Piękno wydaje się być delikatne i bezbronne. Mamy naturalny odruch obrony piękna przed okrucieństwem. Paradoks polega na tym, że walka w obronie piękna musi przeistoczyć się w okrucieństwo. Tydzień temu miałem o tym długą dyskusje z moim bratem. Wczoraj byłem na pokazie filmu „Kaznodzieja z karabinem” i poczułem wielką potrzebę aby temat tu poruszyć.
Film wejdzie do kin w piątek. Nie jest to wybitne kino, ale film jest ciekawy z wielu powodów. Zamierzenie jest czytelne: film ma być laurką dla autentycznej osoby, Sama Childersa, nawróconej się na wiarę w Boga. Z alkoholika, ćpuna i przestępcy zmienionej w przykładnego ojca rodziny. Na tym nie koniec. Bohater poszedł dalej w swojej podróży na dobrą stronę mocy. Pojawia się zaangażowanie w misje dla Afryki. A w końcu doszło do realizacji wizji otrzymanej od Boga. Budowa sierocińca w samym środku teatru działań okrutnej „Armii Bożego Oporu” Josepha Kony, znanej z wcielanie dzieci w swoje szeregi po uprzednim zabiciu ich rodziców i zrównaniu wiosek z ziemią.
Sam Childers był człowiekiem gniewnym i porywczym przed nawróceniem i takim pozostał po nawróceniu. W Afryce bierze czynny udział w walkach. Otwarcie mówi, że lubi broń i bijatyki. Broniąc dzieci przed porwaniem do armii Kony’iego zabija dzieci już walczące w tej armii. Film stara się być niejednoznaczny. Otwiera dyskusje czy takie zachowanie jest właściwe. Nie pozostawia jednak miejsca na samodzielne zastanowienie. Podsuwa nam odpowiedź: jest właściwe. Osobą, która wprowadza niejednoznaczność jest pani doktor z obozu dla uchodźców. Najpierw mówi „nie potrzeba tu kolejnych watażków z bronią”, a potem w najciekawszej dla mnie scenie, opowiadanie o fascynacji lokalnej ludności Samem, puentuje, tak samo kiedyś podziwiali Josepha Kony.
Zostawmy film. Wróćmy do walki „okrucieństwa” z „pięknem”. Nie mam wątpliwości, że wszystkie nauki będące po stronie „piękna” mówią dosłownie to: naszą bronią jest brak walki. Chcesz mi ukraść koszulę, to weź i płaszcz. Chcesz mnie do czegoś zmusić, zrobię dla ciebie dwa razy tyle. Kto jest bez winny niech pierwszy strzeli z karabinu. Nauki „piękna” odrzucają jakąkolwiek zemstę, jakiejkolwiek ocenę, jakiejkolwiek karę. Jest to sprzeczne z systemem społecznym, który praktykujemy, ale to o tym mówił Jezus, mówił o tym Budda. Mówiło to wielu mistyków.
Pojawia się zatem pytanie (pojawiło się na przykład w dyskusji z moim bratem): czy ludzkość jest w stanie żyć w ten sposób? czy jest w stanie to pojąć? Wiemy, że ci, co do tego doszli pozostają w drastycznej mniejszości. Czy skoro większość nie jest w stanie przyjąć tych nauk to potrzebujemy wojska, policji, kar, kodeksów i nakazów moralnych? Czy musimy piękno wprowadzić siłą? Czy musimy bronić piękna przed okrucieństwem stosując okrucieństwo? Czy potrzebujemy takich ludzi jak Sam Childers?
Fragment artykułu Wojciecha Jagielskiego o Josephie Kony: Ogłosił, że gotów jest wymordować wszystkich Acholi, a ich czerepami wyłożyć drogi. Nie słuchając go bowiem, nie słuchali w istocie Ducha Świętego, który przez niego przemawiał. Zgrzeszyli więc i zasłużyli na karę. Kiedy kazał partyzantom zabijać wieśniaków, mówił im, że nie zabijają, a jedynie oczyszczają lud Acholi z grzeszników, by zostali na świecie tylko ci, co nie pobłądzili.
