Trzecia część przeglądu najcenniejszych rzeczy będących w moim posiadaniu. Zdecydowanie najbardziej dyskusyjna. Prawie wszyscy zgodzą się, że dobra kondycja to skarb. Większość uzna, że umiejętność bycia szczęśliwym za mniejszą cenę jest przydatna. Ale już bardzo mało osób wierzy w to, że proste wykreślenie mięsa z diety to skok w nadprzestrzeń lepszego życia. Dlatego uśpię czujność, zacznę z innej strony. Od statystyki. Będzie zagadka. Test medyczny ma 99% dokładność w wykrywaniu choroby. Idziemy na test. Test daje wynik pozytywny, czyli pokazuje, że jesteśmy chorzy. Jakie jest prawdopodobieństwo, że rzeczywiście jesteśmy chorzy?
Większość chce powiedzieć 99%, ale wyczuwa podstęp, ponieważ jakby było 99% to by nie było zagadki. I słusznie. Nie jest to 99%. ile jest? Wynik zależy od tego jak rzadka jest choroba. Jeśli choroba występuje raz na 10 000 ludzi to w społeczności 1 000 000 osób będzie 100 osób chorych i 999 900 ludzi zdrowych. Załóżmy, że przebadamy wszystkich testem o 99% dokładności. Wśród chorych otrzymamy 99 prawidłowych wyników pozytywnych, 1 nieprawidłowy wynik negatywny. Wśród zdrowych otrzymamy 989 901 prawidłowych wyników negatywnych oraz 9 999 nieprawidłowych wyników pozytywnych. Razem otrzymamy 10 098 wyników pozytywnych, z czego rzeczywiście chorych będzie 99 osób, a 9 999 osób będzie miało nieprawidłową diagnozę. Przy takich założeniach, szansa, że jesteśmy chorzy przy wyniku pozytywnym wynosi około 1%. Nie 99% ale 1%. Można się mocno pomylić.
Oczywiście policzyłem dla bardzo rzadkiej choroby i przy założeniu, że badają się wszyscy ludzie. W rzeczywistości testami medycznymi badają się ludzie, u których są przesłanki do badania. Ale nawet jeśli choroba występuje raz na 1000 osób, a przesłanki do badania pojawiają się raz na 100 osób to prawdopodobieństwo, że test o 99% dokładności poprawnie wykryje chorobę wyniesie nie 99%, a 50%. Zagadka statystyczna pochodzi z wykładu na Ted. A ja powinienem wyjaśnić, co heca z testem ma wspólnego z wegetarianizmem. Bardzo mało. Właściwie tylko tyle, że nie rozumiemy danych statystycznych. Nasz umysł tego nie ogarnia, szybko się gubi. Wszędzie tam gdzie pojawiają się procenty powinniśmy być bardzo czujni. Powinniśmy i jesteśmy. Nasza czujność polega najczęściej na ignorancji. Dane statystyczne są jednoznaczne: jedzenie mięsa jest niedobre dla zdrowia. Co z tym zrobić? Zignorować, nie dopuścić do świadomości.
