Ile konserwacji, a ile jazdy (i nie chodzi o rower)

Jestem specyficznym rowerzystą. Pomimo, że rocznie potrafię przejechać więcej niż 10 tysięcy kilometrów, nie fascynuje mnie urządzenie samo w sobie. Fascynuje mnie jazda, droga. Skoro nie fascynuje mnie rower, nie jestem też zafascynowany tak zwanym serwisem roweru. Oczywiście z konieczności potrafię zrobić kilka rzeczy i nie boję, że utknę na pustkowiu. Odczuwam też tą specyficzną przyjemność jak coś się skręca i potem to działa. Moja fascynacja rowerem to jednak przede wszystkim jazda.  Istnieją też odwrotni rowerzyści, tacy dla których jazda jest tylko dodatkiem do zabaw ze śrubkami. Nie chciałem jednak o rowerze. Chciałem o człowieku. Zastanawiam się ile w tym, co robimy jest konserwacji, a ile jazdy.

To będzie odważna teza. Pokuszę się o rozwiązanie nierozwiązywalnego dylematu o sens życia. Według mnie sensem życia człowieka jest myślenie. Od razu napiszę, że sam się ze swoją tezą nie zgadzam. Sensem życia jest życie, przeżywanie, bycie. Pisząc, że sensem życia człowieka jest myślenie świadomie zawężam coś, czego zawęzić nie można. Posłużę się przykładem. To jakbym powiedział sensem roweru jest jazda na rowerze. Jest to zawężenie. Być może sensem roweru jest właśnie serwis roweru, albo rozwiązanie problemów z zanieczyszczeniami, a być może rower ma jakiś sens, o którym jeszcze nic nie wiemy. Można to przedstawić w ten sposób, jednych z ważnych sensów istnienia roweru jest jazda na rowerze, a jednym z ważnych sensów istnienia człowieka jest fakt, że potrafi on myśleć.

To myślenie można nazwać filozofią, religią, duchowością, można to też określić jako akt kreacji, obserwacji, zmiany, re-definicji. To jest coś do czego człowiek ma specyficzną zdolność, to jest to coś, czym dla roweru jest jazda. Jednak żeby człowiek mógł jechać trzeba mu przesmarować łańcuch i napompować koła. Innymi słowy trzeba jeść, spać i pracować. Już pewnie czujecie, co chce napisać. Chce dojść do tezy, że większość ludzi siedzi całymi dniami przy swoich rowerach (umysłach) w garażu, poświęcając setki, tysiące godzin na smarowanie łańcucha, a praktycznie nigdy nie używa swoich rowerów (umysłów) do tego, do czego zostały stworzone, do jazdy. Tak! Tak właśnie chcę napisać.

rowerNiektóre osoby z rozmarzeniem planują emeryturę. Są to bardzo konkretne wizje. W materialnej formie taka wizja to domek na Mazurach, ale prawdziwa wersja jest taka: w końcu zakończę serwis, wyjdę z garażu, wsiądę na rower i się nim przejadę.  Są też osoby, które nie odkładają jazdy aż tak bardzo w czasie. Myślą o zmianie pracy, o zwolnieniu tempa życia. Czują, że coś tu nie gra, że trzeba coś zmienić.  I moim zdaniem rzeczywiście nie gra. Oczywiście, co podkreślę po raz kolejny: nie ma nic złego w serwisie. Na kogoś, kto odczuwa głęboką satysfakcje z serwisu rowerowego przyjemnie jest chociażby popatrzeć. Istnieje książka „Zen i sztuka obsługi motocykla”, która zamienia serwis w sztukę. Sztuką i przyjemnością może być zwykłe mycie naczyń. Tym bardziej może nią być jedzenie, sen i praca. Jednak, takie wielkie jednak, to wszystko zaczyna być kuriozalne jak nie ma jazdy. A to czy jesteś żebrakiem, prawnikiem czy członkiem zarządu nie zmienia faktu, że czynność, którą wykonujesz to serwis. Smarowanie łańcucha, pompowanie opon. To przygotowywanie roweru do drogi. Czerp przyjemność z serwisu umysłu, jednak nie zapominaj aby się nim czasem przejechać 🙂

Informacje o arrec

przez wielu uważany za wariata, przez siebie samego za osobę dużo za ostrożną...
Ten wpis został opublikowany w kategorii Antyporadnik i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na „Ile konserwacji, a ile jazdy (i nie chodzi o rower)

  1. dziems pisze:

