Lubię pisać na przykładzie dawnej osady. Wyobraźmy sobie osadę. Wyobraźmy sobie, że istnieje w niej magazyn centralny. Leżą w nim wszystkie materiały i narzędzia potrzebne do pracy. Wszyscy rano idą do magazynu biorą potrzebne akcesoria i idą pracować. Stolarz bierze drewno i narzędzia, piekarz worek mąki, ksiądz walizkę liturgiczną itd. Wróćmy do naszych czasów. Wyobraźmy sobie, że nasza praca zarobkowa to tylko poranna przechadzka do magazynu centralnego. Tam otrzymujemy akcesoria potrzebne do pracy i dopiero wtedy zaczynamy pracować. Akcesoria to pieniądze. A nasza prawdziwa praca to konsumpcja, wydawanie pieniędzy.
To tylko socjologiczne koncepcja. Nie jest to jednak radosny wymysł przy alkoholowej dyspucie, tylko koncept forsowany przez profesorskie mózgi. Niezależnie od źródła narodzin koncepcji, warto się nad nią zastanowić. Każda świeża koncepcja to uczta dla mózgu lubiącego myślenia. Na początek warto to zrozumieć. Pisałem o tym dwa lata temu i wtedy jeszcze to do mnie nie docierało. Teraz dalej nie dociera. Mój mózg nie jest w stanie tego objąć. Że jak? Że jak siedzę 8 godzin w biurze to nie jest to praca, tylko praca jest wtedy gdy kupuję iPhona?
Rozumiem logiczne powody nazywania konsumpcji pracą. Jest to dosyć proste. Mimo wszystko nie jestem w stanie tego poczuć. Mój mózg nie jest w stanie obrócić myślenia aż tak bardzo. No dobrze, ustalmy powody. Zacznijmy od czasów gdy praca była pracą. Od pracy zależy dobrostan społeczeństwa. W dawnej osadzie jak wszyscy pracowali dobrze to było, co jeść i stoły były proste. Dlatego pracą było pieczenie chleba i zbijanie stołu. Teraz większość zawodów robi rzeczy zupełnie niepotrzebne. Nie ma żadnego znaczenia, która korporacja ma lepszego prawnika, marketingowca czy księgowego. Jeśli producent ciastek zbankrutuje to ludzkości nie grozi brak ciastek w sklepach. Ludzkości grozi raczej za dużo ciastek (żywność w koszach na śmieci), za dużo zużytych opakowań ciastek i za dużo zużytych materiałów reklamowych na ciastka. Polecam artykuł o tzw bullshit jobs (gówno warte prace) antropologa z London School of Economics. Najważniejsze: gdyby miliony ludzi przestały robić to, co nazywają pracą, to nic by się nie stało. Dalej byłoby co zjeść, w co się ubrać, dalej świeciłyby latarnie. Gdyby jednak te same miliony nagle przestały konsumować to byłby kryzys i chaos nie do opisania. Dlatego twoją pracą jest kupno iPhona.
Co z tego wynika? To, że porządny i pracowity obywatel to taki, który dużo konsumuje. Zmieniaj urządzenia, gdy tylko pojawi się nowsza wersja, kupuje wszystkie gadżety, z ubraniami podążaj za modą, trzymaj tony nieużywanego sprzętu sportowego, poddawaj się każdej marketingowej sugestii – to przepis na rzetelnego i pracowitego członka osady. A co z minimalizmem? Skoro namawia ludzi aby przestali konsumować (pracować) to jawnie uderza w dobrostan społeczeństwa. Wszyscy płyniemy na statku, która ma taki, a nie inny system napędowy i albo jak reszta niewolników wiosłujesz ciężko (konsumujesz ciężko) albo przyczyniasz się do zatonięcia statku. Jeśli sam nie wiosłujesz to jeszcze pół biedy. Ale dlaczego krzyczysz do innych: „przestańcie wiosłować!“?
Można w taki krytyczny sposób spojrzeć na minimalizm. Minimaliści chcą rozbić statek. To niebezpieczne i nieodpowiedzialne jednostki. Mam tego świadomość. I dalej kocham minimalizm. Chcę rozbić ten statek. Uważam system funkcjonuje w sposób kretyński. To jak napisał antropolog z London School of Economics: „tak jakby ktoś wymyślał bezsensowne zadania tylko po to, aby każdy z nas miał się czym zająć.“ Cała sytuacja wynika z faktu że oddajemy pracę maszynom, dalej uważając, że człowiek powinien ciężko pracować. Rodzi to szereg patologii. I jeśli takie patologie jak wieczny pośpiech i fatalna higiena życia nie muszą komuś przeszkadzać, tak koszty dla środowiska powinny już każdemu. PKB musi rosnąć aby statek mógł płynąć. A wzrost nie może być nieskończony, ponieważ mamy ograniczone zasoby. Sytuacja jest zabawna ponieważ jak nie będziemy coraz mocniej konsumować to katastrofa i jeśli będziemy coraz mocniej konsumować to katastrofa. Z dwojga złego ludzkość wybiera mocniej konsumować, bo jest ogólne podejrzenie, że ekolodzy przesadzają, że tak naprawdę jest jeszcze sporo czasu. Tymczasem nawet jeśli czas jeszcze jest, to jest to jakiś czas, a nie nieskończoność. System i tak trzeba będzie w końcu zmienić. Tak jak trzeba w końcu podnieść tyłek z kanapy i wyrzucić śmieci. Odwlekanie to tylko coraz większy smród.
A co trzeba zrobić? Znaleźć system innego podziału dóbr niż konkurowanie ze sobą. Uwaga: nie uważam, że system konkurowania o dobra jest zły. Jest dobry. Jest sprawiedliwy. Pieniądze dostają ludzie zaradni, inteligentni, pracowici. O pieniądze trzeba powalczyć, być lepszym od innych. Ten doskonały patent sprawdzał się przez wiele wieków, umożliwił ludzkości rozwój. Jednak w pewnym momencie zaczął istnieć dla samego swojego istnienia. Nie ma już pracy do wykonywania, więc ludzkość ściga się w wirtualnych konkurencjach. Tak jakby wszyscy dostali podręcznik z zadaniami z matematyki. Jak w szkole. Klasówka i zamiast ocen wypłaty. Jest to ciągle sprawiedliwe, znam ludzi robiących kariery w korporacji i wiem, że to bystre umysły. Nawet jeśli robią gówno warte prace to robią je naprawdę dobrze. Wygrywają w sprawiedliwym wyścigu. Jednak wyścig zamiast stawać się prostszy, staje się coraz trudniejszy. Trzeba rozwiązywać coraz więcej zadań z podręcznika i trzeba być w tym rozwiązywaniu coraz lepszym. Ludzie harują od rano do nocy i jeszcze w weekendy jeżdżą na szkolenie po to aby być najlepszym w zadnich, których jednym sensem jest ustalenie kto jest lepszy, komu się należy.
No tak jak inaczej dzielić dobra inaczej niż przez konkurowanie? Rozwiązanie jest tylko jedno: za bycie człowiekiem. Tak samo jak twój kot dostaje swoją pensje za bycie kotem. Może niedługo to się już zacznie w Szwajcarii. Stać nas na to. Nie jest to fantasmagoria. Skoro kiedyś stworzenie jednej pary butów wymagało wielu godzin pracy, a teraz są to sekundy to stać nas odpoczywanie, na nic nie robienie. Nie jest to problem ekonomiczny, jest to problem społeczny, a nawet psychologiczny. Pieniądze za nic, życie za nic – to wydaje się nam niemożliwe, niesprawiedliwe, złe. Co z zakodowaną w mózgu pochwałą pracy, co z dogmatem „trzeba pracować?”. Nasze mózgi nie są w stanie uwierzyć, że człowiek ma możliwość po prostu się lenić i sobie żyć. Ale muszą uwierzyć. Mówiąc dokładniej, muszą w to uwierzyć zanim całkowicie zdewastujemy swoje miejsce życia, planetę Ziemia. Wyścig wygląda tak, co będzie pierwsze: czy zmienimy sposób myślenia, czy się zatrujemy. I dodam, że nie chodzi tu o komunizm. Nie chodzi o wszystkim po równo. Zresztą komunizm miał jeszcze większego bzika w hołubieniu pracy niż kapitalizm. Chodzi o założenie, że człowiek nie musi pracować. Ale jeśli chce to nikt przecież nie przeszkodzi. Jeśli zależy mu aby mieć najlepszy samochód na ulicy, to proszę bardzo.
Żeby nie było tak fanatycznie, to dodam, że nie jestem 100% pewny czy mam rację. Być może system, w których nie musimy robić bezsensownych prac po to aby utrzymać zasadę konkurowania o dobra – to jeszcze większa katastrofa. Taką hipotezą miał też Bertrand Russell. Ludzkość plus wielkie ilości czasu wolnego to być może największa tragedia. Być może homo sapiens musi chodzić w kieracie, bo inaczej kompletnie zeświruje. Być może bullshit jobs uchroniły nas przed końcem ludzkości. Być może póki ludzkość potrafi sobie znaleźć zajęcie (choćby absurdalne) to może egzystować, a tylko jednostki radzą sobie dobrze z czasem wolnym. Ja tak nie myślę. Uważam, że każdy człowiek ma potencjał i każdy by sobie znalazł zajęcie. Emeryci nie pracują i nie ma to destruktywnego wpływu ani na ich psychikę, ani na gospodarkę, ani na porządek społeczny. Według mnie dalibyśmy sobie radę z czasem wolnym. I im szybciej otworzymy oczy na bezsens obecnej sytuacji tym lepiej.
Nie jestem pewien ale chyba Max Weber pisał, że „pochwała pracowitości” to wynalazek etyki protestanckiej. Wielcy ludzie oświecenia apelowali do ówczesnych władców katolickiego zabobonu o likwidację w pierwszym rzędzie zakonów kontemplacyjnych jako siedliska aspołecznych nierobów.
Wkładasz kij w mrowisko :). Piszesz o korpo i bullshit jobs. A co z pracami typu lekarz, spawacz, kierowca, no i rolnik – najważniejszy zawód świata (widziałam reklamę z takim hasłem – miodzio)? Na pewno moglibyśmy wszyscy mniej pracować, ale na szczęście* zawsze coś do zrobienia będzie. A wiesz, że są też ludzie, którzy lubią pracować? Kochają to, co robią? Pieniądze są dla nich mniej ważne od satysfakcji i co dzień rano wstają z entuzjazmem? Hm, napiszesz kiedyś o takich wariatach? 😉
(* na szczęście dla tych właśnie wariatów)
A co do emerytów. Przypomina mi się mój nieżyjący już Dziadek, który pracował zawodowo jeszcze długie lata po przejściu na emeryturę. A w domu albo na działce nie umiał usiedzieć – zawsze coś robił. Kopał grządki, gotował coś, obierał jarzyny, naprawiał jakiś sprzęt. Jeśli usiadł bezczynnie, to był znak, że chyba jest chory. 😉
Ale nikt nikomu nie zakazuje pracować. Chodzi o zrozumienie, że przy obecnym rozwoju technologicznym MOŻNA pracować znacznie mniej.
Jasne, ja rozumiem tezy artykułu i to, że można pracować mniej. 🙂 Niestety alternatywa dla wielu osób (tak przynajmniej wynika z rozmów ze znajomymi pracującymi w korpo) jest taka: albo pracujesz po 14 h na dobę i zarabiasz kupę kasy albo nie pracujesz w ogóle. Nie mają szans przejść na pół etatu albo pracować mniej/krócej. Raz dają paluszek, szef ciągnie za rękę. To wynika między innymi z tego, że jeśli firma zatrudni kogoś wydajnego i płaci za niego wysokie składki choćby ZUS oraz utrzymuje stanowisko pracy, to wyciska pracownika jak cytrynę. Nie chce mnożyć tych stanowisk. Jakiś pomysł dla tak uwikłanych znajomych? Ja naprawdę chętnie im coś podpowiem, bo gadamy o tym czasem godzinami. I nikt nie ma pomysłu.
Tofalaria, polecam ten artykuł, do którego link jest w tekście. Tam jest to dobrze opisane, jest cała masa prac, które są społecznie użyteczne, a nawet niezbędne, na dodatek i tu cytat z artykułu: „panuje generalna zasada, że im bardziej, obiektywnie patrząc, jakaś praca jest pożyteczna dla ogółu, tym mniej należy za nią płacić.” i drugi cytat „Mówcie co chcecie o pielęgniarkach, śmieciarzach czy mechanikach, ale jest sprawą oczywistą, że gdyby oni wszyscy nagle rozpłynęli się w powietrzu, skutki byłyby natychmiastowe i katastrofalne. Świat bez nauczycieli czy magazynierów miałby nie lada kłopoty i nawet bez pisarzy science fiction czy muzyków ska byłby zwyczajnie mniej wartościowym miejscem. Nie jest do końca jasne, jak bardzo ludzkość cierpiałaby w świecie, w którym przestaliby istnieć prezesi funduszy inwestycyjnych, lobbyści, spece od kreowania wizerunku, aktuariusze, telemarketerzy, komornicy czy radcy prawni (wielu podejrzewa, że stan rzecz znacząco by się wówczas poprawił).”
Chciałem napisać w tekście o tym, że nie wszystkie etaty to bullshit jobs, że sporo ludzi jeszcze naprawdę coś robi – jednak tekst i tak jest długi jak pyton siatkowy 🙂
A odnośnie kopania grządek to oto właśnie chodzi. Ja myślę, że ludzi by to bardzo uruchomiło . Zamiast dzwonić do ludzi i ich nękać żeby zamówili kartę kredytową mogli by kopać grządki czy też odkryć różne formy wolontariatu, czyli de facto coś robić, pracować.
No dobrze, ale jeśli nie będę robić swojej bullshitpracy, to z czego niby mam żyć? W końcu nawet zasiłki dla bezrobotnych są finansowane przez takich jak ja, czyli wykonujących mniej lub bardziej potrzebną pracę. W dużej mierze zgadzam się z samą ideą, ale mój mózg nie ogarnia alternatywy dla obecnego systemu. Jeśli np. wszyscy rzuciliby pracę i konsumpcjonizm już dziś, przecież nie byłoby gdzie (za co) mieszkać ani za co jeść. Rozumiem jednak, że jakby obniżyć koszty życia, możnaby wyżyć na pół etatu, przestać gonić i polepszyć higienę życia. Oj, drażliwy to dla mnie temat, chyba idę zagrać w totka ;).
Aneta, jasne! skoro środki na życie mamy za robienie bezsensownych zadań z matmy, to jeśli chcemy żyć to nie mamy innego wyjścia niż te zadania z matmy robić. Jesteśmy na statku, który ma taki napęd i nie możemy sobie przeskoczyć na inny. Nie ma alternatywy. Jedyne, co można zrobić to sobie mruczeć pod nosem, że sytuacja jest bez sensu. Im więcej osób będzie mruczało (czyli rozumiało fenomen bullshit jobs, fenomen konsumpcji jako pracy) tym większa szansa, że duch zmian się (szybciej) obudzi.
Duch zmian, mam nadzieję, już działa i cierpliwie kropla po kropli drąży skałę. Każda kropla, to człowiek budzący swoją świadomość. Nie ma znaczenia ile czasu upłynie gdyż nie robimy przemiany tylko dla siebie, ale dla całej Ziemi.
Brzmi górnolotnie? Może i tak.
Przemyślenia poranne:) wyobraziłem sobie pewna koncepcję – koncepcję bańki mydlanej , nie z tego tytułu ze pęka ale pod wpływem wiatru zmienia kształt . Banka nie jest kulą ale zmierza tam gdzie ją „ciągnie” . Czyli duch zmian może ja ciągnąć ale stare nawyki- koncepcje siły itd mówią nie w tą stronę . Arek przez ten blog byłbyś tą banieczką w środku popychającą 🙂 – rewolucyjną.
Ja to trochę jak ten dziadek kręcę się od rana ( już zapeklowałem mięsa i idę sadzić drzewka) a bardzo to lubię .
Rząd chce wprowadzić obowiązkowy podatek od telewizji. Nawet dla tych, którzy telewizora nie mają, bo nie chcą przeznaczać czasu na ogłupianie się. Apel do wszystkich, którzy nie oglądają telewizji: Zorganizujmy się i zróbmy coś we własnej obronie!
http://journal.livingfood.us/2013/10/27/amish-girl-being-forced-into-experimental-chemotherapy-taken-out-of-us-and-recovers-with-natural-treatment/?utm_source=feedburner&utm_medium=email&utm_campaign=Feed%3A+wordpress%2FhnsX+%28J+Natural+Food+%26+Health%29
Zarobkowa praca – ta rzeczywiście potrzebna dla ogółu oraz bardziej lub mniej zbędna to w dzisiejszym systemie przede wszystkim jak to się ładnie nazywa „środek redystrybucji dóbr”. Dodajmy środek niedoskonały ale nie za bardzo wiem co można zaproponować w zamian.
Zarobione pieniądze lub ich brak, czyli marchewka i kij mają w zamyśle systemu motywować ludzi do działania. Nagrodą jest właśnie konsumpcja, często „na siłę” wzbudzana i koło się kręci. Rzeczywiście nagroda za „niepożyteczną” pracę jest wysoce dyskusyjna.