We własnym mniemaniu, Joseph Kony broni piękna przed okrucieństwem, we własnym mniemaniu Sam Childers broni piękna przed okrucieństwem, każdy żołnierz broni piękna przed okrucieństwem, każdy terrorysta broni piękna przed okrucieństwem. Wszyscy walczą w słusznej/świętej/dobrej/pięknej sprawie. Mają tylko problemy z tymi, którzy myślą inaczej. Bohater dla jednej strony jest zbrodniarzem dla drugiej.
Widać bardzo wyraźnie jak rodzi się okrucieństwo. Zawsze jest ono wynikiem przekonania, że wiem, co jest dobre, a co jest złe. Zawsze w pierwszym odruchu jest tylko i wyłącznie szlachetną obroną tego, co uznałem za dobre. Pierwszy odruch sankcjonuje kolejne. Misja nawracania tych, którzy pobłądzili zaczyna być jedyną słuszną drogą. Fanatyzm. Dogmatyzm. Okrucieństwo.
Piękno jest wynikiem przekonania, że nie jestem w stanie ocenić, co jest dobre, a co jest złe. Piękno to otwarty umysł.
Odwieczna walka piękna z okrucieństwem, czy też dobra ze złem nie jest tematem zbytnio odkrywczym. Dumamy o tym od wielu, wielu pokoleń. Mam jednak jakieś wewnętrzne przekonanie, że rozwój ludzkiego mózgu jest na krawędzi przełamania tego problemu. I to nie w sensie mistycznym czy duchowym tylko wręcz biologicznym. Od paru tysięcy lat pojawiają się jednostki, które przekraczają tą krawędź. Prezentują one bardzo silne przekonanie, że nie istnieje coś takiego jak „walka w słusznej sprawie”. Istnieje walka, czyli okrucieństwo, czyli zło. I brak walki, czyli piękno, czyli miłość. Tymi jednostkami są nie tylko przywódcy duchowi. Są to osoby, które zadały sobie poważny trud wgłębienia w temat. Albert Einstein powiedział: Apeluję do wszystkich mężczyzn i wszystkich kobiet, tych znanych i tych mniej znanych, aby ogłosili, że odmawiają odtąd jakiegokolwiek uczestnictwa w wojnie i przygotowaniach do wojny. Mam wrażenie, że z każdym pokoleniem jednostek myślących w ten sposób jest więcej.
Wróćmy na koniec do Sama Childersa. Wygląda jakbym całkowicie zrównał go z Josephem Kony. Nie jest to jednak równanie to dołu, tylko równanie do góry. Obaj są ludźmi, którzy chcą zrobić coś dobrego. Obaj chcą obronić „Piękno”, w które wierzą. Można próbować wartościować, że jeden z nich ma hamulce, ma wątpliwości, ma jakiś poziom otwartości umysłu, a drugi stał się totalnym fanatykiem. Ważniejsze jest jednak to, że u żadnego z nich nie uaktywnił się ten szczególny zespół neuronów, który nie pozwoliłby na wycieczki w okrucieństwo. U obu nie działa narzędzie, które pilnuje aby dogmatyzm był jak szczypta soli w potrawie, a nie jak danie główne.
Osoby, którym ten zestaw neuronów odpalił po prostu nie byłyby w stanie zabić. Jezus by nie był w stanie. Budda by nie był w stanie. Sokrates by nie był w stanie. Albert Einstein by nie był w stanie. Być może kiedyś nikt nie będzie w stanie.
Artykuł Wojciecha Jagielskiego: Joseph Kony – koszmar Ugandy
Magluję ten temat ostatnio (odmówić walki w słusznej sprawie po to, żeby tę słuszną sprawę faktycznie obronić), i taki cytacik:
„Gdy moralna pogarda dla danej formy przemocy inspiruje do tak oczywistego jej powielenia, można wyciągnąć tylko jeden wniosek: Moralna odraza wywołana przez tę początkową przemoc okazała się słabsza niż naśladowcza fascynacja, jaką zdołała obudzić” Gil Bailie, Violence Unveiled.
Ten cytat to strzał w 10 jako streszczenie intencji mojego artykułu. Dzięki Ola!
Ja również dziękuję 🙂
Bardzo ciekawy wpis, gratuluje!
