Wegetarianizm i alkoholizm

Trafiłem ostatnio na diagram o problemach wywołanych przez mięsną dietę. Nie ma dwóch największych według mnie wad mięsożerstwa, uno: cierpienie zwierząt, duo: większe szanse na raka, zawał, cukrzycę, ale są za to zoonozy, czyli choroby odzwierzęce. Czy jest na sali zamiłowany mięsożerca, u którego pandemia covid-19 wywołała myśl o zmianie diety?

Cofam czas wstecz i wracam do swoich początków, jak to się stało, że w mojej głowie pojawiła się odpowiednia myśl? Najpierw, przez 31 lat życia mózg po prostu nie pracował. Totalna bezmyślność, robię to samo, co wszyscy. Dużo szczęścia i odrobina otwartości spowodowały, że odpowiednie nasiono dostało się do czaszki. Przez około rok kiełkowało i prowokowało do rzetelnej analizy faktów, aż w końcu dźwignia przeskoczyła. Poprawę komfortu życia mogę porównać z wyjęciem kolca z dupy. Wszystko lepiej, zdrowiej, smaczniej, ciekawiej, mądrzej.

Najtrudniejszy element bycia wege to obserwacja jak inni chodzą z kolcem w dupie. Na początku człowiek ma wielką ochotę pomóc. To takie proste! Wystarczy wyjąć! Obsesyjna misja ratowania świata poparta faktem, że skoro przekonałem głupola-siebie to przekonam też innych. Po wielu lekcjach pokory niedoszły superhero uczy się, że ludzie nie chcą, bardzo, bardzo, nic chcą myśleć. Dużo łatwiej jest uznać, że kolec w dupie to przyjemność niż powalczyć z programem wgranym do mózgu.  Mam teorię, że jeśli ktoś zacznie myśleć to nie ma odwrotu.  Zajmie to rok u wolno myślących, miesiąc u szybko, dziesięć lat u myślącego bardzo wolno, ale jeśli proces myślowy zostanie włączony to dojdzie do wielkiej zmiany w podejściu do diety. Jeśli u Ciebie nie doszło, to znaczy, że proces myślowy nie został uruchomiony, ewentualnie jest „in progress”.

Przesadzam? Gdyby moja teoria była prawdziwa, to 1/2 świata byłaby już wege! No tak, coś tu nie gra. Obronię się uwzględniając w grupie „bez odwrotu” osoby „semi-wege”. Znam dużo osób, które znają dobrze fakty, nie powielają głupot o zaletach mięsa, ograniczają mięso jeśli to możliwe i wygodne, ale jeśli niemożliwe albo niewygodne (np u ukochanej babci na obiadku) to nie robią problemów i jedzą. I tu pojawia się alkoholizm. W języku alkoholizmu sprawy wyglądają tak:

  1. Wegetarianin i weganin –  abstynent i szalony abstynent
  2. Semiwegetarianin –  pije sporadycznie niewielkie ilości, dobrze rozumie szkodliwość
  3. Mięsoholik –  alkoholik, wlewa w siebie tyle ile da rady, wódka na śniadanie, obiad i kolację

Myślę, że obrońcy praw zwierząt czy zwykli wege prześladowcy domowych obiadów powinni mniej promować abstynencje, a bardziej ratować ludzkość od mięsoholizmu.  Tracimy sojusznika, który jest z nami, rozumie naukowe fakty,  tylko nie ma w sobie tak wielkiej potrzeby buntu i podążania off-stream.

Na koniec życzenia dla wszystkich mięsoholików aby mieli odrobinę szczęścia i otwartości, która uruchomi procesy myślowe. Mózg ma wzniesienie ogromne barykady przy przycisku „włącz”, perspektywa trafienia do dogmatycznej sekty abstynentów jest przerażająca. Jednak nie trzeba się aż tak bardzo bać. Dużo większe szanse są na trafienie do grupy semi-wege, gdzie dalej nie ma żadnych ograniczeń. „Róbta co chceta”, tylko „Róbta co chceta znacznie mądrzej”.

 

Informacje o arrec

przez wielu uważany za wariata, przez siebie samego za osobę dużo za ostrożną...
Ten wpis został opublikowany w kategorii Antyporadnik i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz