Cały dzień bym biddy, biddy bum

Bardzo dawno temu przeglądałem pismo propgandowe prawicy. Znajdowała się tam specyficzna rubryka, coś na kształt negatywnych nagród za promowanie treści lewicowych. Taką nagrodę dostał wtedy film Titanic (to było naprawdę dawno temu). Autor rubryki zuważył, że Titanic przedstawia świat, w którym ludzie podróżujący trzecią klasą są mili, sympatyczni i życzliwi, a ludzie z pierwszej klasy, z pewnymi wyjątkami, to mało sympatyczne gbury. Kontrast najbardziej było widać podczas zabawy. W trzeciej klasie tańce na stołach, dzika, wibrująca radość życia, a w pierwszej nudne rytuały i dyskusje o cenie ropy. Zastanawiają mnie dwie rzeczy, na ile prawdziwy jest taki obraz, i dlaczego jest tak często promowany w kulturze.

Do przemyśleń skłoniły mnie komentarze Ivony do mojego tekstu o biedzie i bogactwie. Ivona prezentuje w nich dokładnie odwrotną wizje świata niż Titanic.  Bogaci są mili, radośni, sympatyczni, a biedni to narzekający frustraci. Moja opinia jest dokładnie po środku. Bieda i bogactwo nie mają znaczenia w radości życia. Być może przez podróże do Afryki czy Indii, czy przez minimalizm powinienem skłaniać się do tego, że nieco trudniej być szczęśliwym będąc bogatym.  Jednak troski, które są udziałem bogatych są równoważone przez troski innego typu, które są udziałem biednych. Porównanie zachowania dzieci na różnych kontynentach mogłoby być bardzo solidnym argumentem  do wersji, że to bogaci są sfrustrowani. Dzieci w Afryce, czy w Indiach to pełna radość z patyka, kamienia czy po prostu z ruchu. Dzieci zachodnie też są radosne i pełne życia, jednak wyraźnie mniej od dzieci z biedniejszych kontynentów. Tylko moim zdaniem ta radość to nie efekt biedy tylko braku obciążenia troską o materię (czyli taki naturalny minimalizm). Afrykańskie dziecko nie wie, że nie ma iPada, nie martwi się tym, że ma najmniej markowe ciuchy w klasie. Innymi słowy nie jest biedne.

No dobrze, powiedziałem swoje zdanie. Nie ma to znaczenia dla szeroko pojętego szczęścia. No może dodam, że znam sporo bardzo bogatych ludzi, jak i takich żyjących wyjątkowo skromnie i wiem empirycznie, że ich radość życia jest przeróżna. Bogactwo ma się do szczęścia tak samo losowo jak wzrost czy kolor oczu. Radykalne poglądy, że biedni są nieszczęśliwi, a bogaci szczęśliwi (czy vice versa) porównałbym do tezy, że brązowoocy są zawsze mili i szczęśliwi, a niebieskoocy to smutni frustraci. Może nie znam takich naprawdę bogatych, nie znam arystokracji czy królów. No właśnie król. Kolejny film „Jak zostać królem” (King’s Speech). Deszcz Oskarów tak jak w przypadku Titanica. I jeszcze większy kopniak z lewicowych treści. Jakie jest życie dziecka na dworze królewskim? Tragedia! Jedna opiekunka, którą szybko zwolniono okazała dziecku odrobinę czułości. Wymagania, kary, brak bliskości, brak wsparcia, całkowity brak wolności, całkowite ograbienie z tego, co dla dziecka najważniejsze: możliwości radosnego poznawania świata. Po takim obozie przetrwania w dorosłość mogą wkroczyć albo ludzi wyjątkowo twardzi i nieczuli, albo wyjątkowo złamani – jednak jedno jest pewne, ludzie nieszczęśliwi.

Dlaczego filmy pokazują nam taką skrajną wersje? Mądrość ludu i tak w to nie wierzy. Lud pragnie wielkich domów, szybkich samochodów, chce robić kariery i się bogacić. Lud nie wierzy w to, że w pierwszej klasie jest smutno i nudno. Lud chce do pierwszej klasy. Wiele osób uważa, że religia istnieje po to aby ludzi ogłupiać. Polski chłop przez wiele wieków pracował praktycznie od rana do nocy, a i tak był głodny, bo większość mu zabierano, zabierano mu właściwie wszystko, na przykład dzieci i dla okrasy karano srogo za byle co. To, co pozwalało mu trwać w takich warunkach, to wiara w nagrodę za cierpienie na kolejnym levelu. Być może teraz bogaci finansują filmy, które mają ludowi wbić do głowy, że bycie bogatym to coś smutnego, to tak właściwie poświecenie dla dobra ludzkości. A im wyżej tym trudniej, król to ma już najgorzej.

Ja nie wierzę w tezę „o ogłupianiu”. Myślę, że działania demaskujące bogactwo to coś na kształt fundacji pomagającej narkomanom założonej przez narkomana po skutecznym odwyku. To rodzaj ostrzeżenia.  To ostrzeżenie ma przerysowaną formę, ponieważ mądrość ludu w przerysowany sposób gloryfikuje bogactwo. Oko ludu patrzy w kierunku bogactwa.  Lud wierzy w bogactwo. Oddaje bogactwu swój czas i marzenia. Młodzi ludzie ruszają w życie z przekonaniem, że być szczęśliwym człowiekiem to znaczy osiągnąć materialne bogactwo. Bardzo mało osób jest w stanie zrozumieć, że bogactwo to, coś neutralnego. Coś, co nam coś da, a coś odbierze. Kurt Cobain napisał o tym, co zostało mu odebrane przez sukces, dostatek i bogactwo w pożegnalnym liście, poczym strzelił sobie w głowę. Ludwig Wittgenstein, jeden z najgenialniejszych filozofów XX-wiecznych, należał do bardzo bogatej rodziny. Jego ojciec był uważany za jednego z najbogatszych w całej Austrii. Ludwig dość szybko uwolnił się z brzemienia bogactwa, został skromnym nauczycielem. A gdy jako najstarszy syn odziedziczył cały rodzinny majątek to oddał wszystko swoim siostrom. Wywołało to zdziwienie, przy jego poglądach należało się spodziewać budowy sierocińców, szkół, szpitali. Ludwig odpowiedział tak: pieniądze deprawują i unieszczęśliwiają, lepiej oddać je w ręcę osób już nieszczęśliwych i zdeprawowanych.

Podoba mi się to. Brawo Herr Ludwig. Nie znaczy to, że zacznę wpłacić nadwyżki na konto szwajcarskiego bankiera zamiast na PAH. Jednak rozumiem prowokacyjny gest Wittegensteina. Nie chodzi o to aby oddawać bogatym, dlatego, że są oni są już nie do uratowania , niczym najbardziej ranni w szpitalu polowym. Chodzi o to aby spojrzeć na problem inaczej. Obejść dookoła. Zajrzeć bogactwu w tylne wejście. Gdy świat oszalał i cały tłoczy się na po jednej stronie huśtawki,  stanąć sobie wygodnie po stronie przeciwnej.

Gdyby Tewje Mleczarz naprawdę stał się bogaty to zamiast „biddy, biddy bum”  odkryłby całą masę problemów, o których jako biedny nie miał pojęcia. A, że do problemów biednego potrafił podejść z dystansem i żartem, można mieć nadzieję, że tak samo by podszedł by do problemów bogatego. Obyło by się bez Cobainowego pistoletu w ustach.  Morał jest naprawdę banalny, to całe bogactwo i bieda nie ma znaczenia. Nie ma tu nic do przejmowania się. Proszę się rozejść 🙂

Informacje o arrec

przez wielu uważany za wariata, przez siebie samego za osobę dużo za ostrożną...
Ten wpis został opublikowany w kategorii Antyporadnik i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na „Cały dzień bym biddy, biddy bum