Ideały nie istnieją, piękno i okrucieństwo to dwa pojęcia znajdujące się na przeciwnych końcach nieskończonej linii prostej. Dlatego w tym świecie istnieje termin: „Mniejsze zło”. W mojej ocenie, choć nie znam dokładnie historii z Ugandy, Sam Childers jest tym właśnie mniejszym złem. Wyobraźmy sobie co by było gdy zamiast przeciw, połączył swoje siły z Kony?
Jeśli odnosisz się do Jezusa, to zwróć uwagę na fakt, że wielokrotnie, jednoznacznie i wręcz „okrutnie” odnosi się do zła. Nie możemy akceptować zła, cała sztuka polega na tym by „zło dobrem zwyciężać”
Pozdrawiam
Dla mnie to jednoznacznie „okrutne” odnoszenie się do zła było (jest) największą przeszkodą do zrozumienia. Jest to pierwszy krok w okrucieństwo, ale zarazem nie robiąc tego kroku nie jesteśmy w stanie rozpoznać, odróżniać, decydować.
To co, mi pomaga zrozumieć to pojęcie „szczypty soli”, którego użyłem w tekście. Potrzebujemy minimalnej szczypty dogmatyzmu. Ta szczypta budzi nas do działania. Niestety bardzo łatwo przesolić i „zło złem zwyciężać”
Niesolenie jest równie niesmaczne jak przesolenie, cytując klasyka:
„We need to find courage, overcome
Inaction is a weapon of mass destruction”
Popieram zatem „szczyptę soli”
Ha! Uwielbiam tego klasyka! Uwielbiam ten utwór!
Hej, Jurku, to nie jest flame, ale zupełnie serio, czy mógłbyś podać kiedy Jezus „okrutnie” odnosi się do zła? Mi przychodzi do głowy jedynie wyrzucenie kupców ze świątyni (przy czym bogatym powywracał a biednym kazał to pozabierać). Ale mogę się mylić, więc będę wdzięczna za wskazówki.
Wydaje mi się że dużo bardziej charakterystyczne jest uratowanie cudzołożnicy – nie przemocą, choć sytuacja wydawała się bardzo napięta, tylko przekonaniem… Obawiam się że jedyną drogą zwyciężania zła DOBREM a nie tylko innym złem (jak w historii opisanej przez Arka – zło się powieliło, czyli zwyciężyło), jest radykalny brak przemocy. Tylko że przyjęcie tego otwiera nowy, nieznany świat… pomijam takie drobiazgi jak to że gospodarka Stanów Zjednoczonych zaistniała na arenie światowej w dużym skrócie dzięki II wojnie światowej, ale z przemocą spotykamy się stale, np. bez zastanowienia łamiemy wolę naszych bliskich (zwłaszcza naszych dzieci) dla ich dobra, najlepiej pojętego. Jasne, że to nie łapanie za karabin, to skala ultramikro, ale przecież gdzieś się to zaczyna.
Jak myślę o całkowitym wyeliminowaniu rozwiązań przemocowych z mojego życia to z lekka tracę punkt odniesienia… Niewiarygodnie ciężko o non-violent action, a jednocześnie podpisuję się obiema rękami pod klasykiem :o) Ale chyba odjechałam zbyt mocno od głównego wątku posta :o)
W wielu przypowieściach Jezusa przewija się motyw nieakceptowania zła i bezwzględnego do niego podejścia. Np. W przypowieści o chwastach (Mt 13,24).
Radykalny brak przemocy, o którym piszesz, to chyba mrzonka. Czy tygrys zabijający antylopę stosuje wobec niej przemoc? Jak nazwałabyś faceta, który ratując dziecko, uszkodziłby przy okazji dwóch bandytów? Ja nazwałbym go bohaterem.
Sytuacja z „poturbowaniem bandytów” jest pięknym przykładem na to jak ciężko jednoznacznie określić czy więcej tej soli, czy też mniej.
Stawiasz tu twardą tezę: w sytuacji ratowania dziecka „solić na maksa” to znaczy być bohaterem. Ktoś inny mógłby powiedzieć nie odpowiadać przemocą na przemoc, czyli mimo wszystko „nie solić” to znaczy być bohaterem.
Skoro jesteś chrześcijaninem to zawsze można rozważyć jak w takiej sytuacji zachowałby się Jezus. Ja sobie nie wyobrażam żeby był bohaterem lejącym bandytów po mordach. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie żeby nie reagował. Zareagowałby. Ale nie zastosowałby by przemocy. Ta szczypta soli to moim zdaniem „prawie nic”. Coś nieskończenie bliskiemu zeru.