    I tak i nie;) bo są ludzie, którzy żyjąc, czyli robiąc to co lubią, dostają za to pieniądze. Wątpię czy jest taka praca, w której 100 procent czasu poświęcasz na rozwijanie siebie i pasji, ale wiem, że są takie miejsca, gdzie ok 3/4 czasu robisz to co kochasz, a reszta to biurokracja. Zależy od podejścia – czy pracujesz, żeby mieć pieniądze, czy pracujesz bo się z tego cieszysz, a produktem ubocznym całej sytuacji jest wypłata

  2. Tofalaria pisze:

    Bardzo podoba mi się to porównanie. Takie obrazowe. No i konkluzja, że wcale nie chodzi o myślenie, tylko właśnie o nie-myślenie. Ostatnio rozmawiałam z koleżankami, które bardzo ciężko pracują, o różnych sportach. Opowiadałam im, jak fajne jest doznanie podczas biegania w kółko po bieżni koło szkoły, zimą, kiedy umysł sam wpada w stan z pogranicza medytacji. Myśli uspokajają się, przestają płynąć. Reakcja – nuda! One wolą sporty, w których nie można wyłączyć myślenia, wręcz takie, w których jest ono niezbędne (sporty techniczne, sztuki walki, gry zespołowe). Hm. Jedne i drugie są fajne, ale te wieczory w padającym śniegu na ciemnej bieżni miały w sobie niezapomniany spokój i urok. Strach przed wyłączeniem myślenia jest dość powszechny. 😉

    • arrec pisze:

      Tak, tak, tak – idealny komentarz uzupełnienie. Czegoś zabrakło w moim tekście, pewnego wyjaśnienia, które było ważne. I jest to dokładnie to o czym piszesz. „Myślenie”, które porównuję do jazdy na rowerze to tak naprawdę skok w „nie-myślenie”. I nawet niekoniecznie chodzi mi o stan nie-myślenia osiągnięty w medytacjach, tyko o całkowite wyjście poza ramy. Całkowite wyjście do nowego. Całkowite obalanie schematów. Zapuszczanie się na ziemie zupełnie nieznane. Gdzie nie ma nic, gdzie wszystko należy stworzyć. Jest to przygoda obarczona dużym ryzykiem i wymagająca dużego wysiłku. Dlatego ludzie się tego boją i wolą mieć na głowie konkretne problemy (prawdziwe – jak to często nazywają). Wolą dłubać przy rowerze garażu niż ruszyć w drogę, wolę stać w porcie niż wypłynąć w morze. Cały przemysł rozrywkowy jest tak skonstruowany aby nas od takich wypraw uchronić. Tak jak piszesz, strach przed wyłączeniem myślenia jest ogromny, bo jak się wyłączy to „myślenie”, to wtedy pojawia się nagle to drugie „myślenie”. I nieostrożny człowiek nagle siedzi na rozpędzonym rowerze 🙂

  3. maszynagocha pisze:

    Czytam te wasze wypowiedzi i widzę, że tak naprawdę wszystkim chodzi o umiejętność przeżywania życia. To bardzo ważne, bo mamy je tylko jedno do dyspozycji. Wiem co mówię.;-)

  4. Jasiek Pizoń pisze:

    W kwestii roweru – jestem jak najbardziej zwolennikiem jazdy – dla mnie rower mógłby się nigdy nie psuć i nie zużywać. W kwestii sensu życia – żyć tak, żeby na koniec móc sobie powiedzieć – fajnie było!

  5. MEL. pisze:

    Dlaczego po przeczytaniu tego tekstu miałam wrażenie, że siedzę na jakimś nudnym kazaniu w kościele? Nie wiem. Chyba chodzi o to trywialne porównanie („…życie jest jak… rower!”). Arek, masz zadatki na kaznodzieję.

  6. rocha pisze:

    Coś mi się zdaje, że jadę właśnie przez Karkonosze z piszczącym łańcuchem, zaolejowanymi klockami, mrugającą lampką i kolebocącym się … błotnikiem 🙂

  7. edda pisze:

    Ciekawe i pomysłowe jest porównanie konserwacji roweru z myśleniem oraz jazdy na nim ze skokiem w „nie-myślenie”. To „nie-myślenie” pojmuję m.in. jako przestrzeń dla działań twórczych, głębszych przemyśleń itp. Jak to trafnie określiłeś: „przygoda obarczona dużym ryzykiem i wymagająca dużego wysiłku”. A ludzie tego się boją, szukają „tematów zastępczych”. Oszukują samych siebie i cały czas są czymś zajęci, żeby nie myśleć o rzeczach ważnych, egzystencjalnych…..o sensie życia.
    Pozdrawiam 🙂

Skomentuj

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s