teraz może krótko. Długo pracowałem w korporacjach, potem w rodzinnej spółce, gdzie praca okazała się 10 razy bardziej stresująca i trudniejsza. Teraz mam czas zarobkowego przestoju. Mam pewne oszczędności, nie mam dużych potrzeb także jakiś okres mogę tak wytrwać. Niemniej mam też zobowiązania finansowe, więc nie jest to za długi okres. Mam pomysły, co zrobić (te pomysły się rozwijają – czyli można powiedzieć, że pracuje nad nimi) i wiarę, że coś na pewno się uda.

      Wracając jeszcze do Twojego pytania. W Polsce mamy bardzo materialistyczny i dorobkowy sposób myślenia, więc jest to wszystko trudniejsze niż na zachodzie. Podam konkretny przykład. Ludzie z USA, Australii czy Niemiec, którzy jechali rowerem przez Afrykę byli przekonani, że ta przygoda to będzie ich wielki atut. Ich poziom odwagi, kreatywności, pewności siebie urośnie. I będzie to docenione.

      Zapytałem później kolegę z Polski, który jest bardzo wysoko w dużej giełdowej spółce, czy gdyby miał dwóch kandydatów do pracy, dajmy na to dwóch prawników, których pod względem merytorycznym ocenia identycznie, ale jeden z nich przez 4 miesiące przejechał rowerem Afrykę, a drug nie, to którego by zatrudnił?

      Odpowiedź: oczywiście, że tego który nie jechał. Dlaczego? Bo ten drugi, by zaraz znowu gdzieś pojechał, a ja bym miał problem.

      Życie 🙂

    • Tomek pisze:

      Życie 🙂

      Twój przykład z prawnikami jest smutny, bo potwierdza moje obawy. Mam wrażenie, że jedyna akceptowalna dłuższa przerwa w pracy to ciąża albo pobyt w szpitalu. U nas bardziej liczy się ile wysiedzisz a nie ile zrobiłeś, nie mówiąc o tym, że mało kto się zastanawia czy to w ogóle było potrzebne (zarówno wysiedzenie jak i robota). Przez to nie szanuje się pracy i spada wartość roboczogodziny, co powoduje że jeśli chcesz ograniczyć ilość pracy to nie możesz ze względu na niskie przychody. Mówię tu oczywiście o średniej, przeciętnej sytuacji w społeczeństwie i dlatego na Zachodzie jest łatwiej podjąć taki styl życia.

      Co prawda mam możliwość z racji zawodu pracowania zdalnie, ale tu rozbija się kwestia ewentualnych klientów, którzy nie są w stanie zaplanować dłużej niż na kilka tygodni i wszystko jest „na wczoraj”. A wiadomo koszt pozyskania klienta jest dużo większy niż jego utrzymanie. Najlepszą sytuację ze znanych mi przypadków ma chyba Alex (http://www.alexba.eu), u niego naturalna jest sezonowość pracy (szkolenia) no i jednocześnie stawki są wysokie jak ktoś jest dobry. Usiłuję znaleźć podobny model w moim zawodzie 🙂

  9. OlaG pisze:

    bardzo pouczająca seria komentarzy, dzięki chłopcy :o)

  10. avantar pisze:

    Nie myślałeś nad zabraniem jakiś leków? Coś na głowę, biegunkę (jednak inna woda, jedzenie), jakiś plaster? Czy po prostu nie wymieniłeś tego 🙂

    Fajna wyprawa. Mógłbyś napisać ile mniej więcej taki miesięczny pobyt (wraz z biletem lotniczym) Cię kosztował?

    • arrec pisze:

      Nie rozpisałem kosmetyczki 🙂 Gdybym rozpisał doszłoby kilkanaście kolejnych przedmiotów, takich jak szczoteczka i pasta do zębów, czy leki. Z leków zabrałem jakiś przeciwbólowy (użyłem raz po nocy na 3600m) jakiś zestaw witamin i coś standardowego na brzuch, plastry też. Z brzuchem mi się udało – nie było większych problemów. Raz się przejadłem. Na pomaratońskim party. Party było w ogrodzie i był tam stół szwedzki z dużą ilością przepysznego jedzenia. To był mój drugi dzień w Indiach i próbowałem wszystkiego. Wypchałem się po brzegi. Wtedy organizatorzy powiedzieli, że obiad jest w środku, w restauracji. To w ogrodzie to były tylko przystawki. Ten obiad mnie dobił. Na drugi dzień nie zjadłem nic – ale nie chorowałem, tylko nie miałem apetytu. Potem było już spokojnie, bez zatrucia – a jadłem w takich miejscach, że można było się spodziewać wszystkiego 🙂

      Bilet lotniczy do Delhi kupiłem za 1650 zł (Lufthansa, lot przez Monachium) – to dobra cena i trzeba trochę polować aby taką trafić.

      Kolejne 900 zł to trzy loty wewnętrzne, jeden do Dharamsala (wróciłem już pociągami i autobusami), drugi to tam i z powrotem do Kathmandu.

      Kolejnym dużym kosztem był maraton. Opłata startowa plus okolica o dość wysokich cenach (pewnie podnieśli ceny w związku z maratonem). Z dojazdem, spaniem, wyżywieniem, zasłużonym piwem maraton kosztował tak 500 zł.

      Poza tym wszystko inne to około 1000zł. To wszystko inne to noclegi, jedzenie i transport. Razem wychodzi około 4000zł.

  11. asiaya pisze:

    Z tym praniem – tylko w lecie tak szybko schnie, podczas monsunu można o tym zapomnieć, a i częstotliwość zmian jest większa. W przypadku kobiet polecam też mieć zawsze ze sobą lekki szal – można się zakryć, gdy sytuacja tego wymaga (ze względów kultrowych albo po wejściu do klimatyzowanego pomieszczenia), można też otrzeć pot 🙂
    Nie jestem pewna, czy zmieściłabym kosmetyczkę i apteczkę w 200 ml płynów, które są dopuszczalne w bagażu podręcznym (a w Monachium są dosyć skrupulatni).

  12. WItek pisze:

    Gratuluję wygrania maratonu! I też czekam na relację z niego.

  13. arrec pisze:

    Aube, bardzo łatwo to zrobić samemu, jeśli potrafi się zszyć dwa prześcieradła 🙂 ja zakupiłem w decathlonie, ten model:

    http://www.decathlon.com.pl/PL/prze-cierad-o-bawe-n-sarco-17939596/#

    sprawdziło się pod każdym względem.
    jest jeszcze znaczniej lżejszy i zajmujący mniej miejsca model, jedwabny 🙂 – ale uznałem, że za drogi i za delikatny:

    http://www.decathlon.com.pl/PL/prze-cierad-o-jedwab-mumia-xl-68607691/

Skomentuj

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s