Już z 10 minut próbuje coś wymyślić. Piszę jedno zdanie, a potem je kasuje. To znaczy, że chyba nic mądrego nie wykombinuję ;). Ulegam Twojemu romantycznemu przekonaniu, że w istocie istnieje ten „solny kwant”…
Pozwólcie, że wskrzeszę tę dyskusję. Jurku, przecież w przypowieści o chwaście Jezus wyraźnie opowiada:
Słudzy zapytali go: „Czy chcesz, byśmy poszli i usunęli je [chwasty of course]?”
On odpowiedział: „Nie, byście przypadkiem usuwając chwasty, nie wyrwali wraz z nim pszenicy.Pozwólcie obu rosnąć aż do żniw. W czasie żęcia powiem żniwiarzom: Zbierzcie najpierw chwasty i zwiążcie je w snopy, by spalić, a pszenicę zwieźcie do mojego spichlerza”. (…)
Jak zatem zbiera się chwasty i pali w ogniu, tak będzie u kresu doczesności. Syn Człowieczy pośle swoich aniołów i zbiorą z Jego królestwa wszystkich [sprawców] zgorszeń i czyniących nieprawość. Wrzucą ich do pieca z ogniem. Tam będzie szloch i zgrzytanie zębami. Wówczas sprawiedliwi będą jaśnieć jak słońce w królestwie ich Ojca.
A więc nie teraz jest czas na „wycinanie chwastów”, tylko na końcu świata. To jest strasznie nielogiczne – zostawiać zło, zgadzać się na jego istnienie, nie sprzeciwiać mu się – a wtedy odniesiemy pełne i pewne zwycięstwo w czasach ostatecznych. Ale jednocześnie to jest piękne, i jeśli ma się wystarczająco dużo wiary, żeby tym żyć, to trzeba próbować i zbliżać się coraz bardziej do ideału 🙂
A kiedyś przyjdzie czas, gdy, jak pisał Arek, nikt nie będzie w stanie zabijać ludzi.
No właśnie, podpisuję się obiema rękami pod komentarzem milimetr88, dzięki, dzięki serdeczne 🙂
„Kontakt z rzeczywistością jest utrudniony przez jeszcze jedno zjawisko — przez osąd. Ta rzecz czy osoba jest
dobra lub zła, brzydka albo cudowna. Znaczną przeszkodę stanowią również neutralne pojęcia, jak hindus, kobieta czy
wieśniak, którymi się kieruję, patrząc na konkretnego człowieka. Ale teraz dodaję jeszcze własny osąd i mówię: Ona
jest dobra, albo ona jest zła, jest atrakcyjna i piękna, albo nieatrakcyjna i brzydka. Ten osąd uniemożliwia widzenie,
gdyż ona nie jest ani piękna, ani brzydka. Ona to po prostu ona w całej swej niepowtarzalności. Krokodyle albo
tygrysy nie są ani złe, ani dobre, one po prostu są krokodylami i tygrysami. Dobre czy złe są w stosunku do czegoś
poza nimi. W zależności od tego, czy odpowiadają moim zamierzeniom, czy mi się podobają, pomagają mi albo budzą
we mnie lęk, nazywam je dobrymi albo złymi.” A. de Mello
Dzięki! 🙂
Mi po lekturze tego posta od razu przyszły na myśl wydarzenia z okolic 11 listopada. Z jednej strony skrajni nacjonaliści i inni ich pokroju (zło, wiadomo), a z drugiej strony dobra antifa (dobro, rzecz jasna). Ale jedni drugim i drudzy pierwszym chętnie wybiją zęby…
Z tymi skrajnymi nacjonalistami nie ma co przesadzać – jeśli obejrzeć nagrania z YouTube’a np. z pl. Konstytucji, widać, że nacjonalistów rzucających cegłami jest 10, góra 20, a cała reszta tłumu to zwykli ludzie, bardzo zdezorientowani tym, co się zaczyna dziać.
Mi od razu przychodzi do głowy, jak telewizja zmanipulowała informacją o demonstracji patriotycznej, pokazując tylko burdę jakiegoś ułamka uczestników (notabene, na Marszu byli moi znajomi, więc też z tej strony wiem, co mówię).