Teraz z innej strony. Ken Wilber opisuje rozwój człowieka przez cykl włączania nowych obszarów do podmiotowego traktowania. Małe dziecko jest perfekcyjnie egocentryczne. Nie potrafi zrozumieć, że inni ludzie czują ból i emocje. Liczy się tylko własny ból i własne emocje. Potem włącza w obszar podmiotowy swoją mamę, najbliższą rodzinę, najbliższe otoczenie. Człowiek może się rozwijać w ten sposób przez całe życie. Bardzo często jednak zatrzymuje się w jednej pozycji. Jeśli ktoś zatrzyma się na etapie narodowym lub kulturowym mamy do czynienia z etnocentryzmem. Jest to poziom rozwoju, który dominował na świecie przez bardzo długi okres. W tym momencie większość ludzi nie ma problemu z uznaniem podmiotowości innych narodów. Widzi znak równości między własnym bólem i emocjami, a ludźmi z innych kultur. Oczywiście jest też silny ruch ludzi, którzy nie osiągnęli tego poziomu, a obecna sytuacja budzi w nich strach. Jest też część ludzi, którzy poszli na wyższe poziomy i nadali podmiotowe prawa zwierzętom. Są ludzie, którzy nadali prawa tylko określonym gatunkom, na przykład psom i kotom. Są też tacy, idą jeszcze dalej. Tak jak Leonardo Da Vinci czy Albert Einstein. Obaj świadomie zrezygnowali z mięsa i obaj byli przekonani, że jest to kierunek rozwoju ludzkości. Teoria Wilbera jest bardzo dobra dla cierpliwości i tolerancji. Nie wściekamy się, że małe dziecko nie rozumie bólu u innych, tylko pilnujemy aby nie bawiło się pistoletem. Tak samo nie powinniśmy się wściekać na ruchy narodowe, kiedy już wyrośniemy z ignorancji na okrucieństwa wobec innych narodów, albo na mięsożerców, kiedy wyrośniemy z ignorancji na okrucieństwo wobec zwierząt.
Może zacznę robić to, co powinienem robić od samego początku. Tłumaczyć się z moich punktów. Wegetarianizm to naprawdę wielki skarb dla mnie. Naprawdę cenna i wartościowa rzecz. Najwięcej punktów dałem za samopoczucie psychiczne, 9. Wynika to dokładnie z akapitu o teorii Wilbera. Jest to nowa świadomość. Przebłysk oświecenia. Tak jakby trafił człowieka piorun i nagle zdobył niesamowite zdolności, lepszy słuch i wzrok. Oczywiście nie w wymiarze fizycznym, nie tak jak superman. W sensie duchowym. Nowy poziom w samopoczuciu duchowym. Jezus mówił „Królestwo Niebieskie jest tu i teraz”. Co ja rozumiem, postępujesz słusznie czujesz się dobrze, bywasz okrutny czujesz się gorzej. Nie przyczynianie się do zabijania zwierząt zdejmuje z naszych barków wiele zła oddzielającego nas od królewskiego samopoczucia.
8 punktów za samopoczucie fizyczne. Wróćmy do statystyk i chorób. Przez wiele lat tortury były atrakcyjną rozrywką. W starożytnym Rzymie na imprezach stawiono metalowego, pustego w środku byka. Wkładano tam ofiarę a pod bykiem rozpalano ogień. Metalowy byk miał otwór tam gdzie prawdziwy byk ma paszczę. Narzędzie było atrakcją na przyjęciach. Wszyscy się miło bawili w akompaniamencie wrzasków ofiary. Jeśli wydaje się to tak nieludzkie, że aż niemożliwe, to zawracam do akapitu o teorii Wilbera. Nie bawili by się dobrze gdyby w środku było ukochane, własne dziecko. Własnemu dziecku dawali prawa podmiotowe. Był tam ktoś kto takich praw nie miał. Tak jak nie ma ich świnia, której zwłoki z jabłkiem w paszczy są atrakcją hucznych imprez w dzisiejszych czasach. Jestem przekonany, że ten zwyczaj za pewien czas będzie uważany za równie okrutny. I jestem przekonany, że w identyczny sposób jak w Rzymie myśleli, „o co chodzi? to tylko niewolnik” tak teraz, wiele osób myśli „to tylko świnia”. Jest jednak coś, co jest bardziej racjonalne w torturowaniu niewolnika niż w torturowaniu zwierząt. Tu i tu wyrządzamy sobie krzywdę psychiczną, ale tylko w jednym przypadku fizyczną. Torturowanie niewolnika nie wpływa na zachorowalność na raka, a zabijanie krowy tak. Jeśli mięso zwiększa zapadalność na tyle chorób, to wyobraźcie sobie o ile lepiej człowiek czuje się jak je odstawi. Zadziwiające jest to, jak człowiek lubi utrudniać sobie życie. Potrafi tyrać dziesiątki lat aby zarobić na pewien standard życia, żeby mieć na lepszy hotel, albo podróż pierwszą klasą, a ignoruje wiedzę, że miałby podróż lepszą klasą własnego ciała. Jak odstawisz mięso będziesz się czuł lepiej człeku! I nie jest to wiedza tajemna. To są fakty naukowe takie same jak to, co odkrył Kopernik. Od naukowej strony broni się tylko jeszcze wersja „małe ilości mięsa jest równie zdrowa jak wegetarianizm”. Wiele wskazuje na to, że to prawda. Bardzo małe ilości mięsa (czyli mniej więcej raz w tygodniu) nie powodują większych ryzyk chorobowych. W takim wypadku osiągamy już poziom torturowania niewolnika w Rzymie. Czysta rozrywka bez szkodzenia sobie samemu.
