W komentarzu do poprzedniego tekstu napisałem, że lubię religie. Jezuita Anthony DeMello zadawał pytanie, przed czym klęczymy, przed narzędziami do rozpalania ognia czy przed ogniem? Religia to narzędzia do rozpalania ognia. Ogniem jest dla mnie duchowość. Moje stwierdzenie „lubię religie” oznacza lubię narzędzia, lubię rytuały. Być może czuć zgrzyt w stwierdzeniu „lubię rytuał” ponieważ łatwo rozszyfrować, że wszystkie moje teksty mają posmak anty-rytualny. Jestem anty-rytualnym terrorystą, podkładam bomby pod rytuały. Głównie lżejsze jak zakup wody w butelkach ale czasem i poważniejsze jak religia. Po czym nagle stwierdzam „lubię rytuał”. Warto abym się wytłumaczył.
Moja sympatia wynika ze świadomości, że rytuały to nasze życie. Człowiek jest rytualnym stworzeniem. W miejsce obalonego rytuału powstaje nowy. Nie istnieje nierytualne życie człowieka. Funkcją rytuału jest zwolnienia człowieka z myślenia. Gdy wymyślimy system trzymania naczyń w szafkach to nie musimy się po każdym zmywaniu zastanawiać jak to ułożyć. Rytuał pozbawia nas nieustannych wątpliwości, robimy to tak jak powinno być zrobione. Dzięki rytuałom wychodzimy z domu przez drzwi, a nie przez ścianę. Jako dziecko nabijamy sobie jednego guza lub dwa i mamy gotowy rytuał. Dzięki rytuałom działamy efektywniej. Rytuał przejmuje też emocjonalny ładunek czynności, może kojarzyć się uspokojeniem, podnieceniem, otwarciem lub zamknięciem na innych. Umożliwia to nam przygotowanie się do czegoś, wprowadzenie się w odpowiedni stan, a nawet sprytne zastępstwo. Jeśli nie możemy czegoś zrobić to możemy wykorzystać rytuał, która da podobny efekt. Dlatego warto lubić rytuały. Bunt na rytuały jest jak bunt na życie.
Jednak rytuały nie są wieczne, są jak drzewa, starzeją się, gniją, w końcu zagrażają, że nas przygniotą. Wadą rytuałów jest to, że dzięki wyłączonemu myśleniu egzystują one jeszcze wtedy gdy stają się niepotrzebne, a nawet bardzo szkodliwe. Większość żyje w lesie rytuałów w miarę spokojnie, ale są dwa typy ludzi, którzy (chyba genetycznie) zostali stworzeni do opieki nad lasem. Jedni bronią starych drzew przed wycinką, inni z zapałem szukają zgniłych i niebezpiecznych drzew do wycinki. Debatując nad konkretnym drzewem zmuszają wszystkich do zatrzymania się i oceny sytuacji. To bardzo pożyteczne zadanie. Czasem dyskusja przybiera zbyt nerwowy obrót, jednak wynik jest na ogół rozsądny. Jeśli rytuał ciągle daje więcej korzyści niż szkód to zostaje, jeśli jest na odwrót to się go wycina.
Mam smutne dla konserwatystów przemyślenie, że zawsze są w nieco gorszej sytuacji. Samo zastanowienie się nad rytuałem zdejmuje z niego czar rytuału. Esencją rytuału jest niemyślenie więc myślenie zabija rytuał. Dobry przykład to jedzenie mięsa. Dla większości ludzi jest to rytuał i nie ma tu mowy o przemyśleniach. Jednak pod tym drzewem zebrała się już grupa ludzi debatująca nad jego wycięciem. Twój rytuał jest bezpieczny tylko wtedy jeśli jesteś daleko od miejsca wydarzenia. Oczywiście możesz być też roztrzepany i nie zauważyć zamieszania, albo na tyle głupi żeby nic z tego nie zrozumieć, ale jeśli już zatrzymasz się i zastanowisz to stracisz swój rytuał. Dlatego tak wiele osób jest złych na wegetarian. Stracili na zawsze (albo przynajmniej na bardzo długo) swój bardzo wygodny rytuał bezrefleksyjnego jedzenia mięsa. Teraz muszą myśleć czy dobrze robią. Jeśli nawet konserwatywna opcja finalnie wygra debatę, co się zdarza raczej rzadko, bardziej jest to kwestia czasu to efektem będzie nowy, młody rytuał, a nie obroniony stary.
