Po filmie „Moje rzeczy” mój przyjaciel powiedział, że film dobrze pokazuje jak minimaliści „wiszą” na innych. Minimalizm jest możliwy ponieważ inni ludzie pomagają i pożyczają. Tak jakby społeczeństwo składało się z części ciężko pracującej na własny dobytek i części pasożytniczo podczepiającej się pod dobytek innych. Zgadzam się z obrazem pożyczających minimalistów. Jednak inaczej definiuję pasożytnictwo. Według mnie głównym problemem jest nadmiar. Za dużo aut na parkingach, za dużo sprzętów w domach i na śmietnikach, za dużo ubrań w szafach, za dużo wszystkiego. Gdyby ludzkość podzielić na bakterie produkujące śmieci i bakterie utylizujące śmieci to problemem jest drastyczny nadmiar produkujących. Nadmierna konsumpcja to jest dla mnie pasożytnictwo. Sytuacja, że na osiedlu jest jeden samochód i kilkanaście „rodzin minimalistycznych”, które na tym samochodzie żerują jest bardzo mało prawdopodobna. Każdy chce sam dokonać aktu konsumpcji, mieć to coś na własność, jeszcze lepiej jak kilka sztuk. Niewiele osób potrafi docenić umiar i dobrowolnie mieć mało. Tak wyglądała moja standardowa argumentacja na zarzut, że minimalizm to wykorzystywanie innych. Jednak ostatnio zdałem sobie sprawę jakie to niedorzeczne. Minimaliści pożyczają? Na Boga! wszyscy rodzimy się goli i goli umieramy. Wszystko, co posiadamy jest nasze tylko przez pewien okres. Wszystko jest pożyczone.
Łatwo napisać „wszystko pożyczone”, wystarczy jednak spojrzeć na ukochany rower aby zmienić perspektywę. MÓJ rower, MOJE emocje z nim związane, MOJE przygody z nim związane. Ubóstwiam go do granic rozsądku. W wakacje oparłem rower o wysoki, kamienny mur. Na mur wdrapał się mój syn i idąc po murze strącił wielki kamień, który uderzył w ramę. Zabolało bardziej niż jakbym sam dostał w zęby. I ten MÓJ ukochany rower to rower pożyczony? Od kogo? Od Boga? od pana? od świata? od społeczeństwa? od szczęścia? od losu? od sytuacji? od „grupy trzymającej władzę”? od kosmitów? a może od rdzy, co go w końcu zje? od złodzieja, co go w końcu ukradnie? czy od tira, co go w końcu rozjedzie? Ok, bez wielkiej filozofii, nie ważne od kogo czy od czego, ważne, że mam okresowo, nasz związek nie jest na zawsze, cieszymy się sobą póki możemy, a w końcu będziemy musieli się rozstać.
To tylko słowa: „własny” lub „pożyczony”. Nie ma większego znaczenia jakiego słowa użyję, ważne, że stoi obok mnie, że jak mam ochotę to mogę na nim gdzieś pojechać. Jednak za nazwą idzie sposób myślenia, podejście. Podejście „posiadam” lub podejście „pożyczam”. Dwa przeciwległe bieguny. Wyobraźcie sobie bogacza, który stoi nad willą z basenem i w programie tv o bogaczach z willą z basenem mówi „to wszystko nie jest moje, wszystko pożyczyłem i będę musiał oddać”. Raczej usłyszymy „moje! moje! moje!”. Często okraszone „sam do tego doszedłem”. Zauważyłem, że w 99% przypadków ludzie, którzy lubią podkreślać jak sami do wszystkiego doszli mieli wyjątkowo mały wpływ na sytuację. Natomiast ludzie, którzy rzeczywiście wykazali się wyjątkową odwagą i determinacją cały czas podkreślają udział osób trzecich. Winston Churchill powiedział, że „samemu do czegoś dojść” to jakby wejść do wiadra i samemu się ponieść. Mój ulubiony przykład bogacza, który ciężką pracą „sam zrobił wszystko” to drugi Lebowski z filmu „Big Lebowski”. Bogacz Lebowski zostanie zdemaskowany, jednak najzabawniejsze jest to, że nic to nie zmienia. Luzak Lebowski od początku był pod zerowym wrażeniem przechwałek, a bogacz Lebowski dalej będzie opowiadał, jak to ciężką pracą doszedł do swojej pozycji. Sam mocno w to wierzy, a wiara ma to do siebie, że przejawia niewielkie zainteresowanie faktami.
Wszystkie różnice w postawach „posiadam” i „pożyczam” sprowadzają się do jednej: do cierpienia. Postawa „posiadam” to oczekiwania, to roszczenia, to lęki, to chciwość, to cierpienie. Postawa „pożyczam” to spokój umysłu, to szczęście, to wolność.