8 punktów za przygody. Tak naprawdę to największa wada wegetarianizmu. Zrobiłem z wady zaletę. Znam wiele osób, którzy nie mają żadnej przyjemności z utrudniania sobie życia z jedzeniem. Jedzą, to co wpadnie. Gdyby wpadało wegetariańskie to tak by jedli. Niestety w Polsce AD2014 wpada duża mięsa. Jeśli mięsa nie jesz, to masz problemy, czyli przygody. To tak jak z podróżowaniem. Odkąd podróżowanie stało się rzeczą masową zupełnie zatraciło pierwotną naturę poszukiwania przygód. Podróżnik rusza w podróż żeby wpakować się w tarapaty. Potem wraca i opowiada jakie fajne miał tarapaty. Zupełnie inne są tarapaty w górach, inne na oceanie, jeszcze inne w dużym mieście. Ktoś słucha i mu się to podoba. Ale nie chce tarapatów. Wykupuje wczasy, w których ma wszystko załatwione, transport, posiłki o starych porach. Nie ma żadnego znaczenia czy takie wczasy są w Grecji czy w Kenii. Są to rozważania wręcz filozoficzne, o tym ile przygód potrzebuje istota ludzka. To samo pojawiło się w poprzednim tekście o minimalizmie. Może ja potrzebuję więcej małych przygód, dlatego tak lubię minimalizm i wegetarianizm. Spodobało mi się słowo „tarapaty”. Ponieważ to nie są problemy, to są tarapaty. Tarapaty są to problemy, które chcemy mieć, czyli przygody. Jestem w gościach, na stole same mięsne potrawy, zamiast się przejąć czuję przyjemne tarapackie podniecenie. Ciekawość, jak to się rozwiąże. Na ogół wychodzi coś wariackiego, innego, nieprzewidywalnego. Bardzo to lubię, dlatego aż 8 punktów.
5 punktów za naukę, wiedzę, rozwój. Jest to ściśle związanych z punktami za samopoczucie psychiczne. Widzenie w oczach idącej na rzeź krowy tych samych emocji, co my sami byśmy odczuwali w takiej sytuacji, powoduje skok na inny poziom. To zmienia intelektualne punkty odniesienia. To są subtelne różnice, nie chodzi o to, że czytam wegetariańską literaturę, tylko o szersze postrzeganie tych samych obrazów co widzą inni, zauważanie szczegółów, które wcześniej nam umykały. Istnieje cały intelektualny świat, który próbuje zrozumieć czym/kim jest krowa, jak powinniśmy się do krowy odnieść, jakie mamy prawa wobec siebie. Jeśli mamy stanowisko „krowa jest przedmiotem” albo „krowa jest tylko po to aby nam, ludziom było przyjemnie” to nie widzimy tego świata. Tacy ludzie jak Albert Einstein zostali wegetarianami nie dlatego, że bali się raka, tylko, że temat ich intelektualnie poruszył. Myślę, stoi za tym radość z intelektualnych eksploracji. I wszystkich do tej wyprawy bardzo zachęcam.
