Po co się napinam, kiedy się napinam.

Ostatni mój tekst został podsumowany takim pytaniem: Czy stosując owy minimalizm bez spinki w życiu codziennym, można o nim zapomnieć w realizacji swoich pasji? A jak w takim kontekście mają się ambicje?

Pytającym był Robert, który znalazł mnie na liście wyników maratonu w Atenach. Robert sam też startował w Atenach. Już samo przebiegnięcie maratonu jest wyzwaniem. Przebiegnięcie w dobrym czasie wymaga ogromnego samozaparcia. Czyli dokładnie tak, jak zauważa Robert „spinki”. Jak się mają moje wypowiedzi o braku napięcia z moim wariackim napięciem biegowym? Tłumacz się panie Arku!

Po co się napinam, kiedy się napinam. Rozważania o minimalizmie, czy o bezwarunkowym szczęściu zawsze doprowadzą rozważającego do dylematu: po co w ogóle coś robić? Na przykład po co wstawać z łóżka? Po co biec te 42 kilometry? Skoro szczęście jest dostępne bezwarunkowo, to po co to wszystko?

Odpowiedź jest prosta, ale dojście do niej jest bardzo trudne. Nasz umysł jest  uwarunkowany (wyszkolony) na konsolidacje „poczucia szczęścia” z „osiąganiem celów”. To zadziwiające, że nie potrafimy tych dwóch rzeczy rozdzielić. Gdy ktoś otrzymuje „dobrą nowinę” że szczęście jest dostępne tu i teraz. Nie trzeba nic osiągać. To proces myślowy wygląda tak: aha fajnie! Czyli nie muszę nic osiągać. …ejjj czyli nie będę nic osiągać! Będę miał wszystko gdzieś! Bez sensu!

To osiąganie celów przymocowało się do szczęścia jak guma do żucia do butów. Po komunikacie „szczęście nie ma nic wspólnego z osiąganiem celów” pojawia się myśl:  „ale jak wtedy będzie wyglądało osiąganie celów”. Zawsze następuje powrót do punktu startu. Bardzo ciężko jest przeskoczyć tą przeszkodę.

No dobrze, ale jeśli chociażby na moment, uda nam się rozdzielić te dwie rzeczy to…. dalej nie otrzymamy odpowiedzi. Otrzymamy tylko odrzucenie jednej możliwości. Nie robimy „tego wszystkiego” aby być szczęśliwi. W takim razie po co?

Odpowiedź jest prosta i przerażająca. Po nic. Odpowiedzią jest pustka.

Pisałem tu kilka artykułów o bezwarunkowym szczęściu. Wszystko tak pięknie brzmi, więc dlaczego tak mało ludzi to potrafi? Dlatego, że skok w bezwarunkowe szczęście to skok w pustkę. Czy może być coś bardziej ryzykownego?

Społeczeństwo, kultura, religie zaoferowało nam transakcje handlową. Oferta wygląda tak: Rezygnujesz że szczęścia (bo zamiast posiadać je bezwarunkowo, masz je na krótkie chwile zależne od realizacji pewnych celów, po których zawsze pojawia się jakiś nowy cel) w zamian otrzymujesz poczucie sensu życia. Żyjesz dla dzieci, dla kariery, dla zbudowania wartościowej firmy, czy dla podróżowania po świecie.

Teraz uwaga. Jestem głęboko przekonany, że ta transakcja jest bardzo rozsądna. Wyobrażam sobie życie jak ocean do przepłynięcia. A gotowe koncepcje na sens życia za łodzie, którymi możemy przez ten ocean płynąć. Otrzymujemy te łodzie, kiedy jesteśmy bezbronni, kiedy wkraczamy w dorosłość. Bez nich nie poradzilibyśmy sobie. Czy ktoś jest biznesmenem, czy komunistą, czy proboszczem, czy matką, czy biegaczem to wie, co ma robić. Dobrze rozumie sens swoich działań.

W ten sposób można zacząć i zakończyć swoje dorosłe życie. I może być to życie bardzo piękne.