Nie idealizuję tu swojego sposobu myślenia, ponieważ nie potrafię tak myśleć . Własną postawę wobec przedmiotów, ludzi, życia oceniam na 80% posiadam i 20% pożyczam. Cierpię nawet przy małych stratach. Nie potrafię odpuścić, oddać, dzielić się. Bardzo daleko mi do ludzi, którym otwarty umysł pozwala na to, że chociażby w połowie doszli do zrozumienia, że byli, są i będą nadzy, że wszystko pożyczają. Ważne dla mnie jest to, że chcę się takiej postawy uczyć. Chcę wszystko pożyczać.
kilka przeprowadzek i stosunek posiadam-pożyczam zmienia się na korzyść pożyczam… niestety nie dla wyższych celów, ale z czystego lenistwa… „bo kto to cholerstwo będzie dźwigał przy kolejnej ;)”
Lubię Twój sposób myślenia 🙂 dlatego regularnie tu zaglądam.
Myślę czasem, że im więcej przedmiotów wkoło człowieka, tym mniej empatii dla ludzi i świata w jego postawie.
Minimalizm nie idzie w parze z rodziną?
Niezmiennie dotyka (denerwuje) mnie określenie „moje” albo „posiadam”. Zwykle bowiem przekłada się to na „nie szanuję”, „niszczę”, „jestem ponad”, „ja, ja, ja”.
„Co masz czego byś nie otrzymał” to właśnie to o czym piszesz. Tak, pożyczam właściwie wszystko czym dysponuję i to pozwala mi się nie uzależniać się od rzeczy równocześnie je szanując. Po co wyrzucać dobre, górskie buty – bo kolory wyblakły i już nie są takie jak w sklepie? Co innego jest trząść się o rower a co innego bezmyślnie nim rzucać „bo przecież jest mój”.
Gdy czasem zdarza mi się wejść do centrum handlowego zawsze zastanawia mnie jak ludzie to robią, że chodzą nieustannie w nowych-dopiero-co-ze-sklepu rzeczach? Popatrzeć w każdym razie przyjemnie;).
Minimalizm idzie jak najbardziej w parze z rodziną – po prostu mieszkając na skończonej powierzchni nie da się bez ustanku obrastać w rzeczy – ludzie się w końcu nie zmieszczą;). Przeprowadzki /remonty to praktyczna nauka praktyczności. Łatwiej jest też się dzielić.
I jeszcze z innej beczki, a propos ‚wiszenia na innych’: proszę Państwa, wspólkonsumpcja!
Nie umiem wiercić dziurek w ścianach, więc z konieczności ‚wiszę’ na kolegach, którzy posiadają wiertarki i umiejętność wiercenia 😀 Mam za to szajbę na punkcie gotowania, więc na pewno posiadam więcej sprzętu niż przeciętny zjadacz soczewicy. Czy sprzęt ten jest używany 24/7? Jasne ze nie – zatem nie ma problemu, żeby ktoś sobie na mnie ‚powisiał’. Kiedyś nic nie było i ludzie sobie normalnie pożyczali różne sprzęty, jeśli akurat mieli. Teraz wszystko jest względnie tanie, wiec zrobiła się taka atmosfera, ze jak chcesz czegoś użyć, to musisz to kupić. To zwyczajnie głupie, i nie trzeba być minimalista, żeby to zauważyć.
Jeśli ktoś nie zna „Nocy w Lizbonie” Remarque’a, to gorąco polecam. Motyw posiadania i nieposiadania przewija się przez całą książkę. „I co właściwie do nas należy? Po co tak wiele hałasu o rzeczy, które w najlepszym wypadku zostały nam tylko na jakiś czas wypożyczone; i po co tyle się mówi, że więcej lub mniej się posiada, wtedy gdy oszukańcze słowo ‚posiadać’ znaczy tyle, co wziąć w objęcia powietrze?”
Bardzo ciekawy wpis, podobnie jak wycieczka na super lekko, którą opisywałeś w Rowertourze 😉
Sam małymi krokami, lecz sukcesywnie dążę do minimalizmu. Niestety jeśli chodzi o rowery, to nie lubię pożyczyć komuś, ani od kogoś. Nie chodzi o kwoty wydane na sprzęt czy potencjalne zniszczenia jakim może on ulec. Swoje rowery traktuję bardzo osobiście, przez to ile namęczyłem się z dostosowaniem ich pod siebie tzn. wymianami mostka, ustawianiem baranka, wysokości siodełka, przesunięcia siodełka czy ustawienia klamko-manetek, żeby potem znów musieć wszystko sprawdzać i ustawiać. Posiadam trzy rowery, jeden z nich to mieszczuch z koszykiem i bagażnikiem. Ten rower pożyczę każdemu, jednak pożyczanie tamtych powoduje u mnie utracenie strefy komfortu do tego stopnia, że czuję się podle gdy zgodzę się go komuś pożyczyć…