W sieci można obejrzeć filmik o koźle, który wpadł w depresję po tym jak został rozdzielony z kumplem, osłem, z którym mieszkał przez kilka lat. Kozioł przez kilka dni nie jadł i nie ruszał się z miejsca. W końcu uznano, że jedynym ratunkiem jest powrót osła. Radość kozła przy spotkaniu z utęsknionym przyjacielem jest niewiarygodna. Nie trzeba oglądać takich filmików, żeby zrozumieć, że zwierzęta odczuwają emocje bliźniaczo podobne do naszych, ludzkich. Każdy, kto ma zwierzę domowe widzi to bardzo wyraźnie. A nawet jeśli nie mamy w domu pupila to wystarczy odrobina uważnej obserwacji świata.
To nie będzie kolejny wpis o wegetarianizmie. Mój przekaz w tym temacie jest jasny. Nie jem mięsa i żyję. A nawet czuję się o kilka poziomów zdrowszy i silniejszy. I nie jestem wyjątkiem. To będzie wpis bardziej filozoficzny. O naszym odsunięciu się od świata, od natury, od zwierząt, a przez to również od siebie samych. Mam wrażenie, że współczesny człowiek zrezygnował z prób zrozumienie kim lub czym jest zwierzę. Sto, czy tysiąc lat temu człowiek też nie potrafił przeniknąć natury zwierzęcia. Tomasz z Akwinu powiedział: „Wszystkie wysiłki umysłu ludzkiego nie są w stanie wyczerpać istoty zwykłej muchy”. Tym bardziej nie zrozumiemy natury psa czy świni. I nie chodzi o to aby zrozumieć, tylko żeby myśleć, żeby próbować. Można długo i głęboko spojrzeć zwierzęciu w oczy i wiele tam dostrzec. Rzeczy nieokreślone i ulotne, ale zarazem niezwykle ważne. Ludzie przez wiele wieków tak robili i dzięki temu mieli szacunek do zwierząt.
Mamy dzisiaj brak elementarnego szacunku dla zwierząt. Być może jest to wina rządów aktualnie najpotężniejszego „boga” ludzkości, czyli zysku. Może powody są inne. Jednak fakt jest faktem, nigdy w historii ludzkości nie było takiego uprzedmiotowienia zwierząt. Takiego odebrania im praw, godności i szacunku. Myślę, że zdecydowaną większość ludzi żyjących w dawnych czasach byłaby całkowicie zaszokowana skalą barbarzyństwa i okrucieństwa wobec zwierząt w naszych czasach.
Jak każdy wegetarianin przechodzą ewolucję od szoku i buntu do większego zrozumienia dla innych. Nie można przejść przez życie bez wyrządzania nikomu krzywdy. Sam zabijam ogromne ilości stworzeń, np owadów. Gdybym chciał tego uniknąć kosztowałoby to zbyt wiele wysiłku. Życie polegałoby głównie na sprawdzaniu gdzie mogę postawić krok. Mimo wszystko istnieją ludzie, którzy chcą taki wysiłek podjąć. Ja mogę być postrzegany przez nich jako barbarzyńca i okrutnik. Nie wydaje mi się to sprawiedliwe, dlatego też nie jest sprawiedliwe moje ocenianie innych. Takie myślenie uwalnia mnie od patrzenia na osobę jedzącą kotlet jak na prymitywnego dzikusa. Nie mi to oceniać. Jeśli kotlety wam smakują, to na zdrowie! Samo spożycie kotleta, czy złapanie na wędkę ryby nie powoduje, że nie mamy szacunku dla zwierząt. To co, odbiera ten szacunek to bezmyślność. A to jest właśnie kwintesencja stosunku ludzi do zwierząt w dzisiejszych czasach: BEZMYŚLNOŚĆ. Całkowity brak refleksji.