Masz rację Arku 🙂
Zostałam wegetarianką w maju. Nie było tam pobudek ideologicznych, chociaż kocham zwierzęta ( teraz je mogę kochać lepiej ;-)), po prostu nigdy nie lubiłam mięsa. Jadłam bo żelazo, białko, witamina B, kwas foliowy i inne bzdury. Zaczęła moja siostra, która przekazywała mi potem wiedzę na ten temat i pożyczała książki. Odkryłam, że można mądrze, zdrowo i bez mięsa.
Czuję się lekka, nie puchnę, nie choruję, mam dobre badania krwi ( kw foliowy i wit B, można zrobić – są to badania płatne ale czasem warto ), schudłam 20 kg ( wcześniej przytyłam 10 bo rzuciłam 2 lata temu palenie ), cholesterol wrócił do normy. Mam dużo energii.
Jestem za wegetarianizmem !!! Jednak to musi być każdego indywidualny swiadomy wybór.
Kompletnie mi mięsa nie brakuje, wręcz odetchnęłam z ulgą, że już nie muszę go jeść,
Pozdrawiam serdecznie
Co ty Czesiu tylko sałata na śniadanie? Nie będziesz miał siły na koncert.
A Niemen: popatrz na słonia, taki silny a je tylko trawę.
Spróbuję, będzie trudno nie ze względu na moje zamiłowanie do mięsa, a bardziej moją bezrefeksyjność w wyborze jedzenia. Kwalifikuje się do osób które nie utrudniają sobie życia z wyborem jedzenia, a prawda jest taka jak piszesz, nasz kraj jest mięsocentryczny. Nie spotkałem jeszcze „normalnej” restauracji czy jadłodalni (paradoksalnie bar mleczny obok biura był temu najbliżej – promował w sposób widoczny dania jarskie) która dawałaby łatwy wybór dań wegetariańskich. Pomijam tu specjalizowane bary. Będzie to wymagało wielu zmian (m.in. zrezygnowanie z cateringu w pracy – przygotowywanie w domu posiłków, czyli czas, umiejętności, planowanie, zakupy itp.). To duża zmiana, ale zrobię dużo żeby się udała. Choćby ona była jedyną.
Arku, najpierw podajesz przykłady dokładnych liczb i statystyk w odpowiedzi na hipotetyczną zagadkę. Potem, gdy przechodzą konkrety i esencja wpisu, statystykę i liczby omijasz szerokim łukiem, posługując się jedynie figurami stylistycznymi. Czasami wnioskami, które wyciągnąłeś sam (lub powtarzasz za kimś).
Przykłady:
„Dane statystyczne są jednoznaczne: jedzenie mięsa jest niedobre dla zdrowia.”
„Torturowanie niewolnika nie wpływa na zachorowalność na raka, a zabijanie krowy tak.”
po prostu rażą.”
Twój artykuł dużo by zyskał, gdybyś podał konkretne liczby na poparcie tych tez. Jest to dużo bardziej interesujące, niż sytuacja hipotetyczna. Albo chociaż odwołał się do badań, dał linki i źródła tych twierdzeń. Potrafiłbyś to zrobić?
Ale jakie chcesz badania naukowe nt. torturowania niewolników przeprowadzić? Bierzemy 100 osób, które dostają swoich niewolników. Połowa z nich torturuje, a połowa nie. Pod koniec eksperymentu badamy, ile osób zachorowało na raka i mamy piękną statystykę zależności wpływu torturowania niewolników na zachorowalność na raka.
Jeśli zaś chodzi o jedzenie mięsa zabitej krowy, to przeczytaj książkę Campbella pt.”Nowoczesne metody odżywiania”. Tutaj moja krótka recenzja: http://www.bieganie.pl/?show=1&cat=306&id=6407
Mateusz, celowo wybrałem taką drogę. Chciałem odwołać się do uczuć, a nie do rozumu. Ośrodki naukowe bombardują nas danymi. A nikt tak naprawdę nie ma czasu, na analizę faktu, co to znaczy, że ryzyko zapadalności na daną chorobę wynosi np. 7,6% wśród mięsożerców, a 3,2% u wegetarian.