Na szczęście, aby było sprawiedliwie konserwatyści na ogół lepiej ustawiają się życiowo. Wycinacze starych drzew uwalniają ludzi, a protektorzy ich zniewalają. To zniewolenie przekłada się na realną władzę, która z kolei przekłada się na status i prestiż. Skuteczny protektor zostaje najprzewielebniejszą eminencją. Skuteczny wycinacz ma szczęście jak nie skończy zamordowany na krzyżu lub zamknięty w więzieniu. Coś za coś. Wszystko zostało tak wymyślone, że naprawdę ma sens i jest sprawiedliwe. No dobrze, czas wrócić do wycinania zamiast tyle o nim ględzić.
—
Tytuł tekstu nawiązuje do genialnej sztuki Stanisława Tyma „Rozmowy przy wycinaniu lasu”. Aktualnie można obejrzeć cały Teatr Telewizji na YouTube. Bardzo polecam jeśli ktoś jeszcze nie widział. Sztuka pełna jest przemyśleń o życiu i kultu siekiery. Oto przykładowa dyskusja o rozumie:
- Może on i głupi ale swój rozum ma
- Swój ma, jak to głupi
- Jak kto ma swój rozum ten głupi nie jest, po mojemu… po mojemu głupie są te co cudzy rozum mają. Z rozumem jest jak z butami, własne buty masz to choć stare i ciężkie, a wszędzie dojdziesz, a cudze jak za duże to z nóg lecą, jak za małe to piją, obcierają, przejdziesz kawałek drogi i nogi se pokancerujesz i stoisz jak ta dupa.
A jakie wiec lubisz religijne rytualy, bo o tych pisalam, a nie o automatyzacji czynosci codziennych. Ja nie znam i nie stosuje drog na skroty, a zycie kocham bardzo i nie buntuje sie.
Typ niewolnika lubi jak go sie zwalnia z myslenia, podsuwa rytual. Az tak siw boisz tego krzyza? 🙂
Lubię religijne rytuały ponieważ istnieją. A jeszcze bardziej lubię dlatego, że mogę się nie stosować, śmiać się z głupoty, a nawet kategorycznie domagać się wyrzucenia na śmietnik.
Moim zdaniem nie masz racji. TAK masz rację, że rytuał to droga na skróty. Ale NIE nie masz racji, że nie stosujesz dróg na skróty. Gdybyś nigdy nie stosowała dróg na skróty to byś nigdzie nie doszła. Tak na serio nigdzie. Nawet jeśli odrzucisz wszelkie religijne rytuały, jak tylko jakiś gest lub słowo ma związek z religią to uparcie wyrzucasz go z własnych form przeżywania duchowości to stworzysz nowy rytuał religijny. Być może będzie to Twój oryginalny rytuał ale zdecydowanie będzie to kolejna droga na skróty. Tak czy siak pułapka. Można powiedzieć „idź po prostu swoją drogą” jednak gdy ktoś poustawiał pełno kierunkowskazów udawanie, że ich nie ma jest oszukiwaniem samego siebie. Stoją i są bardzo krzykliwe. Myślący człowiek dojdzie do przekonania, że są błędne i mylące, przestanie się stosować, stworzy swój własny system poruszania się, jednak nie wzniesie się wyżej, nowy system też będzie błędny i mylący. Podsumowując ten wywód, myślę, że przeceniasz swoją wolność od religijnych rytuałów. Nawet Jezus czy Budda nie potrafili latać jak ptaki tylko używali nóg do chodzenia 🙂
A odnośnie strachu przed krzyżem to nie wiem. Myślę, że to skrajnie subiektywna sprawa poziom tego strachu. Zastanawiając się czy ktoś jest od niego wolny i dochodzę do wniosku, że nikt. Można sobie tylko z nim doskonale radzić, na przykład milion razy lepiej niż ja. Ale wolnym zupełnie być nie można.
Przeceniasz znaczenie konformizmu, bo jak inaczej to nazwac. Jesli od poczatku masz takie przekonanie, ze sie tak nie da, to rzeczywiscie dla Ciebie odpowiedni jest konformizm.
Rytuał na przykładzie wegetarianizmu.
Zapominasz o bardzo ważnych elementach psychiki człowieka. O wypieraniu i zapominaniu. Czytając Twoje wcześniejsze wpisy stanąłem i zastanowiłem się nad potrzebą jedzenia mięsa. Faktycznie nie ma takiej konieczności. I na tym się skończyło. Zabijanie zwierząt dla jedzenia faktycznie nie jest konieczne – mamy dużo zamienników. Ale co? Ale jest jak jest. Jest wygodnie.
Robię kanapkę z szynką czy jem schabowego i słowo honoru nie kojarzę tego ze świnką. Znaczy mogę żartować sobie że to smaczna świnka ale na pewno nie skojarzę tego z jakimś okrucieństwem. I strzelam w ciemno że ma tak większość. WCALE nie straciłem swojego rytuału jedzenia mięsa i nie stracę.