A ja z innej perspektywy- jeśli wolno: biologia-biologią, zestaw genów- zestawem genów . A wolna wola gdzie? Każdy przecież ma wybór ( i odpowiedzialność za skutki wyboru, o czym wygodnie jest nie pamiętać czasem ).
Pingback: Czy należy bać się bandy “młodych prawicowców”? | Pasja vs. Praca
Arku, jak zwykle ciekawy wpis. Muszę powiedzieć, że jako bardziej prawicowiec raczej się z Tobą nie zgadzam choć sporo Twoich przemyśleń jest bardzo ciekawa i podana w taki sposób, że nawet komuś kto ma odmienne poglądy przyjemnie się je czyta.
Podział na prawicę i lewicę często się u Ciebie przewija. Przyznaję, że także w moim odczuciu jako prawicowca w lewicy więcej jest życzliwości i więcej empatii – tak ja to widzę. Czyli dobre cechy prawda? No jasne tyle że moim zdaniem lewicowcy równie dużo jak życzliwości mają w sobie..naiwności. To jest moim zdaniem największa wada lewicowego myślenia. Ja raczej zawsze wolałem być przesadnie ostrożny niż przesadnie naiwny stąd m.in. u mnie „odchyły” w tę prawą stronę.
Co do różnych moralnych i politycznych dylematów to ja bardzo często na te sprawy patrzę przez pryzmat historii. „Historia magistra vitae est”. Weźmy pierwszy z brzegu dylemat. Walczyć o dobro, czy nie walczyć. Różne te walki się w historii kończyły, raz były udane a raz pociągały za sobą tylko ofiary i żadnych pozytywnych skutków. Raczej jestem jednak zwolennikiem walki gdy zwycięstwo ma szanse powodzenia. Spójrzmy na II Wojnę Światową i oklepany temat hitleryzmu. przed wybuchem wojny w Wielkiej Brytanii rządził premier, Chamberlain się nazywał. Prowadził politykę „appeasementu” czyli jak Ty byś nazwał „piękna”. Nie atakować Hitlera, jakoś to się uspokoi. Polityka ustępstw, zaspokajania rządań zła. Na szczęście dla Europy a także i dla Polaków większość Brytyjczyków nie miała Takich poglądów jak Ty: chwycili za broń i pogonili łobuza zanim zdążył zaszlachtować kolejne setki tysięcy. Owo „piękno” to jak nic szkodliwa, wręcz zabójcza polityka Chamberlaina.
Zamiast bujać w obłokach i naiwnych ideałach zadam Ci konkretne pytanie: Jak Ci się zdaje, czy społeczność chrześcijańska w Darfurze powinna się bronić przed muzułmanami z północy? Wybrać „dobro” dać się gwałcić i mordować, wcielać do fanatycznych armii, dać się zmusić do porzucenia swojej religii czy może wybrać „okrucieństwo” czyli obronę z bronią w ręku. Ale tu będzie krew, urwane ręce, strzaskane czaszki, śmierć. Jednym słowem także nic miłego. Co byś tym ludziom polecił? Zakładamy oczywiście, że nie ma żadnego ONZu który może (teoretycznie) wymusić zaprzestanie walk.
Piszesz z optymizmem o coraz popularniejszych poglądach pacyfistycznych. Rzeczywiście pojawiają się ale moim zdaniem raczej w społecznościach schyłkowych, będących tuż przed podbojem (nie koniecznie militarnym).
Moim zdaniem poglądy pacyfistyczne są równie niebezpieczne jak wszelkie agresywne skrajności (prawicowe czy lewicowe). Sprawiają, że społeczności takie mogą stać się drugim Tybetem. Optymalny jest według mnie złoty środek: nie być przesadnie agresywnym i nie dążyć do podbojów ale umieć się bronić jeśli zajdzie taka potrzeba. Wszelkie skrajności (pacyfizm i ekspansjonizm) są według mnie zgubne.
Filmu nie oglądałem ale słyszałem o nim na prawicowych portalach. Chętnie kiedyś obejrzę.
