„Na pk4.pl czasem używałem takiego terminu jak „kanapowa perspektywa”, chodziło o to, że łatwo jest pisać o tym, że trzeba walczyć do końca i nie poddawać się, jeśli siedzisz w ciepłym domu przed komputerem i popijasz herbatę. Co innego znaleźć się na trasie drugiej nocy, w zimnie, zasypiając na stojąco, albo kuśtykając na obtartych stopach […] Co innego jest pisać o nie posiadaniu ani negatywnego ani pozytywnego nastawienia, a co innego jeśli w grę wchodzi realna sytuacja i prawdziwe emocje. Zwłaszcza w miłości, tutaj uczucia, emocje osiągają wartości skrajne.”
To fragment listu jaki dostałem od przyjaciela, Grzesia Łuczko. Fragment publikuje za zgodą autora. List porusza niezmiernie ważną kwestię. Ta kwestia to różnica pomiędzy zrozumieniem, a poczuciem w sercu. Różnica pomiędzy informacją a świadomością.
Dobrym przykładem są historie osób uzależnionych. Alkoholik, który znajduje się na samym dnie ma dokładne informacje o tym, że podąża ku przepaści. Potrafi logicznie uargumentować, że taki stan rzeczy doprowadza do śmierci. Potrafi nawet recytować wyniki odpowiednich badań naukowych. Nie potrafi jednak poczuć tego o czym mówi. Osoby uzależnione, które w ostatniej chwili uratowały się przed śmiercią twierdzą, że udało się dzięki temu, że w jednej sekundzie cała prawda o ich sytuacji do nich dotarła.
Identycznie jest z bezwarunkowym szczęściem. Możemy w pełni rozumieć informacje, że wszystkie nasze troski i lęki są nieuzasadnione. Jednak gdy przychodzi czas nic to nie daje. Jak przyjaciel zdaje ważny egzamin możemy mu powiedzieć: stary przede wszystkim się tym nie przejmuj, wejdź na blog Arka a dowiesz, że cokolwiek się wydarzy twoje poczucie szczęścia i spełnienia zależy i tak tylko od tego co masz wewnątrz. To co się wydarzy na zewnątrz nie ma najmniejszego znaczenia. Ale potem jest nasza kolej. I zaczynają trząść się nam ręce.
Niestety na wyjście poza „kanapową perspektywę” nie ma sprawdzonego i niezawodnego sposobu. Dla mnie ważne jest to, że mimo wszystko lepiej mieć informacje niż jej nie mieć. Tak jak u alkoholika. Nawet jeśli zupełnie nie radzi sobie z nałogiem to dobrze jak przynajmniej wie, że jest na złej drodze. Może kiedyś uda mu się to poczuć. Tak samo może nie radzę sobie jeszcze z drżeniem rąk na egzaminie, z chorobą dziecka z kłótnią z partnerem ale mam już informacje, że moje nerwy są zupełnie bezpodstawne. Są wręcz śmieszne. Może kiedyś uda mi się to poczuć.
Pomimo tego, że nie istnieje jeden sposób wytrych to możliwości pracy nad tym jest dużo. Tysiące kultur wypracowało tysiące sposobów. W dzisiejszych czasach możemy czerpać z nich garściami. W empiku można kupić książkę o medytacjach zen napisaną przez francuskiego jezuitę. To co jest najważniejsze to konieczność dostrzeżenia faktu, że rozwój wewnętrzny, rozwój duchowy jest równie ważny, albo i ważniejszy niż układanie sobie zewnętrznego świata.
Tylko rozwój wewnętrzny, trening duchowy może pozwolić na to, że kanapową perspektywę przeniesiemy do prawdziwych emocji. Tak samo jak w przypadku sportów wytrzymałościowych. Tylko trening, oswojenie ze zmęczeniem, z bólem, z zimnem może doprowadzić do sytuacji, że siedząc na kanapie będziemy wiedzieli o czym mówimy, gdy mówimy, że trzeba walczyć do końca.
Aczkolwiek całe piękno życia polega na tym, że nigdy nie będziemy wiedzieli tego w stu procentach.
Walczyć Arek ? Ale ja nie chce walczyć ( pacyfistka jestem ), ja chcę po prostu żyć 🙂
Z kim mam walczyć ? Z innymi ? O co? Ze sobą ? Po co?
Chce poznać siebie na tyle, żeby wiedzieć jak reaguję podświadomie na różne sytuacje i świadomie zmienić swoja reakcję z destrukcyjnej na konstruktywną. To podnosi jakość mojego zycie, sprawia, że żyję, cieszę się życiem i potrafię zamiast zdenerwowania – rozwiązać problem.
I tyle 😀
pozdrawiam wakacyjnie
Monika
To „walczyć do końca” to taki wyczynowo-ekstremalny frazeologizm. O wyczynach pisze Grzegorz na swoim blogu i do nich odnosi się w swoim liście. Może to być bieg na 100-km czy zdobycie jakiegoś nieosiągalnego górskiego szczytu.
Słowa „walka” użyte jest tu mocno niefortunnie. Większość ultramaratonistów czy alpinistów to nie tylko pacyfiści ale wręcz ci przysłowiowi co by muchy nie skrzywdzili. W tej „walce” nie ma ani zewnętrznego przeciwnika ani samemu nie jest się swoim przeciwnikiem. Nie jest to związane z jakiś wewnętrznym napięciem, czy rodzajem przymusu. Co to jest najtrafniej określił prawie sto lat temu George Mallory. Pytany o sens zdobywania Mount Everestu, powiedział „ponieważ istnieje”.
Z drugiej strony ciężko tą „walkę” zastąpić innym słowem: praca, aktywność, działanie, potrzeba, duch człowieczeństwa, życie. Niech sobie to „walczyć do końca” istnieje – warto mieć jednak świadomość, że wszystkie słowa opisujące rzeczywistość są bardzo niedokładne 🙂
OK 😉 rozumiem kontekst tego co wyraziłeś przez „walka”.
„warto mieć jednak świadomość, że wszystkie słowa opisujące rzeczywistość są bardzo niedokładne” – pod tym się całkowicie podpisuję.
pozdrawiam
Monika
Przypadł mi do gustu ten termin „kanapowa perspektywa” 🙂
A co do walki – to taka walka z własnymi ograniczeniami, fizycznymi i psychicznymi 🙂