Carpe diem? Co za prostacki tytuł na posta! To carpe diem jest już tak wyświechtane, że nie robi na nikim większego wrażenia niż dziura w asfalcie. Wszyscy znają tą maksymę Horacego, wszyscy wiedzą, że chodzi w niej o koncentracje na teraźniejszości i wszyscy mają to carpe diem w „głębokim poważaniu”. Przypomina to coś, co napisał profesor Michael H. Hart w swoim głośnym rankingu 100 postaci, które miały największy wpływ na dzieje ludzkości. Umieścił on Jezusa Chrystusa na 3 miejscu, za Mahometem i za Newtonem, argumentując, że może i Jezus ma największą liczbę wyznawców, ale oficjalnie nie traktują oni na poważnie jego najważniejszego zalecenia, czyli odpłacania dobrem za zło.
Carpe diem jest powszechnie, „mainstreamowo” uważane za mądrą, wartościową i użyteczną maksymę. Można ją wyryć na fasadzie biblioteki publicznej. Ale czy tak naprawdę powszechnie uważa się, że carpe diem to mądra decyzja? Moim zdaniem ta sama większość, co wyryje carpe diem na ścianie przy zdobyciu się na większy wysiłek szarych komórek uznałaby, że carpe diem to straszna bzdura. Rozgrzane szare komórki odkryłyby, że carpe diem oznacza beztroskę, egoizm (taki w powszechnym rozumieniu) i nieodpowiedzialność. Tylko jakieś zupełne lekkoduchy czy wykolejeńcy społeczni mogą sobie pozwolić na chwytanie dnia. Ci normalni mają całą masę przykrych obowiązków. Oficjalnie czczone jest coś, co oficjalnie jest krytykowane.
Jest jeszcze inna możliwość. Może „mainstreamowo” nie chodzi o to żeby tak na okrągło żyć tą teraźniejszością. Ale żeby tak czasem, znaczy „raz na jakiś czas” zapomnieć o problemach. I się na przykład upić. Czyli carpe diem tak, ale w sobotę z kolegami przy piwie, odreagowując cały tydzień i łapiąc siły na kolejny. A potem to już koniec „carpe diem” . Potem to już proza życia.
Ale zostawiając na boku częstotliwość, czyli czy na okrągło, czy tylko raz na tydzień zastanówmy czym właściwie jest (lub mogłoby być) to carpe diem w naszym życiu. Ja bym próbował to opisać jak wewnętrzny konflikt między tym, co dla nas przyjemne, pasjonujące i uszczęśliwiające ale zarazem nieodpowiedzialne, bezsensowne, nieproduktywne, a tym co nieprzyjemne, ale co musimy robić aby prawidłowo funkcjonować w społeczeństwie. Carpe diem to okrzyk, „jak stoisz przed wyborem to wybierz to pierwsze”. Wybory między jednym a drugim podejmowane są przez nas każdego dnia wielokrotnie. Być może powoli budzę tu już ze snu wszystkich zwolenników umiaru i złotego środka. Powiedzą oni: „tak dokładnie jest i wszystko to polega po prostu na równowadze”. Między carpe diem, a carpe nuces.
Carpe Nuces? Nuces czyli orzechy. Ludzie tkwiący w szaleńczej pogoni za mamoną, za prestiżem, za potrzebą bycia docenionym (czyli ambicją) przypominają wiewiórki z wścieklizną. Gromadzą oni ogromne zbiory orzechów i upychają je gdzie się da. Nawet jeśli już kompletnie stracili rachubę ile drzew wypchali już orzechami to i tak nie potrafią przestać. Zbieranie orzechów wydaje im się jedyną rozsądną i prawidłową formą egzystencji. Jeśli jakiś odpoczynek i refleksja to tylko w formie głębszego oddechu, malutkiej przerwy w powiększaniu kolekcji. Z drugiej strony wiewiórka spędzająca czas na samych radościach nie przeżyje zimy. W sposób oczywisty docieramy do wniosku „a jednak ten złoty środek”.
Problem polega na tym, że większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że takie coś jak złoty środek między carpe nuces a carpe diem istniej. Po prostu nie istnieje pewna określona liczba orzechów, która dałaby poczucie bezpieczeństwa. Po zastanowieniu czy już mi wystarczy, czy lepiej jeszcze pozbierać, bezpieczniejsze rozwiązaniem wydaje się -dozbierać. Opowiadałem tu bajkę o rybaku, który swój złoty środek znalazł i jak to drażniło rozmawiającego z nim turystę. Jeden ze znanych minimalistów radzi tak: weźcie kartkę i ołówek, wyliczcie swój miesięczny wpływ docelowy. Weźcie pod uwagę wszystkie swoje potrzeby. Jak ustalicie kwotę to brońcie jej jak lwy. Nigdy nie pozwólcie żeby urosła. Bronić kwoty wpływów żeby nie urosła? Brzmi to jak straszny nonsens. A tak naprawdę nie tylko ma to sens, ale jest to walka Dawida z Goliatem. Po osiągnięciu większych wpływów jesteśmy bombardowani większymi możliwościami ich rozdysponowania. Jeżeli w tym momencie Twój wpływ to x, to może z kartką i ołówkiem wyszłoby Ci, że miałbyś wszystko co potrzebujesz przy kwocie 2x. Istnieje jednak prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że jak dotrzesz do 2x to będziesz śmigał po orzechy jeszcze w jeszcze większym szale, bo odkryjesz jakie wrażenie będziesz robił na innych przy 4x. Tym czasem jest całkiem możliwe, że twoje życie było piękniejsze i spokojniejsze jak byłeś na 0,5x i myślałeś, że jak dotrzesz do x to będziesz królem świata.