Pozdrawiam 🙂
Paweł, piękny ten Twój komentarz. Gdyby tylko dyskusje na górze między zwolennikami prawej i lewej strony miały taki poziom…
Ten Darfur to ciężkie pytanie… Może zacznę odpowiedź nietypowo, od zagadek zen. Chodzi w nich o to aby odpowiedzieć z serca, bez zastanowienie. Na pytanie o dźwięk jednej klaszczącej ręki można odpowiedzieć: „prwink”. Ale będzie to „bezsens” przemyślany. Te zagadki mają nauczyć, że nieważna jest sama odpowiedź ale stan umysłu, który po prostu potrafi odpowiednią odpowiedź dać. W komentarzach powyżej jest dyskusja jakby się zachował Jezus gdyby bandyci napadli na dziecko. Myślę, że wszyscy Chrześcijanie są pewni, że Jezus nie użyłby przemocy fizycznej i zarazem wszyscy są pewni, że rozwiązałby problem.
Z tym, że nawet jeśli wierzymy (ja wierzę) że człowiek jest w stanie osiągnąć taki stan umysłu/ducha i spontanicznie reagować odpowiednio do sytuacji to i tak nie ma to przełożenia na politykę… albo nawet ogólniej na rządzenie czy zarządzanie. W takim przypadku nie odpowiadamy za swoje reakcje, tylko narzucamy zachowanie innym. Dlatego zgadzam się z moim przyjacielem, który twierdzi, że nie istnieje coś takiego jak lewicowy rząd. Skoro podjąłem się rządzenia innymi to muszę podejmować decyzję, które jednym dają, a drugim odbierają, czyli jestem prawicowy. Może najpiękniejszą odpowiedzią na pytanie co jest lepsze prawica czy lewica jest porównanie do drogi z Warszawy do Krakowa i pytanie czy lepsze podczas tej drogi jest skręcenie w lewo czy w prawo…
Ale już tak naprawdę wracając do Darfuru i zakładając, że to ja jestem tym rządzącym i muszę podejmować decyzję to bym ogłosił, że moja chrześcijańska wiara oznacza miłość do bliźniego i to przede wszystkim bliźniego, który tej miłości nie odwzajemnia (!!!). A miłość do bliźniego wyklucza strzelanie do niego z karabinu. I jakiekolwiek byłby konsekwencje tej decyzji, wierzę, że tylko tak piękno może pokonać okrucieństwo… A Ty Pawle możesz się cieszyć, że tacy jak ja nie mają ochoty rządzić i zarządzać 🙂
ps. nie powstrzymam się i dodam, że Jezus pojawiał się w sytuacji kiedy Izraelici byli w sytuacji jarzma obcej kultury, religii, obrzędów. Nie uznali Jezusa ponieważ uważali, że prawdziwy Mesjasz powinien pogonić łobuzów, czyli powyrywać trochę rączek i pogruchotać parę czaszek. Natomiast Jezus zalecał miłość do bliźniego w każdej sytuacji. Bujanie w obłokach i naiwne ideały – na 100% tak o tym myśleli docześni.
Wśród chrześcijan pierwszych wieków bardzo żywy był spór o to, czy ucieczka przed prześladowaniami nie jest zaparciem się wiary. Mieli wątpliwości i „szarzy” chrześcijanie, i biskupi. Niektórzy mężnie czekali na prześladowców, inni kryli się po domach czy innych miastach. Ostatecznie w okolicach chyba III-IV wieku ustalił się pogląd, że ucieczka przed prześladowaniem nie jest zaparciem się wiary.
Faktycznie Jezus w swojej – jakby nie patrzeć – walce nie zabijał i można twierdzić, że nigdy nie używał przemocy fizycznej wobec innych ludzi. Zgadzam się, że był „cichy i pokorny sercem”, głosił pokój i przykazanie miłości Boga i bliźniego (także nieprzyjaciela). Nie mniej po chwili przypomniałem sobie, że przecież jednocześnie Jezus, będąc w świątyni powywracał stoły i używając bata ze sznurków powypędzał handlarzy (http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=341#W13) – bo miał słuszny powód („nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!”, „Gorliwość o dom Twój pożera mnie”). Zaskakujące dla mnie (i przyznam, że jeszcze nie do końca dla mnie zrozumiałe) są słowa:
„Nie przyszedłem przynieść pokoju, lecz miecz. Przyszedłem poróżnić syna z ojcem, córkę z matką” (http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=253#W34).