  1. WSX pisze:

    W zasadzie zgadzam się z komentarzami Ivony pod poprzednim postem, choć opisała tylko dwie różne postawy, a oczywiście postaw jest więcej. Faktem jest jednak, że „jeśli nie wiesz dokąd chcesz dopłynąć, to nie dopłyniesz donikąd”, czyli jeśli ktoś ma pomysł na swoje życie i jego wizje, następnie na ich podstawie ustala cele strategiczne (np. zostać wybitnym lekarzem w jakiejś specjalności), dzielą je na odpowiednie etapy taktyczne (np. ukończyć studia, zrobić doktorat, zatrudnić się w dobrej klinice), a te na sensowne działania operacyjne (np. napisać najlepszą pracę, dobrze zdać egzamin, kupić mikroskop) to osiągnie w życiu to, co będzie chciał, pokonując po drodze liczne przeciwności losu (które zawsze występują). Natomiast, jak ktoś nie wie, czego od życia chce, to sam sobie winien, że jest nieszczęśliwy. No właśnie, to nie tyle chodzi o bogatego i biednego, co o szczęśliwego i nieszczęśliwego, bo tym celem nie zawsze jest bogactwo, a może być nim szczęście nie połączone z bogactwem (coś, o czym Arek napisał teraz).

    Zauważyłem, że w mieście średniej wielkości, gdzie mieszkam kwota potrzebna na utrzymanie 4-osobowej rodziny, tak, aby nie biedować i nie myśleć ciągle na czym by tu odrobinę zaoszczędzić (mając własne mieszkanie i nie mając żadnych kredytów) to ok. 6.000 zł/miesiąc. Mając więc 3.000 zł/miesiąc żyło by się już ciężko i pewnie na poziomie szczęścia też by się to odbiło. Natomiast mając 30.000 zł/miesiąc poziom szczęścia nie byłby już istotnie wyższy niż przy 6.000. Dlatego też osiągnąwszy mniej więcej ten (lub odrobinę wyższy) poziom dochodów kilku ludzi, których znam nie zasuwa już od świtu do nocy, lecz ogranicza ilość swojej pracy, a czas ten wykorzystuje na różne amatorskie uprawianie sportu czy muzyki, na wyprawy i wycieczki i inne twórcze formy rekreacji, także na działalność niezarobkową różnego typu, propagującą różne idee. Ludzie ci często nie mają potrzeby realizować aż takiej wielkiej misje życiowej jak ten lekarz z komentarza Ivony (realizowanie takiej misji nawet popartej wielkim zapałem może być obciążające psychicznie, zwłaszcza, jak się odpowiada za całą klinikę), ale żyją spokojnie i są zadowoleni ze swojego życia. To jest właśnie jedna (ale nie jedyna) z tych postaw, o których Ivona nie wspomniała.

  2. arrec pisze:

    WSX, dziękuję za tak bogaty i spokojny komentarz 🙂 Mam kilka uwag czy też uzupełnień.

    Po pierwsze: jeśli samo planowanie kariery, ściśle przemyślana wizja życia nie jest niczym złym, tak już warunkowanie, że to coś dobrego dla każdego człowiek może prowadzić do frustracji. Zarówno dla tych, którzy tak robią i oczekiwane spełnienie i satysfakcja nie nadchodzą, jak i dla tych, którzy by chcieli tak sobie wszystko uporządkować,a nie potrafią. Można wszystko dokładnie planować, a potem cele skrupulatnie osiągać, można też zupełnie nie planować, płynąć tam gdzie wiatr zawieje. Miliony sposobów na życie, miliony różnych preferencji. Dla jednego lepiej tak, a dla drugiego na odwrót. W tekście powołuję się na przykład Kurta Cobaina. Dla niego życie było ciekawe gdy nie wiedział czy w klubie spodoba się ich muzyka, czy będą klaskać, czy też pobiją. Nie chciał sukcesu, chciał ryzyka, niewiadomej, przygody. Dla niektórych ludzi uporządkowana kariera to piekło, a dla innych niebo. Ciekawa jest to jak wielki mamy problem z wyobrażeniem sobie czegoś odwrotnego niż my sami lubimy. Ja mam mentalność Kurta i wiem, że w zaplanowanej karierze czułbym się fatalnie. Nie mogę zrozumieć, co jest ciekawego w zaplanowanej sekwencji wydarzeń, to jakby iść na film po przeczytaniu bardzo dokładnego streszczenia. Na szczęście dla siebie porzuciłem już kilkanaście dobrze zapowiadających się pomysłów na życie. I na szczęście dla siebie mam przyjaciół, którzy z zaplanowanej karierze czują się jak ryba w wodzie. Dzięki nim wiem, że można na odwrót.

