Dwa dni temu poprawiłem swój rekord w maratonie o marne 16 sekund, co pchnęło moje zarozumialstwo w rewiry potrzeb napisania poradnika. Poradnika o bieganiu. Już w pierwszej poradzie chcę wszystkich przed swoją wiedzą uchronić, jednak fakt jest faktem, biegowe objawienie ma miejsce w mojej głowie. Dobrze. To lecimy z mądrościami samozwańczego guru:
1. Nie słuchaj nikogo
Porada numer jeden, którą każdy biegacz powinien mieć wytatuowaną na czole. Wszystkie porady biegowe są warte tyle samo, czyli nic. Zero. Bieganie, tak jak i życie jest zbyt indywidualną sprawą aby można było znaleźć choć jedną uniwersalną poradę. Serio nie ma ani jednej. Odnośnie rad ostrożnie, ostrożnie, ostrożnie. Największą ostrożność należy zachować przy ekspertach. Jeśli sąsiadka, która nigdy nie przebiegła nawet metra do autobusu da nam biegową radę to nie jesteśmy narażeni na bezmyślność. Będziemy analizować. Dokładnie tak samo powinniśmy analizować porady wszelkich ekspertów. Start z założenia „straszne bzdury” a dopiero potem, jeśli mamy ochotę i odrobinę dobrej woli przymierzenie do własnej skóry.
Nie chcę tym samym krytykować dawania rad. Sam skorzystałem z wielu mądrych rad i teraz daję wszystkim najmądrzejszą poradę dla biegów długodystansowych jaka istnieje we wszechświecie „nie jedz mięsa” 🙂 Jednak w każdej poradzie jest permanentna skaza, doradca nie wie czego TY chcesz, nie wie czego TY potrzebujesz. I nie chodzi tu tylko o głupie technikalia typu długość kroku, jest tu też wielki świat psychologiczny, czy metafizyczny. Możesz szukać w bieganiu radości i relaksu, a możesz cierpienia i napięcia. Kto może to wiedzieć? Tylko Ty.
2. Słuchaj siebie
To najgłupsza porada nie tylko w kontekście biegania, ale i wszystkiego. Jest to zarazem porada najmądrzejsza. Głupia, bo to oczywiste, że należy słuchać siebie i głupia, bo to niewykonalne. Stwór o nazwie „siebie” to milion różnych głosów, najczęściej całkowicie ze sobą sprzecznych. Wybiegamy z domu i „siebie” mówi do nas: dzisiaj czujesz się słabo, zrób krótki i spokojny bieg, ale za chwilę inne „siebie” rzuca: to dobra okazja aby się nagiąć, wyjść poza strefę komfortu, umorduj się dzisiaj w trupa! Po chwili pojawiają się jeszcze inne „siebie” z nowymi pomysłami. Już dużo łatwiej jest słuchać poradnika czy trenera, którzy nie ułożą planu pod ciebie, ale przynajmniej otrzymasz zrozumiałą komendę, co robić.
Oczywiście nie jestem mistrzem słuchania siebie. Nie mam też sprawdzonych rad, który głos z miliona „siebie” należy wybrać. Staram się. Wychodzę z domu, zaczynam biec i pozwalam aby sprawy działy się same. Nie biegam według planu i metod. Jestem przekonany, że słuchanie siebie to klucz do przyjemnego biegania, a nieumiejętność radzenia sobie z sobą wrzuca w ciasne schematy, kontuzje i problemy. Może jedyna moja rada w słuchaniu siebie, to dać sobie czas. Biegać, biegać, biegać. Z każdym kilometrem będziemy mniej myśleć, co robić, a bardziej czuć. Zapewne praktykowanie medytacji też w tym pomoże. Ale sam też bieg jest dobrą medytacją, jeśli potrafimy biegać z głową wolną od rozważań o sprawach bieżących.
3. Trzeba mieć jakieś cele. W nosie.
To jest naprawdę tak, że dobrze mieć cel. I naprawdę tak, że najlepszym miejscem dla niego jest nos. Cele są przyczyną samych problemów. Jednak musimy w coś celować aby gdziekolwiek rzucić. Dla mnie cel jest jak sztućce, a bieganie jak jedzenie. Największy problem to pomylić te dwie rzeczy. Cele stają się najważniejsze, co rodzi szereg frustracji i zniechęcenia. Niezależnie czy nie można celu osiągnąć czy też cel osiągany jest zbyt szybko. Klasyczny przypadek to gdy ktoś przebiegł pierwszy maraton i przestaje biegać. Cel wykonany, motywacja spada do zera.