Jak je rozumieć? Ja je rozumiem tak, że życie ucznia Jezusa, chrześcijanina, nie będzie proste – że napotka na swojej drodze wiele trudności i właśnie walki z innymi ludźmi.
No właśnie, dla mnie ten fragment http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=253#W34 oznacza, że niereagowanie, zwłaszcza ze strachu o siebie, jest niezgodne z nauką Jezusa. Niezgoda na zło musi być jednoznaczna. Wybieranie ‚mniejszego zła’ w imię pokoju, który wtedy tylko jest ‚świętym spokojem’, czymś co pozwala udawać mi, że nie ma problemu, nie jest chrześcijańskie. Wyobrażam sobie, że w sytuacji kiedy widzę czyjąś agresję (przysłowiowy bandyta napada dziecko) – muszę reagować. Muszę się wmieszać. Ale bez przemocy – jak mówi o. Oszajca – bez pogardy dla tego człowieka, pamiętając, że on też jest moim bliźnim. Oczywiście, rezultatem który podpowiada nam doświadczenie (głownie z doniesień medialnych) będzie to, że sama oberwę i jeszcze dziecku się stanie krzywda. Oczywiście, że będąc faktycznie w takiej sytuacji mogę się bać tak bardzo, że nie zareaguję – tu jest miejsce na ufność, że Bóg da mi siłę ochronić w tej sytuacji moją duszę. Czyli np. da mi siłę jednak zareagować. Reagowanie bez przemocy – to ideał, do którego mamy pomału dążyć, z Bożą pomocą, w miarę swoich ludzkich możliwości. Jak mówi Arek – można pomału próbować uczyć swój mózg takich reakcji. Każdy z nas może w swoim zwykłym życiu trenować się w braku zemsty – nie ‚oddawać’, kiedy ktoś nas ‚uderzy’, nie odgrywać się, pomimo tego że jest sposobność. Na co dzień to wystarczająco trudne.
Widzę, że temat Jezusa się tu ciągle przewija. Ja sam uważam się za chrześcijanina ze wszystkimi tego zaletami i wadami. Czy walczyć? czy dać się szlachtować? co by zrobił Jezus? Dla mnie ten temat jest trudny i nie potrafię jednoznacznie na niego odpowiedzieć. Dopiero niedawno wziąłem biblię i zacząłem ją czytać „od deski do deski”. Chcę się przyjrzeć zwłaszcza fragmentom, które nie są co tydzień czytane w kościele. Tak więc dla mnie osobiście więcej tu pozostaje pytań niż odpowiedzi.
Gdy Jezusa zapytano które przykazanie jest najważniejsze odpowiedział: „miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Czy to znaczy, że gdy widzimy ofiarę i oprawcę to powinniśmy nie reagować? „Umiłować” oprawcę który jest naszym bliźnim i mieć cichą nadzieję, że się opamięta? A jak się nie opamięta? Albo rozzuchwalony biernością innych posunie się dalej? Co w tym przypadku jest lepsze: walka czy posłuszne położenie głowy pod topór?
Myślę, że u chrześcijan nazbyt często powtarza się przykazanie miłości w kontekście nieprzyjaciół. Ale przecież naszych bliskich też mamy miłować, też o nich dbać i troszczyć się. Czy pozwolenie by stała im się krzywda to akt miłości czy wręcz odwrotnie? Jeśli dobrze pamiętam pisma to Chrystus nie mówił, by nieprzyjaciela miłować BARDZIEJ niż bliźniego. On zwracał uwagę na to, że nieprzyjaciela TRUDNIEJ jest miłować ale chyba nie było tu wartościowania.
Czy Jezus był aż takim pacyfistą? Nie jestem pewien. Kiedy było trzeba potrafił użyć przemocy (scena ze świątyni). Ojciec a Jezus jest z nim jednością traktował tych, którzy się mu sprzeciwiali wiadomo jak – jest tego opis w Starym Testamencie. Opisy tego jak ma wyglądać ostateczny Sąd Boży też nie wskazują na to, że będzie to sielanka i wszyscy wyjdą z „imprezy” zadowoleni.
Tak, że jak należy się zachować – ja ciągle mam wątpliwości choć skłaniam się raczej ku walce. Uważam, że jednak Sobieski miał rację, goniąc Turków pod Wiedniem.