A znaczy bardzo wiele rzeczy. Np, że ogromna większość czyli ponad 90% tak czy siak nie zachoruje. Znaczy to też, że wegetarianin też zachoruje i przykłady z życia (a kuzyn mojego wujka nie je mięsa i zachorował) są oczywiste. Znaczy to jednak przede wszystkim tyle, że na na 40 milionów ludzi, 1,76 miliona nie zachorowałoby gdyby nie jedli mięsa! Dane akurat dla cukrzycy typy 2. Powtórzę, tylko w Polsce i tylko odnośnie cukrzycy prawie 2 miliony ludzi może podziękować za chorobę mięsnej diecie.
Istnieją tysiące artykułów z wielką ilością danych statystycznych. Dla mnie najważniejsze jest jedno, trzech najskuteczniejszych zabójców naszych czasów (nowotwory, choroby serca, cukrzyca) ma znacznie większy apetyt na mięsożerców. Czytam prace naukowe dosyć wnikliwie i widzę oczywiście znaki zapytania w rozumowaniu przyczynowo-skutkowym. Często podważany jest fakt, że to mięso jest przyczyną. Wiele uważa, że to waga ciało jest kluczowa, a wegetarianie są znacznie szczuplejsi. Co o tyle zmienia postać rzeczy, że nie chodzi o to żeby być wege tylko żeby być szczupłym. Inni uważają, że wegetarianie są bardziej świadomi, więcej uprawiają sportów. Czyli znowu nie chodzi o to żeby być wege tylko o to aby się ruszać. Itd.Itd. Można znaleźć wiele takich znaków zapytania, ale nie zmienia to kluczowej kwestii wegetarianie są zdrowsi, a bycie wegetarianinem nie oznacza ruch czy bycie szczupłym tylko brak mięsa w diecie. Jeśli wegetarianie są zdrowsi ponieważ są szczuplejsi i się więcej ruszają to tak czy siak miliony ludzi oszczędziło by swoje życie (a także np wydatki budżetowe państwa) gdyby przeszli na wegetarianizm. Mimo wszystko ja nie wierzę, że w to, że zdrowie wegetarian to pochodna innych czynników. Mam przeczucie, że przyczyna jest w mięsie. Ostatnio coraz głośniej jest o tym, że nadmiar białka jest przyczyną np. nowotworów. Klasyczny mięsożerca zjada dziennie wielokrotnie więcej białka niż normy WHO, a wiele naukowców postuluje aby te normy obniżać. Jest całkiem prawdopodobne, że czeka nas rewolucja odnośnie myślenia o białku. Ciekawe jak to się będzie rozwijać.
Jeśli potrzebujesz dużą ilość danych statystycznych, to ten artykuł jest dobry:
http://www.kuchnia-kuchnia.pl/pl4/teksty965/wplyw_diety_wegetarianskiej_na_choroby_przewlekle
Dziękuję Ci Arku za odpowiedź i za podany odnośnik!
Witaj Arku,
powoli zmieniam dietę w kierunku ograniczenia mięsa. Było to napędzane potrzebą „wskrzeszenia na powrót iskierki życia”. Pomimo, że jestem osobą aktywną to czułem się ociężały, wyczerpany, zmęczony i bez chęci do działania. Obecnie zjadam mniejsze porcje, a częściej, zawsze znajdą się w nich warzywa i owoce.
Nie sięgałem po żadną literaturę wegetariańską, podpowiedz od czego warto zacząć?
pozdrawiam
Maciek
Właśnie, czy są jakieś godne polecenia polskie źródła, dostosowane do naszych realiów żywnościowych i klimatycznych, coś w stylu polskiego http://www.nomeatathlete.com. Problem z zagranicznymi źródłami (i z tłumaczonymi książkami) jest taki, że składniki żywieniowe przez nich zalecane albo nie są dostępne, albo są drogie, albo nie są hodowane lokalnie.
W sumie ciekawe poglądy. Też mam nietypowe widzenie różnych spraw. Zawsze zastanawiam się skąd się to u mnie bierze. Niekiedy myślę, że po przodkach, których tak naprawdę nie znam.
Udało Ci się takimi argumentami kogoś naprawdę przekonać? Sama jestem weganką (to dopiero tarapaty u cioci na imieninach!) i czasem ktoś ze znajomych podejmuje na ten temat rozmowę. Mówię wtedy podobnie: że lepsze samopoczucie, poszerzona świadomość itd., i żeby spróbowali a zobaczą o czym mówię. I wtedy słyszę niejednokrotnie: „no nie, jak w piątek nie ma mięsa na obiad, to nie mam siły/źle się czuję/ jestem głodna”. I nie mówią tak tylko mężczyźni, którzy pracują fizycznie, co jeszcze bym jakoś zrozumiała, ale młode dziewczyny, których styl życia jest mniej aktywny niż mój.
Zastanawiam się, jakie argumenty naprawdę trafiłyby do mięsożerców, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Może ludzie nie są jeszcze na to gotowi, tak jak kiedyś na zniesienie niewolnictwa, segregacji, przyznanie praw kobietom?
Cześć! Udało się! W tym roku na promie na Bornholm podszedł do mnie chłopak powiedział, że czyta mojego bloga. Dodał, że nie jedzą z żoną mięsa od kilku miesięcy i to między innymi dzięki moim tekstom. Zapytałem oczywiście „i jak bez mięsa”? I on odpowiedział „i super”. To jedyny znany mi przykład, ale jego przypadkowość, świadczy o tym, że to może czasem zadziałać.
Miesiąc później podczas zawodów biegowych w górach dowiedziałem się, że dzięki moim tekstom inna rodzina zaczęła pić wodę z kranu. Tam też było „i super”. To był drugie takie bezpośrednie spotkanie. Oba bardzo przyjemne.
Adresuję tego bloga do siebie z przed lat. Do Arka, który je mięso, który targa zgrzewki z wodą z supermarketu, który marzy o mnóstwie gadżetów, o lepszym komputerze czy lepszym samochodzie. Mam wrażenie, że w pewnym okresie nie odniosłoby to żadnego efektu, w innym może skłoniło do minimalnej pracy komórki mózgowe, a jeszcze w innym dało iskrę do zmiany. To jest jak zapełnianie szklanki wody. Jeśli udaje mi się dolać małą kropelkę to już sukces, jeśli nie to trudno. Czasem się udaje. A skoro Ty lub ja daliśmy sobie radę bez mięsa to znaczy, że ludzkość jest gotowa, albo jest w trakcie przygotowań. Nam się udało, innym też się może udać. Każdy taki człowiek to źródło, który promieniuje informacją możemy żyć w pełni sił bez okrucieństwa wobec słabszych istot z naszej planety. Ja oczywiście jestem krok niżej w tym rozwoju, wegetarianizm i weganizm to coś innego. Ale się rozwijam, moja wegańska szklana wody się napełnia.
Super! Kto wie może będzie kolejny za kilka miesięcy, rok 🙂
Cześć,
podswiadomie czułem, że muszę wejść na ten blog (2 mies nie byłem). I voila! Zostałem wywołany do tablicy. Tak, taka rozmowa się odbyła na promie, nadal jesteśmy wege, nadal poszukujemy inspiracji kulinarnych oraz nowych źródeł zaopatrywania w żywność – jaja od szczesliwych kur itp. Nie jest łatwo – trzeba się postarać (przemóc lenistwo), ale nadal uważamy, że to była bardzo dobra decyzja, i chcemy się rozwijać – nie wolno o tym zapominać!
Dopowiem tylko, że motywem, który doprowadził mnie do bloga nie był wegetarianizm, a minimalizm (największy kamień milowy w moim światopoglądzie) – ciekawa historia, ale może innym razem. Ale artykuły wegetariańskie przyczyniły się do milowego kroku w naszej diecie.