    Po drugie: planowanie kariery obarczone jest ogromnym ryzykiem, bardzo często taka kariera nie zaspakaja potrzeb własnych, tylko rodziców, rodziny, grupy społecznej. Słowo ambicja oznacza głód uznania, a szukając tego uznania osoba ambitna często robi nie to, co lubi, tylko to, co uznanie przyniesie. Satysfakcje z uznania może być mylona z satysfakcją z pracy. Wiele osób w starszym wieku zdaje sobie sprawę, że żyli nie swoim życiem, że robili coś, co nie dawało im szczęścia i satysfakcji. Czasami takie osoby są na przykład wziętymi lekarzami. Bardzo wiele takich „ludzi sukcesu” chodzi na terapię próbując dociec, czemu czują się tak parszywie, przecież wszystko się udało. Nie mówię tu, że to reguła. Mówię, że regułą nie jest, że człowiek sukcesu to człowiek szczęśliwy.

    Po trzecie (w temacie kwoty miesięcznej): to co piszesz ma potwierdzenie w wielu badaniach, można to określić jako „trochę lepiej niż średnia”. Taka kwota daje już satysfakcje wygrywania, a jeszcze nie prowadzi do wielu problemów i trosk, które pojawiają się gdy majątek już ciężko ogarnąć. Niemniej badaniach na statystycznym obywatelu umyka grupa, która się nie ściga. A moim zdaniem głębokie przemyślenie tej kwestii prowadzi do wycofania się z zabawy. To wszystko jest tak naprawdę całkowicie relatywne. Rodzina w Indiach może osiągać taką samą satysfakcje (być powyżej średniej) przy kwocie 10-krotnie mniejszej. To, co możemy zrobić z tą kwotą odnosimy do sąsiadów. Jeśli możemy więcej jest super, jest satysfakcja, jeśli mniej to odbija się to na poziomie szczęścia. Na poziomie szczęścia Wittgensteina na pewno nie odbijało się, że może mniej niż wcześniej. Chciał móc mniej. Na tym też polega moim zdaniem minimalizm. Często podkreślam, że to nie dla wszystkich. Jedni nigdy nie lubili tłoku komunikacji miejskiej czy dziwnych spotkań w pociągach. Samochód to dla nich wybawienie. Jednak wielu miało ciekawsze życie, gdy nie mieli samochodu. Poszli za tłumem, było ich stać, więc kupili, a teraz ten luksus zabiera im radość życia. Do nich kierowany jest minimalizm. Jak ktoś świadomie rezygnuje z auta, zmienia dom na mniejszy, praktycznie przestaje kupować nowe rzeczy to ta kwota miesięczna się zmienia. Z tym, że nikt nigdy nie porzuci auto jeśli gra w grę „czy mogę więcej niż sąsiad”.