Z zupełnie niezrozumiałych powodów (może z powodu wady mózgu) można jednak się nad tym głębiej zastanawiać. Można zacząć robić wycieczki poza narzucony sens życia. Można zacząć szukać wyższego poziomu. Na ogół zaczyna się to od skakania z jednej łodzi do drugiej. A kończy na wstrząsających odkryciu, że te łodzie to iluzje. Człowiek nie potrzebuje tych łodzi. Ma do dyspozycji skrzydła. Może  swobodnie nad tym oceanem latać. Dokładnie o tym mówili wszyscy mistycy. Wszyscy ci, co to zrozumieli. Jezus, Sokrates czy Budda. I tysiące innych. Każdy robił to na swój sposób i innymi słowami. Ale sens jest taki: puść sens życia, którego się trzymasz i rzuć się w tą pustkę. Albo inaczej: Człowiek nie dlatego jest szczęśliwy, bo świat jest dla niego dobry, tylko Ponieważ człowiek jest szczęśliwy świat jest dla niego dobry. Zamiast stawiać sobie cele. Zamiast mieć oczekiwania. Można być po prostu szczęśliwym. I to cholernie szczęśliwym.

Na to wszystko trzeba nałożyć jednak jedno wielkie ostrzeżenie. To jest drastycznie trudne. W Buddyzmie Zen dojście do tego oświecenia trwa kilkadziesiąt lat i tylko niektórym się udaje. Ale nie trzeba aspirować do bycia mistrzem Zen. Wystarczy to zauważyć. Wystarczy mieć świadomość, że umysł ludzki ma takie możliwości. Już pierwszy tydzień w takim przekonaniu da nam większą lekkość w działaniu. Nawet minimalna świadomość, że robimy to wszystko „po nic” wykorzenia fanatyzm i dodaje skrzydeł.

Ha! Nieźle zakręciłem. Ciekawe, czy ktokolwiek widzi tu odpowiedź na pytanie Roberta 🙂 To odpowiem krótko, nie wiem dlaczego te nogi chcą biegać. Wiem tylko tyle, że chcą. Może bardziej konkretną odpowiedzią będzie ten tekst: Słowo klucz: Energia. Są tam aluzje biegowe 🙂 A odnośnie pytania o ambicje, tekst stricte o ambicji: AMBITNIE WALCZĘ Z AMBICJĄ.

Informacje o arrec

przez wielu uważany za wariata, przez siebie samego za osobę dużo za ostrożną...
Ten wpis został opublikowany w kategorii Antyporadnik i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Po co się napinam, kiedy się napinam.

  1. bezgustu pisze:

    Ehhh i teraz mi sie przypomina, ze kiedys planowalam sie przygotowywac do maratonu…

  2. Marcin pisze:

    To co warunkuje szczęście, to wewnętrzny stan człowieka – zewnętrzne okoliczności nie mogą nam szczęścia zabrać, ani go dać, choć oczywiście mogą wpływać na nasze poczucie przyjemności czy cierpienia, na nasze uczucia i samopoczucie (ale to nie ma związku z głęboko rozumianym szczęściem).

    Szczęście daje tylko odpowiednio „uporządkowany” stan wewnętrzny. Zewnętrzne okoliczności mają wpływ na wewnętrzny stan, ale im ten stan jest „bardziej uporządkowany”, tym mniejszy ten wpływ. Z zewnętrznymi okolicznościami w gruncie rzeczy niewiele możemy zrobić, a tyle energii zużywamy na to, by je zmienić, po to by poczuć w końcu to szczęście. Chcą osiągnąć szczęście trzeba pracować nad stanem wewnętrznym. A to oznacza wysiłek. Bez „napinki” się nie da.

    Na czym polega praca nad stanem wewnętrznym i jego porządkowaniem? To już dużo trudniejsze pytanie. Wierzący w Boga wiedzą, że im bliższa relacja z Bogiem, tym większe uporządkowanie stanu wewnętrznego, więc pracują nad tą relacją. Niewierzący szukają innych dróg (np. w filozofii, psychologii czy medytacji).

  3. zbooY pisze:

    dobry tekst, dodam tylko przemyślenia De Mello i Tolle, superfantastyczne uzupełnienie tych przemyśleń – pustka to normalny stan na początku drogi, obserwacja dzieci jest tutaj super narzędziem, pytanie jak inaczej do tego dojść zanim się „ma” dzieci 🙂

Skomentuj

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s