Chciałem zwrócić uwagę tylko na coś innego – właśnie dziś z żoną także o tym rozmawialiśmy. Mianowice, często zdarza nam się uczestniczyć w dyskusjach nt. wegetarianizmu, padają rzeczowe lub nie argumenty, próbujemy skłonić do refleksji itd., jednak wszystko szlak trafia jeśli osoba jest
a) oporna na jakiekolwiek argumenty – pomimo „zwycięstwa” w dyskusji i tak uzna, że nie masz racji (współczesna epidemia – „nie znam się, to się wypowiem, a Ty i tak nie masz racji”)
b) prowadzi dyskusję by wyśmiać wegetarianizm – ten przypadek to już totalne dno.
Niestety, spotykam w pracy wiele takich osób, wykształconych i nie – dość powiedzieć, że 70 osób z mojego działu ma najwyższe BMI w prawie 7 tys. zakładzie, cotygodniowym standardem jest obżeranie się kiełbasami, pizzami, kebabami wiekości talerza obiadowego itp.
Dla nich po prostu niepojęte jest niejedzenie mięsa – wracamy do braku refleksji, myślenia. Czesto brak mi sił i cierpliwości na takie dyskusje.
I na koniec: w tegorocznym rankingu NARP (najlepszy zawodnik Adventure Race) w pierwszej 10 są bracia Muszyńscy (mocarze), którzy nie znają smaku mięsa – od urodzenia nie mieli go w ustach.
Nie znaczy to, że „without bull doda ci skrzydeł”, ale na pewno nie zaszkodzi.
rysiek, mam podobny problem z wegetarianizmem. Nie jadłam mięsa przez ok 4 miesiące i źle się czułam , nie wiem czy to przejściowe czy ja po prostu robię coś źle. Starałam się urozmaicić dietę ale to nie pomogło. Teraz jestem na diecie z małą ilością mięsa – 2, 3 razy w tygodniu i taki stan rzeczy mi odpowiada. Zastanawiam się w czym tkwi problem i czy po części to jak się czujemy w głównej mierze zależy od psychiki.
Chciałabym się odnieść tylko do aspektu przygody.
Po pierwsze – wydaje mi się, że ta „przygodowość” wegetarianizmu nieco zelżała, przynajmniej w dużych miastach. Bez problemu można zjeść dobre wege jedzenie. Nawet na wiejskich weselach już nie budzi ta postawa takiego zdziwienia, jak kiedyś. Pamiętam, że w latach 90., jak dopiero zaczynałam, to znajomi wegetarianie przywozili soczewicę i… kuskus z wakacyjnych wyjazdów do naszych południowych sąsiadów. To były hity! 😉
Po drugie – „przygoda” ciągle jest, ale coś, co odbieram bardzo negatywnie, bardziej jako upierdliwość niż przygodę – stołowanie się w przydrożnych barach albo w barach na prowincji poza miejscami turystycznymi. I to już chyba nawet nie chodzi o wegetarianizm (choć wegetarianie mają tam bardzo ograniczony wybór), bo nawet mięsożerca zamawiając jakiekolwiek danie chyba nie wie, czego się może spodziewać. Podczas miesięcznej pracy w terenie w środkowej Polsce zdarzyło mi się mnóstwo wpadek, takich jak pierogi ruskie co prawda nie podane ze skwarkami, ale zawierające skwarki w nadzieniu; sałata polana „oliwą”, która okazałą się octem; naleśnik z serem polany ketchupem, itd. Szkoda, że drobna gastronomia w Polsce jest na tak marnym poziomie, a przecież można inaczej (patrz np. Włochy). Generalnie problemem jest chyba niedbałość i niedouczenie, skoro personel nie potrafi udzielić podstawowych informacji o zamawianych daniach…
Natomiast pod hasłem „przygoda z wegetarianizmem” widzę: to, że w ogóle nauczyłam się gotować; nie boję się eksperymentów w kuchni; umiem zrobić ileś tam potraw z buraków i jarmużu 😉 ; poznałam fajne jadalne składniki (niekoniecznie egzotyczne); błysk w oku do tej pory, gdy w przypadkowym towarzystwie trafia się na wegetarian.
Dziękuję za uwagę. Może zajrzy tu choć jeden przypadkowy restaurator przydrożny. 🙂