Kiedy jeszcze miałem telewizor postanowiłem obejrzeć „Amadeusza” Milosa Formana. Film leciał na Polsacie. Pora dnia, czy też nocy, była taka, że nikt poza ochroniarzem na służbie nie wpadłby na pomysł aby patrzeć w telewizor. Ja jednakowoż wpadłem. Amadeusz sam w sobie to film bardzo długi. Trwa prawie trzy godziny. Polsat zaprezentował autorską pięciogodzinną wersję. Reklamy „tego i owego” nie zajęły wiele dodatkowego czasu. To co według Polsatu miało uprzyjemnić pokaz to wielkie dawki polsatowskiej autopromocji. Podczas Amadeusza dowiedziałem się jakie problemy będą mieli bohaterowie polsatowskich seriali, który teleturniej ma najbardziej migający wystrój, czy też, że jakiś celebryta tym razem nie wystąpi w talk-show, ale wystąpi w kuchni i pokaże jak robi jajecznicę.
Wytrwałem do końca filmu. Jestem typem, który nigdy nie zaśnie jak ktoś coś do niego mówi. Poza tym naprawdę chciałem obejrzeć Amadeusza.
Teraz myślę, że w Polsacie musiał pracować jakiś bardzo dobry człowiek. Dywersant. „Wallenrod z Polsatu”. Puszczał on gigantyczne dawki materiałów autopromocyjnych, licząc na to, że mózg oglądającego musi się buntować. Zresztą podobny człowiek był też w TVN. Może byli przyjaciółmi. Razem poświęcili się misji ratowania świata. Wykorzystali wszystkie swoje siły i możliwości aby pokazywać, że w telewizji nic ciekawego się nie dzieje i nic ciekawego dziać się nie będzie.
Niestety buntownicy zostali złapani i straceni. Może dlatego, że uratowani przez Wallenroda, zamiast siedzieć cicho, zaczęli radosny pląs „ale fajnie bez tych telewizorów”. Ktoś to musiał zauważyć. Ktoś musiał zadziałać. W życie wchodzą nowe przepisy, autopromocja ma być limitowana. Do tej pory było tak, że tylko ilość reklam była limitowana. 12 minut na godzinę. Teraz w tych 12 minutach ma się zmieścić również autopromocja. Miło wiedzieć, że ktoś dba o to żeby ludzie siedzieli przed telewizorem zamiast mieć inne (znaczy głupsze) pomysły.
Już niedługo nastaną smutne czasy. Okrojona, ocenzurowana wersja „Amadeusza” zostanie pozbawiona najistotniejszego przesłania. Nie będzie już komunikatu: „jeśli w najbliższym miesiącu masz zamiar nacisnąć „power on” w pilocie, to zobacz jakie dno cię czeka! Uwaga, lecimy” „Beznadziejne prawda? Ale to nie wszystko, mamy jeszcze lepsze – zobacz to” itd
Och 🙂 czego to sie nie robi ku uciesze gawiedzi.
„Power off” wcisnęłam jakieś 7 lat temu. Hm…żyje, bardzo fajnie żyje.
Ja telewizorny power on zmieniłem ta podobny, komputerny. Z deszczu pod rynnę.