Kiedy zastanawiam się nad tym skąd ta bezmyślność się bierze to na pierwszym miejscu widzę maksymalizm. Odwrotność minimalizmu. Przyjmujemy takie ilości informacji, takie ilości zakupionych przedmiotów, czy w tym wypadku takie ilości mięsnej strawy, że refleksja staje się niemożliwa. Dawniej mięso spożywane było sporadycznie. Na przykład raz w tygodniu. Porady zdrowego żywienia dalej trzymają się tej zasady. Jednak z mojej obserwacji wynika, że jeśli ktoś je mięso raz dziennie to już jest poniżej normy. Cały tabuny przyszłych zawałowców jedzą mięso trzy razy dziennie. Raz w tygodniu można się pochylić nad losem zwierzęcia, które zjadamy, ciężko to robić kilka razy dziennie. Drugi filar bezmyślności to marketing. Marketing kreuje nieprawdziwy obraz, który nasze mózgi z chęcią kupują. Człowiek ma całą masę aplikacji w mózgu, które służą zaginaniu rzeczywistość dla własnego komfortu psychicznego. Łatwo to wykorzystać, łatwo nas ogłupić. Efekt jest taki, że jesteśmy jak zombie. Mamy wyłączone mózgi. Nie myślimy. Eksperymenty prowadzone przez organizacje praw zwierząt pokazuję, że wielu ludzi całkowicie zapomina, że aby powstało mięso potrzebne są takie rzeczy jak przelew krwi, śmierć. Mięso pochodzi z supermarketu, a na pudełku są bardzo szczęśliwe zwierzątka.
Problem wegetarianizmu polega na tym, że jest zbyt radykalny w stosunku do trendu. W USA zjada się tyle kurczaków dziennie, co sto lat temu rocznie. Trend w spożywaniu mięsa to szokujący wzrost. Można przedstawić to na skali od 1 do 100, w taki sposób: kiedyś było „10” teraz jest „90”. Wegetarianizm mówi „0” i jest posądzony o zupełne oderwanie od kultury („człowiek zawsze jadł mięso”). Tymczasem ilość mięsa spożywana przez wegetarian jest znacznie bliższa ilości, jaką człowiek spożywał od „zawsze” niż u statystycznego Kowalskiego. Teraz doskonale rozumiem, że zamiast promować wegetarianizm powinno promować się postawę na poziomie „10”, czyli mięso rzadko, świadomie, z szacunkiem do zwierzęcia, które oddało życie.
Chciałem zakończyć stwierdzeniem, że spożywając mięso powinniśmy sobie wyobrazić, że spożywamy naszego ukochanego psa lub kota. Jednak, gdy wyobraziłem sobie członków mojej rodziny, czy moich znajomych, którzy posiadają zwierzęta domowe zrozumiałem, że to zupełnie niedorzeczne. Nikt z nich nie byłby w stanie wyobrazić sobie czegoś takiego. Nikt nie przełknąłby kęsa mięsa swojego zwierzaka. I to jest właśnie to. W tym jest sens mojego wpisu. W tym tkwi hipokryzja dzisiejszych czasów. Kochani, jedzcie mięso. Jeśli wam służy, jeśli wam smakuje, jeśli wychodzi wam na zdrowie. Tylko róbcie to świadomie. Tak świadomie jak byście jedli własnego pupila. Świnia z hodowli nie ustępuje mu inteligencją i poziomem emocjonalnym, więc należy jej się taki sam szacunek. Gdyby ekstremalna sytuacja zmusiła was do zabicia i zjedzenia domowego psa to jedno jest pewne: ten akt ofiary byłby pełen szacunku do zabitego stworzenia. Dokładnie taki szacunek jest obecny u wielu plemion przy konsumpcji mięsa. I powinien być obecny za każdym razem gdy na waszym stole pojawia się mięso. Z całą pewnością nawet największym fanom mięsnej strawy ograniczyło by to ilość spożywanego mięsa do bardziej racjonalnej. Z wielką korzyścią dla własnego zdrowia, dla środowiska, dla zmniejszenia ilości cierpienia na naszej planecie.
Ludzie uważają Ziemie i żyjące na niej zwierzęta za swoją własność, jestesmy aroganccy, wycinamy lasy, regulujemy rzeki, osuszamy jeziora, wyrzynamy zwierzęta lub je pod przykrywka ochrony więzimy (ZOO). ,,Jest super, wiec o co ci chodzi?”
Tradycyjne kultury łowieckie miały olbrzymi szacunek do zwierząt i wielką wiedzę na temat ich życia i zwyczajów. Kultury te wprowadzały coś w rodzaju „okresów ochronnych” na czas godów itp., dbano o populację zwierzyny. Bez tego niemożliwe było polowanie. Dziś być może resztki szacunku do zwierząt mają jeszcze ci, którzy hodują kilka sztuk na własny użytek… nie wiem. Wiem, że mimo złej prasy łowiectwa (i niechlubnych wyjątków), myśliwi, których akurat znam, mają zarówno wiedzę, jak i szacunek i zaangażowanie w dobrostan dziko żyjącej zwierzyny. (Choć łowiectwo współczesne to bardzo złożony temat i nie chciałabym tu prowokować jakieś dyskusji z niezdrowymi emocjami). Mimo że jestem wegetarianką od 20 lat, to czasem poczytuję „Łowca Polskiego” – dla informacji przyrodniczych…
Gratuluję Ci ostatnich wyników sportowych. Może to przekona niedowiarków, że na wege da się żyć i to całkiem nieźle!