Z Twoją ideą „piękna” jest chyba podobnie jak z pacyfizmem. Pacyfizm jest piękną ideą ale pod warunkiem, że wszyscy zostaniemy pacyfistami. Tak jednak nie będzie, zawsze znajdzie się jakiś łobuz, któremu ktoś będzie musiał utrzeć nosa. Taka według mnie jest natura człowieka.
Pamiętam, że kiedyś duże wrażenie zrobił na mnie film „Misja” (ta z muzyką E. Morricone) Tam, w ostatnich scenach widać te dwie drogi: jeden bohater (duchowny) się poddaję; jest bitwa a on rezygnuje z walki. Niczym Chrystus pokornie idzie na krzyż. Druga postać walczy… i też ginie. Dwie różne postawy, obie kończą się śmiercią. Muszę jeszcze raz obejrzeć ten film.
Tę wizję chrześcijaństwa i chrześcijanina jako osoby, która daje się bezkarnie „kopać w tyłek” odkręca trochę John Eldredge w książce „Dzikie serce”. Bestseller. Czytałem ją jakiś czas temu, świetna jest.
W każdym razie Arku u mnie wątpliwości ciągle zostają. Pozdrawiam 🙂
U mnie też zostają. I to chyba jest właśnie piękno. Okrucieństwo to być pewnym.
Dorzucę do dyskusji krótki filmik wyprodukowany przez firmę mojego brata. Jest on odpowiedzią na Twoje pytanie: „Czy to znaczy, że gdy widzimy ofiarę i oprawcę to powinniśmy nie reagować?” Reagować, reagować i jeszcze raz reagować. Ale nie powielać przemocy, agresji, zła. Zalecam bardzo uważne oglądanie:
Dzięki Arek 🙂
Dzięki, Arku! 🙂
Jeszcze dorzucę jedno zdanie z filmiku. Ja wiem, że to trudne zdanie do wprowadzenia w życie, ale to bardzo ciekawe spostrzeżenie: Jezus próbuje nawiązać dialog z bijącym go, nie zwraca uwagi na siebie, ważniejszy jest dla niego ten, który wyrządza Mu krzywdę, jego chce ratować przed nim samym.
Witam,
Ja obejrzałem film dopiero wczoraj. Oglądając go coś mi nie pasowało miałem wątpliwości podobne do Waszych i jakoś nie składała mi się w sensowną całość hybryda księdza i wojownika. Wcześniej czytałem o LRA i poczynaniach Konyiego w „Nocnych wędrowcach” Jagielskiego. Powiem szczerze że ciężko było pewne fragmenty nawet czytać. Łzy cisnęły się do oczu. Patrząc na historię ludzkości już mnie nie dziwi, że ludzie są do takich rzeczy zdolni ale jako chrześcijanin z urodzenia, a ateista z wyboru ciągle się wewnętrznie buntuję na to dlaczego świat miałby być tak przez Boga urządzony. Jaki miałby być w tym boski plan. Zastanawiając się często nad tym doszedłem do wniosku że Boga być nie może a ludzie są po prostu inteligentnymi ale i okrutnymi zwierzętami. Posiadamy kulturę, filozofujemy ale od zarania ludzkości nie umiemy uczyć się na własnych błędach i zrozumieć że mógłby istnieć świat bez przemocy. A może nie mamy na to żadnych szans ponieważ jesteśmy istotami biologicznymi nie bytami abstrakcyjnymi i po prostu natura bierze górę nad kulturą. Przeczytałem wszystkie wasze komentarze i myślę że wszyscy mamy szczęście że bezpieczni w domowym zaciszu możemy sobie filozofować na takie tematy. Tylko że to nie jest żadna hipotetyczna sytuacja do rozważenia. Te wydarzenia dzieją się na prawdę! Cierpienie porywanych, okaleczanych fizycznie i emocjonalnie dzieci to rzeczywistość! Piękną ideą jest pomagać nie używając przemocy np. niosąc pomoc humanitarną ale czy słusznym jest patrzeć na cierpienia niewinnych, nie robiąc nic aby je przerwać po to tylko aby być wiernym swoim poglądom, mieć „czyste sumienie”??? Z daleka można być wiernym swoim ideałom ale myślę że będąc w ugandyjskiej wiosce po ataku LRA wielu z nas zrewidowałoby swoje poglądy.