Chyba, że świnka przestanie mi smakować 🙂 albo zacznie szkodzić 🙂
Szkodzi, tylko jeszcze tego nie wiesz.
Na coś trzeba umrzeć 🙂
gratuluję podejścia
To o czym piszesz trochę bardziej przypomina mi nawyk niż rytuał, ale to tylko moje zdanie. Dla mnie rytuał to raczej czynności które wykonujemy z pełnym zaangażowaniem, nie chodzi tu o typowe analityczne myślenie pt: po co to robię?, dla kogo?, jaki to będzie miało skutek?, a o skupienie się na wykonywanym zadaniu i odczuwanie wszelkich doznań i emocji jakie ze sobą niesie. Może to być picie herbaty, gotowanie obiadu dla rodziny, czy chociażby spacer z psem.
________
Natalia, http://pieceofsimplicity.blogspot.com
Oczywiście, umrzemy tak czy inaczej. Martwy jarosz i martwy mięsożerca to takie same trupy… aczkolwiek jakość życia i jakość umierania też ma znaczenie 😉
„Jakość” ma subiektywne znaczenie. To już ustaliliśmy przy Arkowym wpisie chyba o Kacu Vegasie. Obiektywnie nie można określić, że jakość bytowania wegana jest lepsza lub gorsza od bytowania ścierwiarza.
Zgoda Franek, jednak to nie znaczy, że musimy się powstrzymać od wyrażania własnych (subiektywnych) opinii. Ja uważam, że jakość życia jest wyższa u wegan niż u mięsożerców tak samo jak uważam, że jakość muzyki klasycznej jest wyższa od jakości disco polo. Nie znaczy to jednak, że jeśli tylko zacznę tworzyć muzykę klasyczną to od razu osiągnę jakość.
Moim zdaniem warto jak najczęściej przypominać, że wyrażamy subiektywne opinie, taki antyfanatyczny alarm (dzięki, że często tu dzwonisz Franek) jednak ważne jest też, żeby blokować się w rozmowie. Na pewnym poziomie rozmówców (kolejna subiektywna ocena) nie trzeba w każdym zdaniu dodawać „to tylko mój subiektywny pogląd na sprawę, który nie ma żadnych aspiracji do bycia traktowanym jako uniwersalna prawda”.
Tak czy siak jakość istnieje, nie istnieje tylko przepis na jej uzyskanie. Jakość uwielbia wymykać się przepisom (i rytuałom). Mogę powiedzieć „to danie jest rewelacyjnie smaczne” jest to moje subiektywne ale zarazem całkowicie prawdziwe odczucie. Jednak gdy powiem „ten przepis jest rewelacyjnie smaczny” to będę się mylił. Nawet jeśli zostanie idealnie odtworzony, to gusta innych osób mogą mieć inne zdanie, a i mój gust może się zmienić i za pół roku powiedzieć „ble”. Tak samo mogę powiedzieć „weganie mają lepsze życie” – taka subiektywna opinia wynikająca z moich obserwacji jest całkowicie prawdziwa. Jednak gdy powiem „zostań wege a będziesz miał lepsze życie” to z całą pewnością wprowadzam w błąd.
A dlaczego wyrazamy subiektywne opinie wg Ciebie? Otoz dlatego, ze motywuja nas emocje. Nie wydal bys subiektywnej zadnej tego typu opinii, gdybys nie czul najpierw i nawet nieswiadomie – jestem lepszy, mam lepsze zycie (np. od was scierwojady:) jakbys czul sie ok, a nie tylko mial Taki poglad, ze nic mnie nie rozni w istocie od miesozercy, nie wydal bys moim zdaniem takiego pogladu nigdy. I teraz wiem, czemu Ci tak latwo to przychodzi, a mi na przyklad trudno, mimo, ze jestem meat, a nawet gluten free. Problem moze, ze o tym nie jestes swiadomy?
Arku, z wielkim „bulem” serca muszę Ci przyklasnąć 🙂
W mojej skrótowej wypowiedzi właśnie o to mi chodziło: prawda (moja) = gust, a wiadomo, że o tym się nie dyskutuje – oczywiście można się podzielić na luzie spostrzeżeniami, że coś jest smaczne, wytrzymałe, pożyteczne, itp.
Będę jednak bronił maluczkich, jak Cerber wejścia do Hadesu, przed absolutyzowaniem jakiegoś pomysłu lub gustu i „nadmuchiwania” go do poziomu PRAWDY.