Moim zdaniem nie ma czegoś takiego jak bullshit jobs, to bardzo subiektywne odczucie dla każdego człowieka. Każda praca może cię wzbogacić lub unieszczęśliwić a nic nie robienie jest tak samo bezsensu jak pracowanie. Ogólnie, jak by się tak zastanowić to można powiedzieć, że wszystko jest bezsensu i w ogóle po co żyć? Z tymże takie myślenie nie jest dobre dla psychiki dlatego każdy musi odnaleźć własny sens życia.
Kasia, jasne! masz rację! moim zdaniem w teorii „bullshit jobs” nie chodzi o wytykanie palcem konkretnych zawodów tylko o zrozumienie mechanizmów społecznych. Dla mnie najważniejsze jest pytanie: dlaczego rozwój technologiczne utrudnia nam życie? dlaczego powoduje, że musimy więcej pracować i mamy większy stres czy pracę znajdziemy (utrzymamy)?
A jakby się tak patrzeć pod różnym kontem to jest cała masa „jeszcze większy bullshit jobs” niż korporacyjny prawnik. Np ksiądz dla ateisty, albo żołnierz dla pacyfisty. Albo dyrektor muzeum sztuki nowoczesnej dla kogoś komu sztuka kojarzy się tylko ze sklepem z mięsem. Innymi słowy wytykanie bezsensu nie ma sensu 🙂
Istnienie tej – i paru innych teorii – dowodzi tylko tego, że rzeczywiście istnieje coś takiego jak „bullshit job’s” to choćby wymyślanie takich bezwartościowych bzdetów. Bezwartościowych przy założeniu że nie robią oni sobie żartów sprzedawanych później motłochowi 🙂
Bo nie jest i być nie może w żadnej mierze prawdą że „prawdziwa praca” to dopiero konsumpcja z tej banalnej przyczyny, że żadnej konsumpcji by nie było gdyby tak znienacka wszyscy przestali procować a zaczęli „pracować”.
Pomijając już to, że problem nadprodukcji jest wydumany i w dużym stopniu wykreowany przez durnych polityków to – idea jakoby większość ludzi mogła sobie zalegiwać na trawce bez istotnego obniżenia poziomu życia korzeniami sięga daleko w przeszłość i w skrócie sprowadza się do błyskotliwego pomysłu „Ukradnijmy coś!”
Bo jasne – wydajność jest wielokrotnie wyższa niż w Twojej, autorze, osadzie i zapewne „gdyby miliony ludzi przestały robić to, co nazywają pracą…Dalej byłoby co zjeść, w co się ubrać, dalej świeciłyby latarnie.” tyle że jedzenia, ubrań i świecących latarni nie byłoby dla tych, którzy nie mają czym za to zapłacić.
I nie ma co zwalać winy na „szalejący konsumpcjonizm” czy krwiożerczych kapitalistów – bo to tylko chęć podwyższenia poziomu życia i jest częścią ludzkiej natury bo wina leży gdzie indziej – w skrępowaniu ludzkiej inwencji i swobody działania.
Ludzkie potrzeby tak jak ludzka inwencja w ich kreowaniu zaspokajaniu jest nieograniczona o ile nie ogranicza się ich przemocą a i wtedy wybuchają one pod postacią idiotycznych teorii i prób ich wdrażania.
I słówko jeszcze o samych bullshit job’s – pracach zbędnych i jałowych.
Jedynym kryterium „potrzebności” jakiejś pracy jest chęć kupna jej samej czy jej efektów przez kogoś a jest to kryterium dające zweryfikować się jedynie w praktyce, leży więc w obszarze porządku spontanicznego.
Wymyśliłam i wyprodukowałam cacko z dziurką – znajdę nabywców jest ok, nie znajdę – nie jest ok.
Nieszczęście polega na tym, że jest cała kupa „prac” których jedynym uzasadnieniem istnienia jest to, że ktoś uznał że taka praca jest potrzebna (i najczęściej opłacana jest pieniędzmi wcale do wymyślającego nie należącymi) – to są prawdziwe bullshit job’s i rzeczywiści gdyby z dnia na dzień zniknęły to świat by nie ucierpiał, przeciwnie – tylko by zyskał.
Tyle że wtedy nikt nie wymyślałby idiotycznych teorii 🙂
Warto postawić sobie pytanie ” Po co ?
Jeśli pracuję żeby był zysk, a później martwię się jak dobrze zainwestować i tak w kółko to..
Po co to robimy ? Czy to daje nam spełnienie , czy taka jest nasza misja ?