Bronić swoich dochodów, wpływów żeby były mniejsze, żeby się nie rozpędzały to w dzisiejszym świecie wielka sztuka. Może wręcz to sztuka przetrwania. Ale nawet jeśli zacznie to nam wychodzić staniemy przed przed kolejnym wielkim problemem. Przestając marnować czas na wyszukiwanie kolejnych ton orzechów i kolejnych drzew gdzie możemy nasze orzechy poupychać może nie mieć co ze sobą zrobić. Co wtedy? A może… a może by tak… Carpe diem?
Na pewno warto się nad tym całym carpe diem poważnie zastanowić. Warto wyrobić sobie swój prywatny, osobisty stosunek. Zastanowić czy tak naprawdę wierzę w to, że w życiu należy cieszyć i koncentrować na tym co jest teraz. Nie zabezpieczać się zbytecznie na i tak nie pewną przyszłość. Nie odkładać szczęścia i marzeń na potem. Odważnie podejmować ryzykowne i nieodpowiedzialne decyzje. Radośnie popełniać głupie błędy. Nie poświęcać się w nadziei, że przyszłość mi to wynagrodzi. Czy też zgoła na odwrót. Prowadzić rozsądny, odpowiedzialny uporządkowany i zaplanowany żywot. Wyryć sobie to carpe diem na ścianie czy też zalepić je szarym tynkiem? Można i tak i tak.
Ps. W 2004 roku powstał film „Harvie Krumpet”. Film dostał Oscara w kategorii animowany film krótkometrażowy. Moim zdaniem jest to film, który może wystrzelić nasz mózg w kosmos. Po powrocie z tej 22-minutowej podróży nie będzie on już taki sam. Film pokazuje co oznacza carpe diem jako zupełne zaskoczenie, jako przebudzenie i oświecenie. Carpe diem potraktowane na serio, potraktowane z sercem, całościowo. Film pokazuje co oznacza, carpe diem dla człowieka z piętnem niewyobrażalnego pecha. Film można obejrzeć po angielsku TU, lub wyszukać w sieci z polskimi napisami.
Nie zgodzę się z dziurami w asfalcie – jak się w nie wpada codziennie, to robią wrażenie 🙂 zapraszam na ul. Masztową w Kuleszówce.
A bardziej na temat – nie jest źle mieć KILKA odłożonych orzechów na wypadek dziwnych zawirowań losowych, a poza tym żyć z dnia na dzień. Można to nazwać złotym środkiem, chyba. Pytanie tylko, ile to kilka.
Ja myślę, że ilość orzechów nie gra ŻADNEJ roli. To trochę jak z bogaczem i z ubogim. Temu pierwszemu orzechy definiują rzeczywistość (nawet jeśli jest żebrakiem), ten drugi swoje orzechy ma zawsze ze sobą (w sobie, u Boga – jeśli tak chcecie to nazwać). Najlepszy przyjaciel Jezusa, Łazarz był człowiekiem tak majętnym, że ciężko byłoby to nawet przełożyć na dzisiejsze żebracze czasy. Ale był ponad tym. Tak jak głodne dziecko, które podzieli się ostatnią skórką brudnego chleba z nieznajomym by pokazać mu jak bardzo „to jest dobre”.
Zresztą, pieniądze to zwykle tylko środek do zaspokojenia podstawowego celu w postaci: „chodź i wypełnij moją pustkę”. Jedni napełniają się pieniędzmi, inni seksem, jeszcze inni władzą. By się znieczulić od beznadziei związanej z niemożnością zaspokojenia tych potrzeb można się znieczulić jednym z dostępnych znieczulaczy. Są też tacy, którym udaje się dojść do końca i rzeczywiście napełnić się tym na maksa. Zaskakujący jest tylko efekt.
Nawracają się!
Niech dobry Bóg zachowa mnie i Was od takiej drogi do swojego domu. Carpe diem to cieszyć się każdą chwilą, którą nam dał, bo nie zrobił tego przypadkiem!
„Droga miłującego pokój wojownika” – ta książka wiele mówi na temat życia tu i teraz. Przeczytałam ją w kilka dni 🙂 Jeśli ktoś nie ma czasu, to polecam film na podstawie tej książki „Siła spokoju”.