Nie chce mi sie wierzyć że kiedyś było lepiej w tym temacie, raczej cywilizacja idzie ciągle do przodu, poczytaj sobie jak kiedyś traktowano ludzi, a co dopiero zwierzęta.
Podpisuję się pod tym, co napisał Jan. Nie wydaje mi się, żeby kiedyś było znacząco lepiej, niż teraz. Zapewne były grupy osób, które dbały od dobro zwierząt jak i grupy, które nie miały grama szacunku do nich – jak słusznie zauważył Jan – tak samo jak dla ludzi. Od razu przypomniały mi się lekcje historii o starożytnej Grecji i zrzucaniu niepełnosprawnych niemowląt ze skał…
Nie jestem minimalistką, choć minimalizm jako styl życia bardzo mi się podoba. Powiedziałabym raczej, że jestem „umiarkiem” 😉 Myślę, że wyznaczanie takiego trendu, który opisałeś, może trafić do szerszego grona odbiorców, niż wegetarianizm. Łatwiej zrezygnować z mięsa raz czy dwa razy w tygodniu, niż przestać go jeść w ogóle.
Wegetarianie bardzo mnie inspirują i sama staram się ograniczac mięso, ale nie wiem, czy kiedykolwiek mi się uda z niego całkowicie zrezygnować. Fajnie, że starasz się tego nie oceniać, dla niektórych rezygnacja z mięsa może być naprawdę ogromnym i trudnym wyrzeczeniem…
BTW, pisz częściej! 🙂
I ja też się zgodzę z Janem. Wpadłem w pułapkę swojej zbyt pieniackiej retoryki i to co, piszę stało się niezgodne z tym, co myślę. A mój pogląd jest tu bardzo stabilny. Ludzkość się rozwija, rośnie, dojrzewa, jest coraz mądrzejsza. Jestem w 100% przekonany, że dzisiejszy Kowalski jest znacznie mniej skłonny niż Kowalski z przed stu, tysiąca lat temu zarówno do zabicia człowieka jak i do kopnięcia psa. Podzielam optymizm dwóch słynnych wegetarian pana Leonarda Da Vinci i pana Alberta Einsteina, że to kwestia czasu kiedy ludzkość dojrzeje do takiego szacunku do zwierząt, który nie pozwoli na zabijanie. Może to jeszcze sto lat, może tysiąc, a może pięć tysięcy. Ale kiedyś musi tak być.
Mimo wszystko nasze czasy są rekordowe pod względem hipokryzji. Jest ogromny rozdźwięk między tym jak w teorii wygląda nasza etyka wobec zwierząt, a jak w praktyce. Co z tego, że jestem pewien, że większość moich przyjaciół nie potrafiłaby z premedytacją torturować zwierząt, jeśli w praktyce robią to pośrednio z zimną krwią i jedyne, co im przeszkadza to jak ktoś im pokazuje ten mechanizm. Mam wrażenie, że ta gigantyczna hipokryzja to tylko chwilowy zgrzyt, że to się wyrówna, naprawi. Jednak samo się nie zrobi. Trzeba swoim mrówczym wysiłkiem o to zadbać. I mój tekst jest taką mrówczą walką z hipokryzją.
Można mieć szacunek do zwierząt i jeść mięso, ale nie można mieć szacunku do zwierząt i jeść mięso bezmyślnie. Byle jakie, byle skąd, byle więcej.
Arek, takie pytanie uzupełniające – a ty zastanawiasz się wychodząc z domu, że zabijasz te setki owadów? Jesteś tego ciągle świadom? Czy jednak zapominasz i żyjesz akceptując to? Bo mi takie refleksje pojawiają się co jakiś czas, ale nie wyobrażam sobie myśleć o tym za każdym razem. Idąc dalej – naprawdę warto zastanawiać się za każdym razem, co przeszło zwierze które zjadam? „psuć” sobie przyjemność z jedzenia?
