W maksymalnym uproszczeniu wygląda to tak: Wszyscy o tym marzą, śnią po nocach, ćwiczą sobie na tym wyobraźnie. A jak to osiągną to uciekają od tego przy pomocy alkoholu i narkotyków. Czasami uciekają od tego ostatecznie.
O co tu chodzi? Que passa !!!
Wielka sława, wielkie pieniądze, uwielbienie zakochanych tłumów. Ale przede wszystkim trudny do zniesienia ciężar. Postanowiłem zebrać kilka teorii na temat fenomen ciężaru wielkiej sławy.
- Teoria spiskowa. Ktoś to animuje. Ludzie potrzebują igrzysk. Celebryci pełnią rolę współczesnych gladiatorów. Występy gladiatorów powinny być ciekawe. Najlepsza zabawa jest gdy gladiator ginie rozszarpany przez lwa. Publiczność szaleje z zachwytów. I nie ważne czy lubiła (wtedy łzy i kwiatuszek) czy też nie lubiła (wtedy „a dobrze ci tak”)
- Teoria o nie przygotowaniu. Sława przychodzi nagle i wywraca życie do góry nogami. Jest to zmiana szokowa, na którą nie można się przygotować i przystosować.
- Teoria ciśnienia, czy też presji. Zabójczy jest stres wywołany walką o utrzymanie miejsca na topie. Konkurencja nie śpi.
- Teoria uderzającej w głowę wody sodowej. Podziw tłumów prowadzi do przekonania o własnej wielkości, czy nawet boskości. A przecież taki bożek może wszystko, czyli mnie się kule nie imają.
- Teoria straconej prywatności. Niemożność napicia się zwykłego piwa w zwykłym barze ze zwykłymi przyjaciółmi bez wścibskich spojrzeń czy błysków fleszy.
- Teoria końca drogi. Czy można być jeszcze bardziej sławnym i podziwianym? Nie? No to nie ma już nic to roboty.
- Teoria końca drogi, wersja druga. Brak poczucia szczęścia. Wszystko to co według mądrości tłumów powinno dać szczęście jest, ale szczęścia nie ma. W ten sposób nie tylko jest smutek ale nie mam też nadziei na to, że kiedykolwiek zniknie.
- Teoria artystycznej duszy. Wielki artysta to wielka wrażliwości. A wielka wrażliwość to życie trudne do zniesienia. Czyli sława jest efektem ubocznym i nie ma znaczenia. Bez sławy i tak by doszło do tych ucieczek.
Być może jest tak, że każdy przypadek ma inną przyczynę. Może są wśród nich przyczyny wymienione powyżej. Ja uważam, że bardzo duże znaczenie ma teoria nr 7. Jest to powiązane z warunkowaniem szczęścia, o którym bardzo dużo pisałem. Dla ludzi warunkujących szczęście „szczęściem w nieszczęściu” jest to, że czas na dobrnięcie do celu jest długi. Siłą napędową życia jest wtedy nadzieja. Jeśli dany warunek pechowo się spełnia jest też czas na wymyślenie nowego. Przykład: jeśli w końcu kupię ten wymarzony samochód będę bardzo szczęśliwy. Po latach ciężkiej pracy jest samochód, poziom szczęścia zmienia się tylko na chwilę. Jest już jednak nowy warunek: będę szczęśliwy jak kupię wielki dom pod miastem.
Dla ludzi sławnych brakuje warunków. Będę szczęśliwy jak kupię sobie wyspę? jak uściskam rękę prezydenta? Wszystko jest dokładnie na wyciągnięcie ręki. I wszystko nie działa. Sztuką staje się znalezienie celu, który ciągle jest trudny. Istnieje jeszcze większa i trudniejsza sztuka: znalezienie szczęścia bezwarunkowego.
Uważam również, że ogromne znaczenie ma teoria nr1. Może nie w takiej spiskowej formie, że istnieje władca kukiełek, który tym steruje. To jest cały system. Zastanawiająca jest tu rola dziennikarzy, który zajmują się celebryctwem. Można powiedzieć, że są oni tylko posłańcami, którzy przynoszą informacje, których ludzie pragną. Ale gdyby nasz gatunek był bardziej moralny to może nikt nie podjął by się takiego szczucia. A Amy Winehouse by żyła. Pisał o tym pięknie Zbigniew Hołdys miesiąc przed śmiercią Amy w tekście „Zabić Amy Winehouse”
Mam też jedną swoją dodatkową teorię. Myślę, że jest ona bardzo mało popularna, że mało kto spojrzał na to w ten sposób. Moim zdaniem przyczyną ciężaru sławy jest nuda. Nie jest to nuda w sensie patrzenia na zegarek, ale nuda znacznie gorsza. Nuda w sensie całego życia. Wszystko staje się okropnie przewidywalne. Reakcje fanów. Pokoje w ekskluzywnych hotelach. Pytania dziennikarzy. Sztuczna życzliwość wszystkich dookoła. Świat powoli traci odcienie. Życie traci odcienie. A w głowie są ciągle wspomnienia czasów, w których grało się za marne grosze, w marnym barze ale życie miało wszystkie barwy. Życie było ryzykowne i ciekawe. Wszystko mogło się zdarzyć. Kurt Cobain przed śmiercią napisał „Od zbyt wielu lat nie czułem podekscytowania przy słuchaniu, jak i tworzeniu muzyki”. Od zbyt wielu lat było zbyt bezpiecznie i zbyt nudno. Z perspektywy sławy, pięknego domu, milionów na koncie ten wspaniały czas wolności i dzikości wydaje się być już nieosiągalny. Pozostaje zakończyć to wszystko.