Zaczynasz myslec Franku:)
Przeciez nie potrzeba zadnej ideologii, zeby uznac, co jest wazne w zyciu. Wystarczy praktykowac zycie, a nie teoretyzowac zycie, wybierac jakies izmy, i glosic na blogu co sie wybralo. Jak ksiadz z ambony Arek glosi, co wybral, a reszta ma stac i wchlaniac bez trawienia ani wydalania. A co taki ksiadz zwykly wie o zyciu, jak go nie praktykuje, tylko jest mu zycie podane jak posilki w seminarium.To wlasnie czyni ludzi nadmuchanymi w „prawde”. Ostatno czytalam o ksiedzu z Puckiego Hospicjum, ktory mnie jednak zaskoczyl, ze zna zycie, chorobe (i smierc). Jak Buddha. Jednak to wyjatek, bo wiekszosc z tej grupy tylko teoretyzuje zycie. A zycie najlepiej poznaje sie w hospicjum, w burdelu i w wiezieniu. Takiego co by mial doswiadczenie, tylko chociaz w takich 3 miejscach, chetnie poslucham.
A dlaczego życia nie poznawać w zoo? Zwierzaki nie teoretyzują – tak mi się przynajmniej wydaje.
Co to znaczy „doświadczenie”? Pobyt w tych miejscach? Jako kto? Więzień czy kapo?
Nie wiem jak Ty, ale ja póki co nie zamieszkam w Korei Północnej.
No to jestescie cienke bolki 🙂 Z tym burdelem itd. to pewna metafora otwartosci, doswiadczenia zyciowego w roznych miejscach i roznych rolach. A nie teoretyzowania, ktore mowi o leku przed robieniem tego co pasjonuje. Jak w opisie bloga.
Pani egoistko, jak to jest żyć w świecie swoich wyobrażeń i nie wyściubiać poza nie nosa – to pytanie do Pani, nie do księdza 🙂 – chociaż widzę iskierkę nadziei po Pani lekturze o puckim hospicjum. Pani lekko protekcjonalne w wydźwięku pytanie „A co taki ksiądz zwykły wie o życiu, jak go nie praktykuje, tylko jest mu życie podane jak posiłki w seminarium” – więcej mówi o Pani, niż o niedoświadczonym życiowo kapłanie (patrz pierwsze zdanie).
Proszę wybaczyć mój protekcjonalizm, ale ciężko będzie znaleźć Pani takiego super doświadczonego interlokutora, który dostąpi godności wysłuchania przez Panią.
Może warto zejść na ziemię z wyżyn naszych nie znoszących sprzeciwu wyobrażeń – jakichkolwiek – do normalnego zwykłego życia, może życie poznaje się nie tylko w skrajnych sytuacjach, ale w prostym, świadomym doświadczeniu. Przecież zwykłego życia jest wokół nas najwięcej.
Bardzo podoba mi się zdanie: To właśnie czyni ludzi nadmuchanymi w „prawdę”, choć w innym nieco kontekście, niż Pani pisze 🙂
A co to zdanie mowi o mnie, czego ja o sobie moze nie wiem?
Najbardziej zycie poznaje sie w sytuacjach granicznych, zaskakujacych. A moze nie chodzi o zycie w ogolnosci, bo to znow teoria, ale o poznanie siebie.
Twierdząc, że „najbardziej życie poznaje się w sytuacjach granicznych, zaskakujących”, sama się poprawiasz, że chodzi tu o moje zachowanie.
Bo czymże jest sytuacja stresująco-graniczna jeśli nie testem mojej osoby.
Spotykając bandziora czego dowiem się o życiu? Że istnieje jakiś nowy zestaw wulgaryzmów, że potrafi lub nie mnie przestraszyć albo że potrafi wyprowadzić zaskakującą dla mnie kombinację ciosów i dźwigni,
Yamamoto Tsunetomo w „Hagakure” pisze, że samuraj codziennie powinien medytować nad swoją śmiercią, nad tym jak jest cięty mieczem, przebijany naginatą albo przeszyty strzałą, jak zapada się w ziemię podczas trzęsienia albo płonie w lawie wulkanu.
Ma to robić aby takie sytuacje nie były właśnie dla niego zaskoczeniem.
„Miejsce” kształtuje mnie czy ja miejsce?
Czy jestem gotów by teraz znaleźć się w więzieniu – nie! Czy poświęcił bym się tak jak Kolbe za Gajowniczka – nie! Ale wszystko w ręku jedynie dobrego Boga, „który nie pozwoli by kuszono /testowano/ mnie ponad moje siły”.
Biedny samuraj, nic go nie zaskoczy 😦 Nie wierze 🙂