Gdybym miał do wyboru przejmować się celami i nie mieć celów to bym wybrał nie mieć. Tak samo jakbym wolał zjeść zupę z podłogi niż zjeść łyżkę i miskę.
Cele to bezwartościowy pokarm dla naszych dusz. Ludzie, którzy na takiej diecie żyją stają się obsesyjni i przewidywalni jak zombie. Może popularność kulturowa zombie wyniki z epidemii celów. Na pewno w bieganiu cele stały się tak samo modne jak w karierze. Wszystkim, którzy będę bronić celów od razu odpowiem, tak wiem, że to działa. Wiem, że zombie potrafi dopiąc swego. Tylko uważam, że zupełnie nie o to w tym wszystkim chodzi.
4. Zabawa
Jeśli powiem, że zabawa to cel biegania to od razu powinien złapać siebie za kark i kopnąć do punktu trzeciego. Zabawa może być wyjątkowo upierdliwym celem, który będzie rozwalał nam całą przyjemność. Dlaczego mnie to nie bawi? Co robię źle? Właśnie! Doskonałe pytanie, co robię źle? Odpowiem drukowanymi: NIE MOŻNA NIC ROBIĆ ŹLE W BIEGANIU. I w tym sensie jest to zabawa. Myślę, że nie czyta tego żaden Kenijczyk trenujący na rekord świata, poza takimi przypadkami powinniśmy do biegania podchodzić jak do zabawy w chowanego. Założenie, że ktoś robi tu błędy, które trzeba korygować jest totalnie głupawe! Oczywiście jedni będą chować się lepiej, a inni gorzej, co jest właśnie elementem zabawy. Wszystko będzie pięknie i zabawanie, póki ktoś się nie zepnie i nie weźmie tego na serio.
5. Biegaj
To już ostatnia porada guru Arka. Człeku biegaj! Masz silnik stworzony do biegania i jeśli nie biegasz to jesteś jak auto, które rdzewieje. Nie musisz uprawiać dyscypliny zwanej bieganiem, która robi z biegania cel sam w sobie. Możesz biegać za piłką, za dzieckiem, za koleżanką, przed koleżanką, przed kanarem. Ale biegaj! Nie rdzewiej. To ważniejsze dla higieny życia niż zdrowa dieta, mycie ciała, brak nałogów i zdrowy sen – razem wzięte. Serio tak myślę.
Trochę te punkty się zazębiają 🙂 Ostatni najlepszy. Choć bym rozszerzył teorię do ruchu. Ruch to życie.
Pozdrawiam.
16 sekund przy maratonie może oznaczać, że po prostu zrobiłeś sobie krótszą przerwę przy wodopoju niż poprzednio 😛 Ale tak czy inaczej jest progres, ja w tym roku w ogóle nie zebrałem się do powtórzenia maratonu. Może na jesieni. Pozdrawiam 😀
O rany! Znów dałam się nabrać. Czytam o niczym i nie mogę się od tego oderwać. Ależ Ty, Arku potrafisz lać wodę…
No jasne, że biegam. W czerwcu stuknie mi 10 lat od pierwszego startu w biegu na dychę. Co to była za dycha! O mało ducha nie wyzionęłam. W międzyczasie była cała masa życiówek i cała masa spadków formy, kilka kilo(gramów) w tę, potem kilka kilo w tamtą. Kiedyś z mięsem, teraz vege. Kiedyś z celami, pulsometrami, zegarkami, książką Skarżyńskiego i tabelką treningową, teraz bez niczego. No, prawie. Buty i jakiś ciuch zawsze warto mieć na sobie. A przede wszystkim wolną głowę, kupę przyjaciół, z którymi zawsze tych parę kilo(metrów) można przegadać przy okazji leśnej przebieżki czy jakiegoś asfaltowego startu. Nic nie poprawiam poza własnym samopoczuciem. I wystarczy.
Pozdrawiam!
Naturalna droga tego kto biega to droga od miesa w strone lekkich i pelnych witamin i antyoksydantow potraw. Nie trzeba ideologii w to mieszac. Fajny tekst, w koncu bez ideologizowania w te czy w inna strone. Ten kto siedzi, statycznie, bedzie sie opowiadal za miesem i pelnym korytem roznosci. Tylko 3 komenty na tak dobry tekst, to mowi, ze ludzie leca na polaryzacje pogladow oraz ploteczkiskandaliki. Jak bedziesz tak pisal, niewielu bedzie czytac:) wiec daj jakas ploteczke albo cos fajngeo np. ze biegasz w weganskich butach i jakie sa fajne przezycia w nich.