  3. WSX pisze:

    Być może i jest taka gra „czy mogę więcej, niż sąsiad”, ale:
    1. Duża część społeczeństwa (myślę, że znacznie więcej niż połowa) w ogóle tą grą nie jest zainteresowana.
    2. Z grupy zainteresowanych spora część nie gra w nią na płaszczyźnie ekonomicznej tylko na innej, np. czy mam bardziej luzackie życie niż sąsiad, czy mam lepsze wyniki w sporcie niż sąsiad, itd. I tu powiem coś o mnie: uprawiam amatorsko pewną dość rzadko uprawianą dyscyplinę sportu i wiem, że na każde kilka tysięcy ludzi w Polsce co najwyżej jeden jest ode mnie w tym lepszy – więc jestem w ścisłej czołówce tego wyścigu w tej kategorii (zdecydowana większość społeczeństwa się w tej kategorii akurat w ogóle nie ściga, ale nic mi nie stoi na przeszkodzie, żeby ich uwzględnić w moich statystykach – wtedy od razu widzę, jak jestem na samym przodzie i od razu czuję się super). Nie ścigam się natomiast w kategorii np. lepszego samochodu, większego domu, lub podróży dookoła świata, nawet odbywanych żaglówką, czy rowerem bo tu wszędzie konkurencja jest już zbyt duża i po co się tym stresować.

    A teraz trochę poważniej, niż końcówka poprzedniego punktu. Te 6.000 netto to jest chyba w okolicach przeciętnego wynagrodzenia dwóch osób w Polsce, czyli wcale nie jest to lepiej od średniej. Tu absolutnie nie o to chodzi (patrz punkt 1.) Tu chodzi o to, że tyle po prostu potrzeba na jedzenie, ubrania, koszty nauki i rozrywki i inne potrzeby. To tak samo, jak dziennie zjadam cztery bułki i kilogram pomidorów, bo takie są potrzeby mojego organizmu i wcale mnie nie interesuje ile zjadają moi sąsiedzi i wcale nie jestem zainteresowany zjadaniem więcej od nich.

    Co gorsza taki wyścig sąsiadów pogarsza wzajemne relacje. Czyż nie lepiej mieć przyjaciół, niż wrogów? A więc czyż nie lepiej się nastawić na współpracę, niż współzawodnictwo? Sąsiad będzie nas bardziej lubił, gdy będziemy go chwalić za jego osiągnięcia, a nie gdy będziemy się obnosić z własnymi. I wcale nie chodzi mi o fałszywe chwalenie sąsiada, bo taki fałsz od razu widać. Ja na prawdę doceniam jego osiągnięcia.

    Planowanie kariery daje sukces (czyli osiągnięcie, lub nawet przekroczenie zakładanych rezultatów). Sukces natomiast automatycznie nie daje szczęścia. O tym, co daje szczęście można poczytać choćby tu: http://www.wikihow.com/Be-Happy
    Jak widać jest tu kilka czynników, które powinny być w równowadze. Myślę, że piąty punkt (a częściowo również czwarty i pierwszy) się wiąże z karierą i sukcesem. Sukces jest OK, ale, jak widać jego udział w szczęściu jest na poziomie ok. kilkunastu procent. Ludzie sukcesu są często nieszczęśliwi nie dlatego że odnieśli sukces, tylko dlatego że byli tym sukcesem tak pochłonięci, że zaniedbali te pozostałe osiemdziesiąt kilka procent czynników dających szczęście.

  4. dzidziolki pisze:

    Dzięki za ten wpis, uśmiałam się jak norka, wcześniej w grobowym nastroju, teraz sobie biddy biddy bumbam.

  5. kamillo pisze:

    „Ludwig dość szybko uwolnił się z brzemienia bogactwa, został skromnym nauczycielem.” – ale nie był nim zbyt długo…

    [Wikipedia.pl]
    W odróżnieniu od Russella Wittgenstein sprzeciwiał się przyznaniu kobietom prawa do głosowania i był zwolennikiem kar cielesnych. Jako nauczyciel bił nie tylko chłopców (co nie było niczym wyjątkowym w tych czasach), ale też dziewczynki. Z posady nauczyciela nie odszedł, ale został zwolniony po tym, jak uderzył pewnego chłopca tak mocno, że ten stracił przytomność. [Wikipedia.pl]

    Hmmm…

Odpowiedz na kamillo Anuluj pisanie odpowiedzi

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s