W zwyczajnym świecie zwyczajnych ludzi występuje dokładnie taka sama sytuacja. Wielu moich przyjaciół otwarcie mówi, że wszystko było dużo ciekawsze, lepsze i szczęśliwsze gdy jako praktykanci zarabiali grosze niż teraz gdy są wielkim specjalistami czy prezesami. Można sobie to tłumaczyć na wiele sposobów. Na przykład, że wtedy to była dzika młodość a teraz jest odpowiedzialna dorosłość.
Ja jestem jednak przekonany, że sami sobie budujemy ten nudny świat, w który potem wpadamy. Mamy szczęście, że dzieje się to stopniowo, a nie jak u Amy czy Kurta nagle. Powoli oswajamy się z tą nudą, nie jest nam za dobrze, ale nie sięgamy od razu po narkotyki, rewolwer czy strzelbę. Nasza droga od punktu A do punktu B jest dłuższa, ale to sama droga od radości i entuzjazmu do konformizmu, zgorzkniałości i nudy.
Może warto zrobić zawrotkę z tej drogi do bezpiecznego świata. Na pewno warto się nad tym zastanowić.
Wiesz, czym wyżej (a teorii wielowymiarowej to może być każdy kierunek, liczy się oddalenie od centrum a więc „czym dalej”) tym jest mniej ludzi. A tylko oni mogą przynieść Ci Miłość przez duże M. Miłość to przecież zwyczajna troska o zwyczajne sprawy o Ciebie samego, nic innego. Jest za to samotność przez duże S. Samotność, rozumiana również jako przebywanie z sobą samym. Pewnie wiesz, że „do środka” nie wchodzi się ot tak bez przygotowania. Skutki mogą być tragiczne.
Wyobraź sobie, że zostajesz przeniesiony do świata, gdzie każdy (KAŻDY!) Cię nienawidzi (zazdrość to też nienawiść) lub chce na Tobie skorzystać. Gdzie każda ściana ma oczy a Ty masz być doskonały. Gdzie nie ma snu. Jest lęk. Fajnie? Aż chce się uciekać!…
Miałem się wymądrzać na temat „ogólnej teorii wszystkiego” ale dam spokój ha ha.
Zamiast tego coś przydatnego:
– zamiast likwidować w sobie ( innych zło), poprawiać nieustannie, zacznijmy czynić dobro; dobro jest najbardziej ekumeniczną religią świata (jak Miłość)
pozdrawiam,
Michał
Takie są właśnie kulisy sławy. Im bardziej jest się popularnym i rozchwytywanym to spirala się nakręca.
W „Wyznaniach”, św. Augustyna, księdze dziesiątej, punkcie 36 jest ciekawy fragment na ten temat:
To pragnienie, aby (..) mnie kochali ludzie. Po prostu sprawia mi to radość, która nie jest prawdziwą radością. (..) Dlatego też (..) czyha wróg naszego prawdziwego szczęścia i wszędzie sidła zastawia, kusi nas okrzykami „Brawo! Brawo!”, abyśmy wtedy, gdy chciwie tego słuchamy, niepostrzeżenie zostali pochwyceni, abyśmy radość oderwali od Twojej (=Boga) prawdy i umieścili ją w ludzkim fałszu”.
Otwieram sobie czas kluczykiem
wychodzę aby wejść z powrotem
obudzę może siebie krzykiem
….ale to potem
Bo czasem wchodzę w czasu dziurę
gdzie przeszłość, przyszłość nie istnieją
od dawna śpiewam z życia chórem
to ciągle nie to?
Oprzeć radość chciałbym na źródle
lecz chciwie chwytam ludzi krople
ta mgła migoce w słońcu cudnie
co jest okropne?
Okropne jest, gdy zapominam
skąd brać ten miód, gdy potrzebuję
głodnemu płynie w ustach ślina
już teraz czuję!
Czasem szukałam w niebie dziury
By zająć się dowolna bajką
Czasem patrzyłam poprzez chmury
Mimo, że słońce grzało gładko
I wyczekałam sobie burze
Pioruny i błyskawice
Ciemne gradowe chmury troski
I wielkie spełnione obietnice
W takim zamęcie i zmaganiu
Wystarczy dłoń przyjaciela
Który nie patrząc na nic z boku
Otrzepie kurz cierpienia.
Wydaje mi się, że problemem sławnych ludzi jest to, że ich główną wartością w życiu była sława – dowartościowanie siebie, a kiedy to osiągnęli, okazało się, że nic to im nie pomogło, że „u siebie w środku” dalej są tak samo nieszczęśliwi, jak byli i tak samo samotni, jak byli. Wg mnie to problem braku idei, głęboko zakorzenionego sensu życia, radości z niego, przyjmowania każdego dnia takiego, jakim jest, to po prostu brak umiejętności znalezienia nadziei i szczęścia w życiu…