Ok, obiema rękoma podpisuję się pod tym, że refleksja jest potrzebna. Ale codzienne rozmyślanie o tym, że „zwierze cierpiało”, „chińskie rączki robiły” albo „afryka umiera z głodu” jest przegięciem w drugą stronę. Nie widzę szans na szczęśliwe życie bez ignorowania przynajmniej części problemów współczesnego świata. Sorry, wolę być tym barbarzyńcą który bezmyślnie wcina kurczaka, niż próbować sobie obrzydzić każdy posiłek.
Iroman, Twoje stanowisko dotyka sedna mojego tekstu. Dlaczego obrzydzić? To w tym obrzydzeniu jest hipokryzja. Jeśli sumienie mówi Ci, że śmierć tego zwierzaka była niepotrzebna to się do niej nie przyczyniaj. A jeśli uważasz, że to właściwe to obrzydzenie nie powinno się pojawiać. Myślę, że nie ma sytuacji, że większa świadomość jest gorszym rozwiązaniem niż mniejsza świadomość. Świadomość oto jem zwierzę, które żyło i odczuwało emocje, powinno spowodować, że z większą nabożnością potraktujesz każdy kęs. Przypomniała mi się scena z jabłkiem zfilmu „into the wild”. Bardzo polecam te 30 sekund: https://www.youtube.com/watch?v=zTIibbq1xd4
A odnośnie deptania owadów, to gdy zobaczę biedronkę, to ją ominę, wydłużę lub skrócę krok, może nawet się potknę. Nie traktuję uważności w chodzeniu jako upierdliwości, ale jako umiejętność, która bardzo życie wzbogaca. Życie jest o wiele piękniejsze gdy uważnie chodzimy, uważniej jemy, uważnie obserwujemy. Inna sprawa, że z tym u mnie kiepsko. Bardzo często chodzę wyrzucony w przeszłość lub w przyszłość. Zapewne dużo deptam po biedronkach gdy mam głowę w chmurach. Akceptuję to, ale akceptuję to jako sygnał, że mam dużo do nauki w temacie uważności. Co mnie cieszy, bo lubię się uczyć.
Obaj jesteśmy związani ze sportem, więc dobrze wiesz, że pędząc rowerem raczej nie da się myśleć o tym, że pod koło wpada ślimak. Świadome rozdeptanie biedronki to inna sprawa – widzę, to omijam i tu chyba nie ma dylematów moralnych.
Chodzi mi o sytuacje, gdy wychodzisz pojeździć na rowerze, patrzysz na niego, jaki on fajny, jak go lubisz, a tutaj w głowie lampka, że powstał przez wyzysk pracowników fabryk w Chinach (duże uogólnienie). Czy z taką myślą w głowie wsiądziesz na ten rower z taką samą przyjemnością? A przecież tak jak z jedzeniem mięsa – masz wybór, nie kupować, nie jeździć (albo ekstremalnie – złożyć coś samemu). Dlatego na co dzień (przy jedzeniu, czy jeździe rowerem) wolę nie być świadom. Wolę wyprzeć te myśli i tępo cieszyć się tym co robię. I tak, jest to hipokryzja. Tylko ja twierdzę, że ta hipokryzja działa na naszą korzyść i jest systemem obronnym, odpowiedzią na to, jak świat funkcjonuje. I ten komentarz, to usprawiedliwianie takiego podejścia, to też jest mechanizm obronny. I ja się ciesze, że go mam, bo inaczej bym sfiksował z tego, jak bardzo pokopany jest świat.
Moralność nie jest dzisiaj łatwa. Nie wiem, czy kiedykolwiek była. Życie bez kompromisów, bez naginania i łamania własnych zasad jest poza moim zasięgiem (nie chcę uogólniać, może ktoś jest w stanie wznieść się na wyżyny). Oszukuję sam siebie na co dzień? Zgoda, robię to i dobrze mi z tym. Mimo, że raz traktuję „mięso” jako „mięso” a innym razem jako „zabite zwierze”.
jeszcze małe dopowiedzenie: obrzydzenie, gniew, smutek, ból – nazywać można to różnie. Chodzi mi o uczucie, które towarzyszy temu, że robisz coś wbrew swoim zasadom. Jedzenie mięsa z myślą, że ten kurczak żył w strasznych warunkach i został uprzedmiotowiony to właśnie taka sytuacja. I niekoniecznie chodzi tu o fizyczne obrzydzenie i gorszy smak.